Przed wschodem słońca

Pandemia drastycznie spowolniła branżę filmową. Jednak Sam Levinson nie próżnował i w tym czasie zrealizował dwa, kameralne, autorskie projekty – odcinki specjalne serialu „Euforia", oraz film melodramatyczny „Malcolm i Marie" dla Netflixa, który właśnie doczekał się premiery.

Sam Levinson (syn legendarnego Barry'ego Levinsona) jest młodym twórcą, który w zaledwie parę lat zyskał uznanie krytyków. Poza paroma ciepło przyjętymi filmami realizowanymi dla telewizji lub streamingu („Arcyoszust", „Assasination Nation") wybił się przede wszystkim wspomnianą „Euforią" od HBO. Był to jeden z głośniejszych seriali z 2019 roku, był to kluczowy punkt w karierze zarówno dla Levinsona, jak i Zendayi wcielającej się w główną rolę. Na sukces „Euforii" złożyło się wiele czynników, m.in. autentyczność historii i bohaterów. Było tak, ponieważ problemy z jakimi zmagają się postacie, były w dużej mierze zainspirowane doświadczeniami Sama Levinsona i młodych aktorów, w tym m.in. uzależnienia narkotykowe.

„Malcolm i Marie" sporo czerpie z historii zakulisowej „Euforii". Malcolm jest młodym, ambitnym reżyserem, który właśnie wrócił z premiery swojego najnowszego, zachwycającego widownię filmu zainspirowanego prawdziwą historią nałogu jego obecnej partnerki-Marie (w którą wciela ponownie się Zendaya).

Podobnie jak odcinki specjalne „Euforii" to bardzo kameralna produkcja, skupiająca się wyłącznie na dwóch aktorach zamkniętych w jednym pomieszczeniu i prowadzących między sobą dialog w trakcie jednej nocy. Przywodzić to może na myśl trylogię Richarda Linklatera („Przed wschodem słońca", „Przed zachodem słońca" i „Przed północą") – śledzimy długą rozmowę pary kochanków na temat ich związku. Są to ludzie z bardzo trudnymi charakterami i ze skomplikowaną przeszłością. „Malcolm i Marie" to bardzo osobisty film – zarówno dla bohaterów filmu, jak i samego reżysera.

Spowiedź bohaterów i reżysera

Sam Levinson pokazuje postacie z bardzo osobistej (albo wręcz intymnej) strony – zwierzają się ze swoich frustracji, żali, przemyśleń. Widzimy jednocześnie jak się kochają, oraz jak wyładowują swoje frustracje (często w komiczny sposób). Jednocześnie kamera zbliżona jest na ich twarze, na których widzimy dokładnie ich emocje, wszelkie subtelne reakcje. Dokładnie poznajemy Malcolma i Marie, dowiadujemy się jakimi są ludźmi i jaka przeszłość ich wiążę.

Malcolm poznał Marie jako młodą narkomankę, przez lata ją wspierał, pomógł wyjść z nałogu i na podstawie całej tej historii nakręcił swój najnowszy film. Pokazał światu dokładnie jej życie, autentyczne problemy z jakimi się zmagała. Dzięki temu zyskał sławę, ale przy uroczystej premierze filmu nie wyraził podziękowania Marie (podczas gdy dziękował całej masie innych ludzi) – od tego momentu powstaje konflikt między kochankami, na ile ingerencja Malcolma była szczera i bezinteresowna. Bohaterowie dyskutują, na ile ich uczucia, oraz emocje pokazane w filmie są autentyczne. Prowadzi to do dyskusji odnośnie cienkiej granicy między sztuką, a rzeczywistością. Ładnie to też pokrywa się historią zza kulisową, w której Levinson w podobny sposób zyskał uznanie utalentowanego reżysera. Jednocześnie wtrąca tutaj sporo komentarza odnośnie współczesnej branży filmowej, kariery reżysera, oraz odbioru jego dzieł przez krytyków. Sporo tutaj też autoironii, odnośnie popularnej współcześnie politycznej poprawności, jak widzowie przeinaczają fakty, dopowiadają przesłanie o którym autor wcale nie myślał. Levinson nie ukrywa swojej frustracji do podejście współczesnych krytyków, oraz swojej miłości do kina i ulubionych reżyserów (bohaterowie często przywołują twórczość Spikea Lee, czy Barry'ego Jenkinsa itd.).

Wybitne kreacje

Cała napięta dyskusja nie byłaby tak interesująca i angażująca, gdyby nie odtwórcy głównych ról, czyli John David Washington (syn Denzela Washingtona) i Zendaya. Mamy tutaj do czynienia ze wschodzącymi gwiazdami współczesnego kina, aktorami bardzo charyzmatycznymi, występującymi zarówno w nagradzanych filmach festiwalowych oraz w wysokobudżetowych blockbusterach. Aktorzy kreują tutaj bardzo wyraziste, tętniące emocjami i charyzmą postacie. Obaj grają w kompletnie różnym kluczu. John David Washington, jako uznany reżyser wywodzący się z bogatej rodziny jest egocentryczny, przebojowy, skupia na sobie uwagę, dominuje, jednocześnie jest bardziej humorystyczny i ekspresyjny. Zendaya kreuje za to postać przywodzącą na myśl jej Rue z serialu „Euforia", albo nawet MJ z cyklu „Spider-Man" – jest jak na swój wiek bardzo dojrzała, sarkastyczna i powściągliwa. Widać, że jej Marie jest dziewczyną, która wiele w życiu przeszła, dlatego jest bardziej cyniczna i nieufna. Obaj aktorzy demonstrują mnóstwo niuansów. Widzimy mnóstwo subtelnych zmian na ich twarzy, słyszymy też dokładnie jak ich głosy się zmieniają w zależności od sytuacji. Wierzymy w masę skrajnych emocji jakie aktualnie przechodzą.

Film zrealizowany został wyłącznie w jednym domu i przez małą ekipę filmową – nie przeszkodziło to jednak w stworzeniu pięknej warstwy realizacyjnej. Zdjęcia Marcella Rév (który pracował z wcześniej przy „Euforii") prezentują się rewelacyjnie. „Malcolm i Marie" nakręceni zostali w czarnobiałej taśmie 35 mm, nadaje to filmowi urok klasycznego kina – kina ze złotej ery, skupionego na silnych kreacjach aktorskich i rozbudowanych dialogach. Fantastycznie operuje światło cieniem – oświetlenie odpowiednio podkreśla kluczowy obiekt, wiemy na czym powinniśmy w tym momencie się skupić. Jednocześnie podkreśla kontrast między karnacją bohaterów (skóra Zendayi w tym filmie wydaje się wręcz biała, a Washingtona czarna), co idzie w parze z kontrastem ich charakterów – widzimy jakie stanowią „ying i yang", przeciwieństwa które ścierają się i uzupełniają nawzajem.

Podsumowanie

„Malcolm i Marie" jest kolejnym dowodem, że kina autorskie, niezależne realizowane może być nawet na streamingu. To dzieło wyjątkowo wysmakowane, intelektualne i budzące emocje skromnymi środkami – bez szantażu emocjonalnego, bez uciekania się do tanich zabiegów typowych dla dużych, amerykańskich wytwórni. Dostajemy za to pięknie napisane dialogi, świetnie kreacje aktorskie i śliczną oprawę.



Michał Nadolle
Dziennik Teatralny Poznań
8 lutego 2021