Prowokacyjny eksperyment

Anna Augustynowicz od lat słynie z robienia przedstawień o określonej estetyce - jej formalistyczny teatr, w którym postaci niezmiennie ubrane są w czarne stroje, budzi skrajne emocje. Jednak nawet reżyserka, która od lat kroczy ściśle wytyczoną ścieżką, potrafi zaskoczyć publiczność - w Rowerzystach idzie o krok dalej w swoich zabawach formą. To teatralny eksperyment, spektakl, w którym niezwykle dużą rolę odgrywają interakcje widowni. Publiczność podczas premiery nie do końca wiedziała jak się zachować. I o to chodziło.

Czytając Rowerzystów Volkera Schmidta nie znajdujemy w tekście żadnych ścisłych wskazówek inscenizacyjnych, co z jednej strony może być pewnym utrudnieniem, z drugiej - daje reżyserom szerokie pole do popisu. Z pozoru banalna historia rozpadającego się małżeństwa dekoratorki wnętrz Anny (Beata Zygarlicka) i ginekologa Manfreda (Przemysław Kozłowski), ich pozamałżeńskich związków i relacji, w które są uwikłani, stała się dla Anny Augustynowicz pretekstem do pokazania, jak skomplikowana jest tkanka teatru. Zabawa konwencjami, wychodzenie z roli, prowokowanie publiczności, a nawet scenicznego partnera to podstawowe tworzywo tego przedstawienia. Dla widza, który musi się zmierzyć z tego typu „zabawą” jest to nie lada wyzwanie, wiele bowiem zależy od jego gotowości i otwartości na takie teatralne eksperymenty. 

Za całą scenografię służy ustawione z lewej strony sceny łóżko, wanna z zawieszonym nad nią prysznicem, leżak, plazmowy telewizor wiszący na ścianie oraz stojący w tle rower. Wszystko to (łącznie ze zwisającymi z sufitu lampami) w metalicznym, srebrnym kolorze, który podkreśla, iż zbudowana przestrzeń jest umowna - jakby miała za zadanie mówić „oto teatr właśnie”. Spektakl składa się z kilkunastu scenek - po zakończeniu każdej z nich aktorzy jakby nigdy nic schodzą za kulisy przy akompaniamencie muzyki. Brak ściemnień światła pomiędzy scenami zwraca naszą uwagę na umowność znaków teatralnych, na budowę spektaklu - czyli na to, co zwykle inscenizator stara się skrzętnie ukryć przed widzem. Można odnieść wrażenie, że oto reżyser zdradza nam całą prawdę o tym, jak robi się teatr. Nic bardziej mylnego. 

Słuchając padających ze sceny kwestii widz musi odpowiedzieć sobie na pytanie: czy mówi do mnie bohater spektaklu, czy to słowa aktora, który dystansuje się od kreowanej roli wypowiadając się z niespotykaną emfazą, czy też może mamy do czynienia z jakimś teatralnym eksperymentem, w którym aktorzy sprawdzają swoje wzajemne reakcje. Kiedy już wydaje nam się, że ustaliśmy, jak jest naprawdę, odpowiedź wymyka nam się z rąk, a każda kolejna wypowiedź burzy wcześniejsze ustalenia wprowadzając publiczność w stan nieustającej dezorientacji. Reżyserka celowo i bardzo umiejętnie zastosowała wszelkie możliwe sposoby, by skomplikować percepcję spektaklu, biorąc wszystko w nawias bardzo specyficznego poczucia humoru, którego przejawy wywoływały mieszane reakcje publiczności. To przedstawienie, które dla wyrobionego widza będzie ciekawym doświadczeniem, jednak dla kogoś, kto chodzi do teatru okazjonalnie, może okazać się niezrozumiałym lub - co gorsza - banalnym przeniesieniem na scenę tekstu Schmidta. Jednak z tego typu ryzyka twórcy z pewnością doskonale zdają sobie sprawę.  

W przedstawieniu, prócz interesujących zabiegów formalnych, mamy do czynienia także z treściami, które do łatwych, lekkich i przyjemnych nie należą. Moment, w którym Anna tłumacząc swoje zachowanie mówi o tym, jak daleko odeszła od samej siebie, od tego, kim była kiedyś, może wywoływać autentyczne wzruszenie i pobudzać do głębszych przemyśleń. Spektakl usiany jest takimi perełkami, momentami, które w myślącym, wrażliwym widzu uruchamiają mechanizm identyfikacji, poszukiwania odniesień do własnego życia. Wielopłaszczyznowość spektaklu, która pociąga za sobą wielość możliwych postaw odbiorczych i interpretacyjnych, jest największą siłą tego przedstawienia. 

Teatr im. Stefana Jaracza z Łodzi podjął się realizacji Rowerzystów w koprodukcji z Teatrem Współczesnym w Szczecinie - dyrektor Jaracza Waldemar Zawodziński jest nawet autorem scenografii do spektaklu. Dla aktorów pracujących w obu teatrach takie spotkanie było ciekawym doświadczeniem, zważywszy, że zarówno Przemysław Kozłowski grający rolę Manfreda, jak i Arkadiusz Buszko kreujący rolę jego przyjaciela Alberta mają podobne doświadczenia zawodowe - obaj mogą się pochwalić rolą Hermana w „Zagładzie ludu…” Wernera Schwaba (inscenizacje Anny Augustynowicz i Grzegorza Wiśniewskiego), zatem mieli okazję, by porównać podejścia dwóch reżyserów do inscenizacji tego samego tekstu. Wszystko wskazuje na to, że widz najnowszego spektaklu Anny Augustynowicz dzięki temu artystycznemu spotkaniu także odczuwać będzie satysfakcję.



Olga Ptak
Dziennik Teatralny Łódź
9 marca 2009
Spektakle
Rowerzyści