Proust przyparty do muru
„Zrobić Proustowi coś takiego!" myślałam, wracając z Nowego Teatru. Pamiętam, że kiedy czytałam „W poszukiwaniu straconego czasu" miałam wrażenie, że ta książka jest jak rzeka, w której można się zanurzyć i płynąć z nią, zapominając o wszystkim dookoła. To było uspokajające i naprawdę piękne. Spektakl w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego podchodzi do powieści w zupełnie inny sposób.Traktuje ją jak socjologię czy reportaż. Takie przedstawienie Prousta było dla mnie zaskakujące i bolesne. Wydało mi się ogołocone z wszelkiej poezji, wręcz brutalne.
„Francuzi" to instalacja złożona z monologów i scen z życia bohaterów „W poszukiwaniu straconego czasu". Warlikowski przekłada Prousta na język teatru za pomocą muzyki, tańca baletowego i projekcji video. Jednak we „Francuzach" mało pozostaje z nastrojowości książek. Twórcy spektaklu nie starają się z resztą stworzyć wiernej adaptacji „W poszukiwaniu straconego czasu". Przedstawiają raczej swoją interpretację powieści. Skupiają się na krytyce społecznej, którą uważają za jej najważniejszy aspekt.
W rozmowie z Piotrem Gruszczyńskim, dramaturgiem „Francuzów," Warlikowski mówi, że Prousta „w teatrze trzeba przyprzeć [...] do muru, spowodować, żeby z jego nienamacalnych słów wydobył się krzyk." W spektaklu rzeczywiście czuje się, że takie był zamiar jego twórców. Scenografia, zaprojektowana przez Małgorzatę Szczęśniak, świetnie z tym zamysłem współgra. Jej głównym elementem jest wielka przezroczysta gablota jeżdżąca po szynach. W niej odbywa się część scen spektaklu. Ich bohaterowie i bohaterki przypominają wtedy muzealne eksponaty, które poddać można analizie.
Według twórców „Francuzów" Proust był krytykiem swojej epoki. Dostrzegał jej okrucieństwo. Opisał ją jednak w tak piękny sposób, że, czytając go, można uwierzyć w mit starej Europy. Spektakl Warlikowskiego przypomina, że tak zwana Belle Époque, którą zwykło się idealizować, pełna była nienawiści i zakończyła się katastrofą. Krytyka społeczna, w książkach zakamuflowana, we „Francuzach" ulega konkretyzacji.
Warlikowski wyciąga na pierwszy plan Aferę Dreyfusa, która pod koniec XIX wieku podzieliła francuskie społeczeństwo. Proust opowiadał się za Dreyfusem, kapitanem armii niesłusznie oskarżonym o zdradę. „W poszukiwaniu straconego czasu" rozgrywa się w cieniu Afery. W odróżnieniu od spektaklu Warlikowskiego, nie jest jednak otwarcie polityczne. We „Francuzach" duch Dreyfusa pojawia się na scenie już na samym początku spektaklu. Jego długi monolog o dzielącym społeczeństwo murze obojętności pełni funkcję prologu. W podobny sposób w spektaklu wyostrzony zostaje temat antysemityzmu francuskiej arystokracji. Narrator (Bartosz Gelner) bierze udział w salonowych spotkaniach, ale zawsze pozostaje trochę z boku. Bywa jawnie odtrącany, bo, tak jak Dreyfus, jest Żydem. Jego homoseksualizm, przez Prousta zawsze skrywany, również staje się jednym z głównych wątków spektaklu.
Rozprawiając się z mitem Belle Époque, Warlikowski zwraca uwagę na kolonialne zaplecze paryskich salonów. W spektaklu pojawia się postać czarnoskórego służącego rodziny Guermantes (Łukasz Przytarski). Grana jest przez białego aktora w masce. Z wyjątkiem pojedynczych chwil, żaden z innych aktorów nie ma zasłoniętej twarzy. Służący jest więc jedyną osobą, której twarz pozostaje nieruchoma i nie wyraża żadnych emocji ani uczuć. Nie pamiętam, aby cokolwiek mówił. Nie jest to więc postać, z którą publiczność empatyzuje. Szczególnie uderzająca jest scena, w której służący, wciąż w masce, zmienia się w tancerza z teatru. Uwodzi Rachelę (Magdalena Popławska), kochankę Roberta de Saint-Loup (Andrzej Chyra), i rozpoczyna z nią długi, erotyczny taniec.
Warlikowski przedstawia czarnego mężczyznę tak, jak postrzegaliby go XIX-wieczni Europejczycy. Używa przy tym środków, które jednoznacznie kojarzą się z blackfacem - rasistowską praktyką odgrywania czarnoskórych ludzi przez białych aktorów. Nie wydaje mi się to efektywną strategią pozbywania się rasistowskich stereotypów, którymi nasza kultura jest nadal przesiąknięta. Powielanie stereotypowych przedstawień bez oddania głosu ofiarom rasizmu jest krzywdzące.
Rasizm, antysemityzm, homofobia są nadal obecne we współczesnej Europie, która stała się podobna do twierdzy, pilnie strzeżonej przed Obcymi - przede wszystkim przed imigrantami z innych stron świata. Na stronie Nowego Teatru spektakl Warlikowskiego opisany jest jako poszukiwanie „źródeł dzisiejszej europejskiej świadomości i tożsamości." Żeby krytyka tych źródeł wybrzmiała jeszcze głośniej, oprócz fragmentów „W poszukiwaniu straconego czasu" w sztuce wykorzystano tekst „Ultimatum" Fernando Pessoa. W kipiącym wściekłością monologu skierowanym do widowni Robert de Saint-Loup, ubrany w wojskowy mundur, miesza z błotem europejskie kraje, ich elity i kulturę. „Wszyscy jesteście winni porażce wszystkiego!" wrzeszczy, patrząc na widzów. Monolog uderza w mnie z całym impetem. Ale po zakończeniu sceny jego słowa wcale nie pozostają ze mną na długo.
Zastanawiam się, czy rzeczywiście Proust „przyparty do muru" znaczy dla nas dziś więcej niż jego zawiła i niejednoznaczna literatura. Przekaz „Francuzów" jest od początku bardzo jasny. Nad znaczeniem „W poszukiwaniu straconego czasu" trzeba myśleć dłużej. Proust miesza piękno z okrucieństwem, zachwyt z odrazą. Krytykę społeczną zawartą w jego powieści łatwiej jest przeoczyć. Ale czy sztuka musi mieć od razu widoczny polityczny przekaz, żeby mieć wpływ na społeczeństwo? Krytyka źródeł naszej, jako Europejczyków, tożsamości jest głównym celem Warlikowskiego. Krytyka ta jest niewątpliwie słuszna. Trudno jest jednak pozbyć się wrażenia, że „Francuzi" nie mają już mocy oddziaływania na nas z taką siłą co powieść Prousta. A skoro tak, to czy zawarta w nich krytyka ma szanse faktycznie coś w nas zmienić?
Marianna Wicha
Dziennik Teatralny Warszawa
13 lipca 2023