Przed poniedziałkową premierą "Dybuka"
Rozmowa z Magdaleną Cielecką, grającą jedną z głównych ról w przedstawieniuJednym z największych wydarzeń rozpoczynającego się w poniedziałek we Wrocławiu festiwalu Dialog będzie zapewne premiera "Dybuka" w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego. Magdalena Cielecka, gra w tym spektaklu jedną z głównych ról.
Leszek Pułka: Postać Lei - którą gra Pani w "Dybuku" - kobiety, w którą wciela się demon, to ekstremalne doświadczenie. Jak się wchodzi do takiej rzeki wrażeń?
Magdalena Cielecka: Mam takie szczęście w tym zawodzie - zwykle wchodzę w coś ekstremalnego. Często miałam do czynienia na scenie z kimś, kto wariuje, popełnia samobójstwo albo opętują go duchy. W "Dybuku" to opętanie nie jest dewiacją psychiki, lecz metafizyką.
Reżyser Krzysztof Warlikowski dotyka tu świata niematerialnego, może nawet pozagrobowego, świata po śmierci, w którym można spotkać dusze i byty, które trwają po śmierci rozumianej na sposób ludzki. Moja bohaterka jest przekonana, że takie życie po śmierci jest możliwe. I że dusze nie znikają, nie giną, tylko są gdzieś wśród nas. A kiedy czasem, jak w przypadku sztuki Anskiego, przyrzeczona miłość nie spełniła się, to dusze zmarłych z rozpaczy wchodzą w ciała kochanych osób. I w nich się spełniają.
Wkogośwstąpienie z miłości. Ładne, ale niewyobrażalne. Jak Pani to zagra?
- Nie wiem. Jeszcze nie było premiery. Budujemy to zdarzenie wewnętrznie. Nie korzystamy z teatralnych trików. Nie lewituje Pani?
- Nie [ze śmiechem]. To się odbywa w sferze wrażliwości. Buduję tę postać jako osobę bardzo wrażliwą i jednocześnie zbuntowaną, która "szuka nowych dróg". Właśnie o tym mówi w niej Chanan-dybuk, duch. Ale Lea sama z siebie także szuka nowych dróg. Jest otwarta na różne wrażenia. Żyje na krawędzi dwóch światów. Jest świetnym materiałem na medium.
Tekst Anskiego powstał niemal przed wiekiem. Warlikowski, opowiadając o Lei niepokornej i zbuntowanej, z której nawet cadycy nie potrafili wygnać ducha kochanka, mówi: to tekst współczesny. Czy jej bunt wobec konwenansów jest faktycznie tą samą niepokorą, którą znamy z życia?
- Zmieniły się tylko obyczaje i środki wyrazu. Emocje, uczucia czy reakcje na pewne zdarzenia w warstwie najbardziej podstawowej się nie zmieniły. Bunt sto lat temu czy teraz zawsze jest buntem. Może być różnie okazywany. Bunt jest buntem jak miłość miłością. Każda depresja jest depresją. To się nie zmienia. Ja buduję postać Lei jako osoby współczesnej. Nie odnoszę się do czasów sprzed Holokaustu, gdy kultura żydowska była bardzo silna. W naszym "Dybuku" nie ma folkloru. Gram kobietę współczesną, bo współcześnie także ktoś umiera w miłości. To, że kochający się ludzie umierają z tęsknoty, jest
bardzo współczesne
Czy połączenie sztuki Anskiego z nowelą Hanny Krall spowodowało coś nieoczekiwanego?
- Te dwa teksty, pozornie o czymś innym, Krzysztof zestawił tak, że łączą się ze sobą W drugiej części spektaklu gram Amerykankę, żonę Adama, głównego bohatera. Osobę pragmatyczną, która absolutnie nie wierzy w duchy i która mówi mężowi owładniętemu przez dybuka zmarłego w getcie brata, że uległ chorobie i powinien się leczyć. Więc patrzę na to samo zdarzenie jakby z drugiej strony. Kontekst pierwszej części powoduje, że nie wszystko jest takie, jak nam się wydaje.
Czy to, co proponuje w swoich inscenizacjach teatr Rozmaitości, to nowa jakość teatru?
- Zabawne, jak prędko hasło "nowy teatr" się zestarzało. Próbujemy tworzyć teatr, który poruszy ludzi. Który nie jest teatrem spróchniałym. Który działa na widza czasem w sposób kontrowersyjny. Może stąd to określenie "nowy teatr". Bo nasze spektakle często wdzierają się pomiędzy widzów. Wolałabym inne określenie - teatr głęboki, ryzykowny, niecodzienny.
Są szanse na jego popularność?
- W tym, co i jak gramy, nie ma podziałów na publiczność elitarną czy popularną. Do naszego teatru, na Jarzynę, Warlikowskiego przychodzą różni ludzie. Naprawdę reagują w bardzo różny sposób. Jedni są zawiedzeni, nie podoba im się, wychodzą. Inni są zachwyceni. To demokratyczne. Każdy może ocenić to, co zobaczył.
Co daje aktorce pewność, że bierze udział w rzeczy niebanalnej?
- Tego się nigdy do końca nie wie. Ale pracujemy w tym gronie od kilku sezonów. Reżyserzy, aktorzy, scenografowie. Ufam im. Wiem, że nie zrobią czegoś, co nie jest uzasadnione. Ufam i zdaję się na nich. Scena zwykle potwierdza mój wybór.
Na festiwalu we wrocławskiej Wytwórni Filmów Fabularnych będą Państwo grać blisko widzów. To nie przeszkadza?
- Zawsze obserwuję widzów. Grzegorz Jarzyna np. nakłania nas, by sali słuchać. Nawet gdy usłyszymy telefon komórkowy na widowni, prosi, żeby raczej to zagrać, niż obrażać się, że ktoś znowu nie wyłączył komórki. W warszawskim teatrze Rozmaitości słychać poszczekującego w prywatnym mieszkaniu nad sceną psa. Takie zdarzenia powodują, że przestrzeń sceny staje się nieodgadniona. Że teatr trwa dalej niż od rampy do kulis.
Magdalena Cielecka - w 1995 r. ukończyła krakowską PWST. Debiutowała w Teatrze Starym w "Ich czworo" Zapolskiej (1992). Pierwszy film to "Pokuszenie" B. Sass (1995). Lauretka prestiżowej aktorskiej nagrody im. A. Zelwerowicza (za sezon 1998)
Rozmawiał Leszek Pułka
Gazeta Wyborcza Wrocław
6 października 2003