Przedrzeźnianie Mickiewicza

9 grudnia na Dużej Scenie Starego Teatru w Krakowie odbyła się premiera spektaklu Mikołaja Grabowskiego pt. "Pan Tadeusz czyli ostatni zajazd na Litwie". Jak się okazuje - czytanie klasyki na nowo może okazać się ciekawym przedsięwzięciem, zwłaszcza jeżeli w grę wchodzi mistrzowsko dobrana obsada aktorska

Dlaczego na nowo? Otóż w sztuce Grabowskiego klasyka rozmawia ze współczesnością albo raczej teraźniejszość gawędzi z przeszłością. Akcja „Pana Tadeusza” została przeniesiona w dzisiejsze czasy, czego widocznym na pierwszy rzut oka znakiem są chociażby kostiumy bohaterów na początku spektaklu (nieszczególnie modne czy zdobione, raczej normalne ubrania noszone na co dzień). I dopiero od momentu, gdy Telimena wydobywa pomady i przebiera Zosię w białą suknię - na scenie pojawiają się klasyczne kostiumy, żeby potem w drugiej części przyoblekły je wszystkie postaci. Scenografia również nie ma w sobie nic z epoki poematu, jest bardzo minimalistyczna - właściwie cała akcja rozgrywa się na pustej scenie, na której znajdują się tylko krzesła i rusztowania.

Co w spektaklu jest najważniejsze, to nie każdy bohater z osobna, ale bohater zbiorowy, czyli naród polski – współcześni pielgrzymi podążający w kierunku miejsca świętego, którym, rzecz jasna, jest ojczyzna. Ojczyzna najpiękniejsza, Polska święta, ze wzgórzami i dolinami, wychwalana ponad wszystko, ale i utęskniona, nierealna, zmitologizowana w wyobraźni Polaków. Pielgrzymi istnieją więc w zawieszeniu pomiędzy ‘tu i tam’, bo teraźniejszość jest ucieczką w lepszą, utopijną przyszłość, której tak naprawdę nie ma, to tylko niespełnione marzenie.

Bohaterowie przedstawieni są bardzo swobodnie. Reżyser zaproponował raczej zabawę z „Panem Tadeuszem” niż poważną walkę z tekstem. Więcej tu pastiszu, parodii i przedrzeźniania Mickiewicza niż patosu i wzniosłości. Zosia (Magda Grąziowska) przypomina szkolną kujonkę, Telimena (w tej roli świetna Katarzyna Krzanowska) – rozhisteryzowaną kobietę o niezbyt wykwintnym guście, Wojski (Jan Peszek) śmieje się dwuznacznie i ironizuje, a ksiądz Robak (Roman Gancarczyk) lubi w wolnych chwilach rapować. To tylko przykłady teatralnych kreacji, których w sztuce aż nadto, ale nie można nikomu zarzucić braku smaku czy przesady.

„Pan Tadeusz” nie został zaadaptowany w całości, spektakl kończy się sceną śmierci Księdza Robaka, po której jeszcze pojawia się jeden monolog  z połowy utworu. Nie ma więc szczęśliwego zakończenia, koncertu Jankiela i epilogu. Widz sam musi dopowiedzieć sobie historię na własny sposób, w zależności od tego, jak mocno trafi do niego przesłanie sztuki Grabowskiego.

Całość ogląda się z zainteresowaniem, bo wciągające są przede wszystkim aktorsko doskonałe kreacje, ale po takim spektaklu należałoby spodziewać się znacznie więcej. Mam wrażenie, że sztuka zamiast iść artystycznie na przód, to stawia dwa kroki w tył. Zamiast wskazywać kierunek, w którym pielgrzymi teatralni powinni zmierzać, czyli w przyszłość, to tkwi wciąż w zamkniętej, polskiej przeszłości.



Karolina Kiszela
Dziennik Teatralny Kraków
14 grudnia 2011