Proste ścieżki

"Kot mył się w słońcu". Trudno byłoby znaleźć portret podobnie czysty i spokojny. "Kot mył się w słońcu". Na dnie blasku bez końca - miękka wędrówka głowy, nie większej od piąstki dziecka, wzdłuż zamarłej w powietrzu łapy. I szmer sierści, rozplątywanej językiem. Tylko tyle. Lecz zanim Bruno Schulz ustawi ten portret w finale "Nocy wielkiego sezonu" - daje przedstawienie babilońskiego zgiełku

Zostawmy kwestię, co i jak dzieje się w tym opowiadaniu. Istotne, że chwilę przed kocim epilogiem niebo się nagle wypełnia niepoliczalnym plemieniem onirycznych ptaków. Zgiełk kształtów, kolorów, świstów i ingrediencji, nieogarniony zgiełk nadmiaru wszystkiego. Ale krótko to trwało - Babilon runął. I znów było jak zawsze. Czysto, spokojnie. "Kot mył się w słońcu". Na dobrą sprawę - Krzysztof Globisz mógłby do swych studentów mówić tylko tą frazą.

"Nie szarżuj... Czyściej... Mniej... Spokojniej... Ciszej...". Nie skłamię, jak powiem, że gdy Globisz robi z przyszłymi aktorami egzaminy i do premiery zostaje niewiele, na ostatnich próbach wyłuskuje chwile, w których może młodym syknąć właśnie te uwagi ostateczne, naprawdę ważne. Teraz jeden z egzaminów - godzinę z groszami trwający seans "Lepsi" Jekateriny Narszi - przeniósł do Teatru Nowego. Nie tylko dlatego, że gra tam Julia Pogrebińska, pomyślałem o "Nocy wielkiego sezonu", choć gdy się patrzy na Pogrebińską, nie podobna nie dostrzec Adeli, co u Schulza "ciepła od snu i ze zmierzwionymi włosami, mełła kawę na młynku, przyciskając go do białej piersi, od której ziarna nabierały blasku i gorąca". Tak. Lecz jest coś istotniejszego. Zgiełk, lecz nie ptasi.

Narszi daje podobiznę babilońskiego gruzowiska naszych czasów, wcale nie onirycznego. Portretuje lepki jazgot ludzi coraz bardziej zdyszanych, rzężenie pogiętych wartości, bełkot zgubionych kierunków, zapijaczonych oddechów, zezwierzęconego seksu, zdławionych miłości, ciepła w poniewierce, zagubienia, pęczniejącego strachu, słowem - trupi zgiełk dni i nocy na tym najlepszym ze światów. W kilkunastu z reguły dwuosobowych scenkach opowiada Babilon, ale też wyłuskuje te sekundy żałośnie bezsilne, kiedy człowiek człowieka dotyka czysto - dla ciepła, nie dla bólu. I z grubsza tak to też wygląda w opowieści Globisza.

Pogrebińska, Anna Kaszuba, Maja Łukowska, Izabela Warykiewicz, Antoni Paradowski, Ryszard Starosta, Hiroaki Murakami, Arkadiusz Walesiak, Łukasz Wójcik, Maurycy Popiel i Maciej Raniszewski. Jedenaścioro młodych z III roku Wydziału Aktorskiego krakowskiej PWST. Na pustej scenie, pod niebem papuzich żarówek z lunaparku, obok ruskich, łzawych piosenek - na dnie trupiego gruzowiska myśli i uczuć, na dnie zgiełku, co go lepią z siebie, ze swoich malowniczych min, ekspresyjnych gestów i wysokopiennych intonacji, studenci szukają chwil dobrych dla czystego dotyku. Gdy sekunda ta się zbliża - siedzący z boku Globisz czyni to, co zawsze czyni na ostatnich próbach. Daje uwagi ostateczne, naprawdę ważne. Syczy: "Nie szarżuj... Czyściej... Mniej... Spokojniej... Ciszej...". I to się dzieje. Kobieta kładzie głowę na ramieniu mężczyzny. Nic więcej. Inny mężczyzna muska serdecznym palcem wnętrze dłoni innej kobiety. To wystarcza. Ktoś powie o kimś: "Szczęście". Tylko tyle. Jest wtedy tak, jak by kot mył się w słońcu.

Tego dziś uczyć? W epoce nowoczesnego gruzowiska teatralnego, gdzie wszystko - scenografia, aktorstwo, literatura, reżyseria, nuty - jest domeną litym fałszem brzęczącego zgiełku ułanów w średnim wieku - jak Globisz popychać kandydatów na Hamletów i Ofelie w stronę kojącego anachronizmu małych gestów, czystych dźwięków i spojrzeń spokojnych, co wędrują ścieżkami wyłącznie prostymi? Owszem. Trzeba uczyć, że gdy się mówi: "Kocham cię" - ma to znaczyć: "Kocham cię". Nie więcej, nie mniej. Jak w seansie "Lepsi".



Paweł Głowacki
Dziennik Polski
18 stycznia 2011
Spektakle
Lepsi