Przedrzeźnianie

Od przedszkola podstawowy chwyt retoryczny. W szkole współwystępuje z dorysowywaniem bród i wąsów (mogą być okulary). W publicystyce przybiera postać cudzysłowu ironicznego. W teorii literatury nosi nazwę intertekstualności

Wszyscy to robimy. Drocząc się z rozmówcą, czytelnikiem, ideologiami. Cytując tendencyjnie. Wyrywając zdania z kontekstu i wstawiając je w całkiem odmienny. Odbierając cudzym wypowiedziom sens i powagę. Praktyka nasila się razem z upowszechnieniem oświaty, sama jednak jest stara jak świat. Pozostaje pytanie, co i kogo się przedrzeźnia.

1.
Parafrazowane przez Pawła Demirskiego utwory (1) łączy chyba przede wszystkim jedno: powszechna rozpoznawalność. "Dziady. "Ekshumacja" - wiadomo. "Diamenty to węgiel który wziął się do roboty" nawiązują luźno do "Wujaszka Wani", obok "Wiśniowego sadu" chyba najczęściej granej sztuki Czechowa, która zarazem ucieleśnia poetykę MChATu i tradycję Stanisławskiego. "Opera gospodarcza dla ładnych pań i panów" zachowuje postaci i kilka wątków z "Opery za trzy grosze", nie tylko programowo antykapitalistycznej, ale także będącej najbardziej znaną realizacją Brechtowskiego V-Effektu. "Niech żyje wojna!!!" przynosi kolejne wcielenie "Czterech pancernych i psa", serialu telewizyjnego, którego niegasnąca popularność dorównuje niepoprawności politycznej. Wreszcie "Był sobie Andrzej Andrzej Andrzej i Andrzej" nie tylko jedną z bohaterek czyni Agnieszkę z "Człowieka z marmuru /żelaza", ale po nazwisku przywołuje twórcę tych filmów (można sprawdzić na stronie 447), wcześniej zamaskowanego w postaciach trzech Reżyserów. Pominęłam w wyliczeniu "Ifigenię. Nową tragedię". Nie tylko ze względu na współautorstwo Michała Zadary, który tę "Ifigenię" również reżyserował, nadając jej kształt całkowicie współczesny (wódz Agamemnon w jego inscenizacji bardzo przypominał publikowane u nas na początku lat pięćdziesiątych, podczas wojny koreańskiej, karykatury amerykańskiego generała MacArthura), czemu musiał odpowiadać także język, trochę potoczny, a trochę witkacowski, bez znaków przestankowych i bez dużych liter. Również dlatego, że w przeciwieństwie do wszystkich pozostałych parafraz - ta zmodernizowana "Ifigenia" utrzymała klasyczną, zamkniętą konstrukcję pierwowzoru. Natomiast kryterium rozpoznawalności oczywiście w tym przypadku zostało zachowane -jak i w innych sztukach Demirskiego, jeśli nie bardziej. Ale, rzecz prosta, nie rozpoznawalność jest tu najważniejsza.

Dramaty Demirskiego ożywia gniew. Na zmistyfikowaną przeszłość. Na koślawą rzeczywistość. Na brak sprawiedliwości i na hipokryzję. Ten gniew bywa sztubacki, czasem wręcz dziecinny; ale również często trafia w sedno. Rewizjonizm historyczny i krytyka społeczna podszyte są nutą nihilizmu - nie bez powodu wśród parafraz znalazła się "Opera za trzy grosze", zapewne najmniej dzisiaj znana ze wszystkich wymienionych pierwowzorów. Jest istotnie coś brechtowskiego w sposobie, w jaki Demirski traktuje nasze święte mity i nasze artykuły wiary, a nawet w jego deklarowanej lewicowości. A także, paradoksalnie, w sławie i nagrodach, którymi dziś się cieszy. Nie bez kozery w "Operze gospodarczej..." Polly przypomina:

"28 maja roku 1929 nie powiodła się politycznie premiera \'Opery za trzy grosze\' Brechta nikt nie poczuł się skrytykowany Wszystkim się podobało Całemu mieszczaństwu Wszyscy byli zadowoleni. (284-285)"

Być może Polly ulega tu sugestii Hannah Arendt, która sukces "Opery..." wiązała z powodzeniem hasła "najpierw żarcie, potem moralność": "Motłoch bił brawo, ponieważ przyjmował to twierdzenie dosłownie; burżuazja klaskała, ponieważ od tak dawna dawała się ogłupiać własnej hipokryzji, że zmęczyło ją nieustanne napięcie i odkryła głęboką mądrość w nazwaniu po imieniu banału, który przesądzał ojej życiu. Elita bila brawo, ponieważ odsłanianie hipokryzji było tak nieodparcie i cudownie zabawne"(2). Czy Pawłowi Demirskiemu i Monice Strzępce, reżyserce większości jego dramatów, nie przydarzyło się przypadkiem coś podobnego?

2.
Każda epoka ma swoich kombatantów, tylko z czasem jest ich coraz więcej. W dwudziestoleciu międzywojennym u boku rządzących eks-legionistów pojawiali się jeszcze staruszkowie z powstania styczniowego. Po ostatniej wojnie w tradycji domowej czciło się akowców i żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, a pozadomowo - ZBoWiD i kościuszkowców (z czasem te środowiska nieco się pomieszały). Później dopiero, najpierw tajnie, potem coraz mniej dyskretnie, dawali się poznać bohaterowie kolejno - października, marca, grudnia, sierpnia i stanu wojennego. Ci zaś od 1989 roku ostro rywalizują ze sobą, nigdy dość nieuhonorowani; zwłaszcza że w ostatnich latach spycha ich na margines IPN i rosnąca chwała multimedialnego powstania warszawskiego. Dla ludzi, którzy w tym wszystkim żyli, są to doświadczenia czasem święte, czasem przeklęte, czasem traumatyczne; dla dzisiejszych trzydziesto- czy czterdziestolatków trudne do wyobrażenia, ale pewno i do wytrzymania.

U Demirskiego jak w życiu: kombatantów jest tłum. Oczywiście w Dziadach. Ekshumacji, w których zaraz na początku jeden z weteranów szuka bezskutecznie swego nazwiska w indeksie książki "o tamtych trudnych czasach" (10) i w których zawiązkiem wydarzeń jest "pogrzeb wiecznie żywy" (16) i święto "kraju gdzie przyszło żyć i umierać i nie pozwalać żeby ktoś pluł nam w twarz" (19). Po tych Dziadach rzeczywiście hula mitologia narodowa: obok Konrada, Księdza (X) i zmartwychwstałego Rollisona czkawką odzywa się rzeź na Wołyniu, podpisanie lojalki, polskość nie do zrozumienia bez Chrystusa, śmierć chłopaka zatłuczonego w bramie za działalność matki, mania rozliczeń i oskarżeń, trzeźwa obserwacja: "czterdzieści cztery to jest przecież kierunkowy na Wyspy" (100). wreszcie konsumpcyjna pamięć Peerelu:

"ludzie którzy nie jedzą bananów
którzy nie jedzą szynek
którzy nie jedzą cytrusów
którzy witaminę C przede wszystkim spożywają
jako kiszoną kapustę / ludzie którzy stoją
w kolejkach ludzie którzy nic mają mebli pralek lodówek
ciepłych butów na zimę mają tylko wczasy pracownicze." (61)

Dokładnie wszystko, co pozostało w najbardziej powszechnym przekazie o tamtej Polsce. Demirski piętrzy skojarzenia i aluzje literackie, bez większego uszanowania "dla kraju tego gdzie kruszynę chleba" (19). Wyraźnie chciałby coś poszargać, tylko nie bardzo jest co. Jego rozprawa z romantyzmem przypomina chwilami porachunki sprzed lat czterdziestu, które w Senniku polskim podejmował krakowski Teatr STU. Montaż tekstów romantycznych był tam, pisał Tadeusz Nyczek, "analizą rzeczywistości bezpośredniej: dowodem, że właśnie współcześnie, na dziś, uprawiamy zbiorowe kalectwo kultury i życia duchowego w postaci osobnych sposobów bycia i myślenia -zwolennik klasycyzmu nienawidzi romantyka, salon literacki lekceważy kulturę masową, kultura masowa puszy się swoimi zwycięstwami, refleksja społeczna rozdarta jest na zachwyt nad Polakiem (dziedzictwo nacjonalistyczne) i sceptyczną ironię (której ojcem jest Fredro, a wnukiem Gombrowicz). W tamtym przedstawieniu, jak dziś u Demirskiego, aktorzy przerzucali się - czasem serio, a czasem prześmiewczo - kwestiami z klasyki literackiej w imię (to znowu Nyczek) "Wielkiej Sprawy. Na przemian powstańczej i wojennej, z ideą wolności w herbie". Wolność zresztą nie brzmiała wtedy prześmiewczo. a język romantyków bodaj jedyny pozwalał o niej mówić. Ale od czasów "Sennika polskiego" zmienił się ustrój, a wraz z tą zmianą nastąpiła dewaluacja zarówno układów odniesienia, jak bohaterów żądnych sławy i rekompensaty. No i społeczne zapotrzebowanie na nich jakby zmalało. Nic więc dziwnego, że "Dziady. Ekshumację" podsumowuje Konrad zrezygnowanym monologiem:

"gdy tu mój trup pośrodku was zasiada w oczy zagląda wam i głośno gada dusza w ten czas daleko ach daleka błąka się i narzeka ach narzeka. (112)"

"Dziady", nawet sparafrazowane, są niejako naturalną ojczyzną byłych kombatantów; ale pojawiają się oni także w innych sztukach Demirskiego. Uprawnienia kombatanckie zdobył nawet pan Peachum, obecnie członek Związku Byłych Więźniów na Rzecz Prosperity. Jak wypomina mu córka, swego czasu przynosił kawę strajkującym w stoczni;

"nigdy w historii ekonomii
kilka paczek kawy nie miało takiej stopy zwrotu
jak ta kawa. (274)"

O podobne uprawnienia dobija się również Macheath, incydentalnie zaś w tej samej "Operze gospodarczej" wspomina się "O dziewczynce w czerwonym płaszczyku / Co zginęła na liście Schindlera która spotyka w kanale małego powstańca" (277). W parafrazie "Czterech pancernych" kombatanctwo pojawia się z definicji; poza tym jednak jeden z monologów przynosi jego wizję syntetyczną:

"warszawska Boska Matka grała [...]
w głowie mojej mamie
która ze mną - jak byłem internowany -
w wózku przewoziła
pod okrągłym takim stołem
bibułę i się musiała na kolanach
tam czołgać
bo tam było ciasno
bo tam sic przyjaciele Żydzi ukrywali
których to UB strasznie spałowało dziadka." (349)

A wreszcie większość karier artystycznych, które tak irytują Demirskiego w wielokrotnym Andrzeju, ma swój początek w jakichś dawnych cierpieniach bądź zasługach: ,ja na tej wolności zjadłem zęby" (433) - mówi jedna z postaci; "że dziadzio umarł w Katyniu / to jest powód do dumy a nie do płaczu" (456) - dorzuca inna.

Kiedy Kara Mustafa, wielki wódz krzyżaków... Dla generacji Demirskiego wszystko to, jak się zdaje, było po prostu bardzo dawno, tym dawniej nawet, im więcej jest wokół przeszłości sporów i zamieszania. W tym zamieszaniu jedno tylko bywa czasem serio: wojna. Niekoniecznie ta, która była, ale ta, która jest lub może będzie. Uwspółcześniona "Ifigenia" wykracza poza przedrzeźnianie, nawet kiedy Eryfila, wzięta do niewoli i zgwałcona przez Achillesa, tłumaczy swoje uczucie dla niego przez syndrom sztokholmski (189), a jej towarzyszka wspomina o dresach z pomocy humanitarnej i o załatwianiu paszportów dla uchodźców (187). Wojna to męska przemoc, władza patriarchatu, której wszystko jest podporządkowane i w imię której ojciec składa córkę w ofierze. Albo zresztą i nie składa, zastępując ją jakąkolwiek inną dziewczyną, równie niewinną. Opowiada Ulisses:

"Eryfila stoi na tyłach ołtarza,
widzę jak nasi snajperzy w jej stronę, celują
jak na moje oko założyli się kto ją pierwszy trafi
to wśród snajperów jest
dość powszechny zwyczaj się zakładać
eryfila robi kilka kroków do ołtarza
idzie
powoli
cisza cisza
ma w ręku broń
po strzale jej czaszkę szarpnęło w bok
i upadła
i nic
wszyscy zadowoleni." (227-228)

I potem jeszcze dodaje: "mieliśmy kawał cholernego szczęścia".

Ale już "Niech żyje wojna!!!" jest przedrzeźnianiem do kwadratu: nie tylko cukierkowego serialu, ale i wojny, która stanowiła jego kanwę. Od beznadziei w pertraktacjach Mikołajczyka ze Stalinem

"mamy wisy i parasole
i mamy butelki z benzyną i kamienie
i własne dyplomatyczne żądania." (341)

po rzewny pogłos miasteczka Bełz i komentarz:

"tutaj mogłaby być scena
O stosunkach polsko-żydowskich i polskim antysemityzmie
ale tyle już kurwa było tego w teatrze ostatnio
że kwestia polsko-żydowska
została już chyba ostatecznie rozwiązana. "(369)

I od psa wojny Szarika, który żąda szacunku dla bohaterskich czynów zwycięskiej armii

"czy nie ma już żadnych dla was świętości
kapliczek?
pamięci o małych chłopcach
zamienionych na wojnie w psy?" (389)

po wspomnienie zbiorowego gwałtu na dziewczynce z misiem i po propozycję Janka Kosa: "wkurwia mnie że nie wygraliśmy tej wojny / ale jako nowe pokolenie mogę to zmienić" (360). Trochę serio jest tylko finał, w którym słychać echo wiersza Marcina Świetlickiego:

"nie będzie już takiej młodości
takich Niemców
takiego porządku
takich czołgów
takiej kinematografii
jak kiedyś." (392)

Ale ten sentyment dotyczy oczywiście tylko serialu, z perspektywy autora chyba niewiele mniej archaicznego niż sama wojna. Bo też z serialu, wbrew obawom polityków, nikt nie czerpał skażonej wiedzy o historii, najwyżej Pola Raksa koiła miłosne zapały sztubaków. Co przez Demirskicgo sformułowane zostało znacznie drastyczniej.

3.
"Idealizm nie jest wrogiem handlu" - taki morał przed laty Leszek Kołakowski wyprowadzał z biblijnej przypowieści o Jakubie, Ezawie i misce soczewicy.

"chodzi o to
że moja głodówka była w sprawie wolności
ale nagle okazało się
że chodzi o kryzysową wersję kapitalizmu
a ja przecież nie po to głodowałem żeby z głodu trafić na kryzys." (434)

- skarży się Kubańczyk zaplątany w sztukę o czterech Andrzejach. Rozczarowanie i resentyment przenika głosy kombatantów i weteranów; nie tego chcieliśmy, nie o to walczyliśmy, nie o to nam chodziło. I tylko Bohaterka Filmu po Latach, czyli przywoływana już Agnieszka z "Człowieka z marmuru", odpowiada na te ubolewania arogancko:

"wtedy też byliśmy poważnymi ludźmi
i walczyliśmy o rzeczy poważne
A nic o rzeczy niepoważne
jak na przykład
temat robotników
w latach dziewięćdziesiątych." (449)

Obie sztuki ekonomiczne Demirskiego, zarówno "Diamenty to węgiel który wziął się do roboty", jak "Opera gospodarcza dla ładnych pań i zamożnych panów", pomyślane zostały jako oskarżenie kapitalizmu. W "Diamentach..." nieobecny Sieriebriakow za pomocą "neoliberalnego kalkulatora" wyliczył, że po roku dziewięćdziesiątym posiadanie domu przestało się opłacać; postanowił więc "sprzedać dom i oddać w ręce konkurencji wolnej", co oznacza "terapię szokową" i "zwolnienia grupowe" (123); a wszystko "w imię powszechnego dobrobytu / i rozwoju klasy średniej / i światowego kapitału tej klasy" (134). Pozostawionym na lodzie mieszkańcom perswaduje teraz:

"jak twoje nianiu zdrowie
czy zaczęłaś jak ci radziłem hodować borówki
albo diamenty z tego węgla
który ci jeszcze został w piwnicy?
I drobną przedsiębiorczość?" (133)

W "Operze gospodarczej..." Peachum uzyskawszy, jak już wiemy, status kombatanta, kieruje "spółką charytatywną" powołaną do opieki nad dziećmi chorymi na białaczkę. Jak ta opieka wygląda, można się domyślać: Jenny, zamiast śpiewać o pirackim okręcie, beznadziejnie szuka swojego dziecka, które powierzyła tej instytucji, Polly zaś tłumaczy Macheathowi, na czym polega dobroczynność:

"Ja tę filantropię można powiedzieć wyssałam
z mlekiem w proszku z paezek z RFN
Ja od dziecka pomagałam znosiłam
różne takie kundle śmierdzące do domu
Różne dzieci rumuńskie
Które potem deportowano
A psy zamykano w schroniskach." (254)

Wyzysk, oszustwa giełdowe (Peachum gra na zniżkę akcji własnej spółki), żadnej litości dla wyrzuconych poza nawias; "co ja jestem / państwo opiekuńcze?" - na lamenty Wojnickiego odpowiada Sonia (126). Dziś prawdziwym problemem nie jest zmistyfikowana tradycja, lecz wolny rynek i niesprawiedliwość społeczna - tak chyba brzmi przesłanie Demirskiego.

Obie parafrazy zawierają też liczne efekty obcości. W zmodernizowanym Wujaszku Wani Wojnicki mówi o sobie jako o głównym bohaterze tej właśnie sztuki, Sonia podkreśla, że dramat ma, jakieś sto lat" (151), Astrów zaś postuluje, aby zaraz pójść po Sieriebriakowa, "żeby trochę posunąć akcję" (127). W "Operze gospodarczej..." mamy songi (nawet z nutami) i snują się po niej dwaj Konkurenci, trochę jako chór grecki, a trochę jako świadomi podatnicy, którzy za swoje podatki domagają się lodówki i frytek. Jest to na pewno efektowne, ale czy czytelne? I przede wszystkim czy ten typ dramaturgii jest w stanic udźwignąć ciężar serio prowadzonej krytyki społecznej? W pierwowzorze Czechowa Wojnicki należał do ludzi w jakimś sensie zbędnych, ale Wujaszek Wania nie był prostym oskarżeniem kapitalizmu i nie stanie się takim nawet zaopatrzony w tyrady o "wykluczeniu społecznym / które jest kosztem przemian i neoliberalnej naszej gospodarki" (151). Wywrotowa moc "Opery za trzy grosze", jak już o tym była mowa, od początku budziła wątpliwości i przez przedrzeźnianie też nie stała się bardziej subwersywna.

Przedrzeźnianie

Wydaje się w ogóle, że imaginarium ekonomii politycznej jest zbyt słabo zakorzenione w potocznej wyobraźni, aby jego wyszydzanie mogło obudzić żywszy oddźwięk. Imaginarium narodowo-romantyczne ma za sobą długą historię i bardzo bogate konotacje, którymi świetnie można się pożywić; trudniej natomiast coś wycisnąć z debaty budżetowej albo oszacowania stóp procentowych, choć konsekwencje dla obywateli bywają tu znacznie poważniejsze. Można się oczywiście uśmiechnąć, gdy w smętnym bluesie skarży się Gustlik z "Niech żyje wojna!!!".

"gdzie jest jakiś czołg
który wygra z kredytem hipotecznym
nic ma
nie ma bo nawet symboliczne czołgi
kredytuje władza." (361)

Ale czy ktokolwiek widział jakieś inne czołgi?

4.
Gustaw w "Dziadach" wyklinał księgi zbójeckie. Konrad w "Wyzwoleniu" krzyczał:

"Poezjo precz, jesteś tyranem". Demirski staje w szranki z "mistrzami naszego pokolenia" i "architektami naszej wyobraźni". Wkłada w to nawet więcej pasji, niż gdy miał przed sobą upiory romantyzmu i kapitalizmu.

Głównym powodem oburzenia jest rozczarowanie. A właściwie należałoby powiedzieć: alienacja. Była walka, było poświęcenie, było nawet jakieś zwycięstwo, ale wyrosło z tego całkiem nie to, co hodowaliśmy w marzeniach, które przez lata kształtowali owi mistrzowie i architekci. Obiecywano godność i wolność, a powstały "aleje powszechnego peweksu", banki, luksusowe sklepy i bezrobocie. Robotnicy, którzy mieli być solą ziemi, dziś pokazywani są jako banda pijanych idiotów ("nieprawda u mnie robotnik / miał prawie wyższe wykształcenie / dobre maniery i tak naprawdę nie był robotnikiem" broni się Wajda 3; 447). I nie można już powiedzieć głośno, że dawniej było lepiej - zauważa sfrustrowana aktorka drugiego planu, "nawet jeśli mówię o rozkładzie pociągów" (402). Kolejne pokolenie artystów próbuje wejść w buty poprzedników, ale na wysoką kulturę w gospodarce rynkowej brakuje pieniędzy:

"nie ma mleka za darmo
i się to mleko wylało
na wolny rynek
który jest uciskany
przez artystów
którzy przejadają" (413-414)

- sierdzi się Minister Finansów. Tylko dawni mistrzowie i architekci nadal opływają w zaszczyty.

I to jest drugi powód oburzenia: niesprawiedliwość. Świat się wywrócił do góry nogami - i nadal ci, którzy byli na górze, i ci, którzy byli na dole, tkwią na swoich dawnych miejscach. Kariery się nie załamały, "...jako architekt polskiej wyobraźni / wiem jakie są tej wyobraźni wymogi / nie muszę nawet robić badań opinii publicznej" (438) - chwali się Reżyser. Gwiazda zaś deklaruje: "mam próbę w swoim prywatnym / dotowanym przez państwo teatrze" (410), a Bohaterka "Filmu po Latach" podkreśla: "Ja jestem w establishmencie naprawdę" (449). Doktorantka wyznaje słabość do mężczyzn sprawdzonych, których kapitał zbudowany w poprzednim reżymie nadal się nie zdewaluował (415); wtóruje jej Pieszczoch: "ten kto umiał sobie poradzić w totalitaryzmie / ten umie sobie poradzić teraz / to są te same umiejętności" (444). Pieszczoch pełni w "Był sobie Andrzej..." szczególną rolę; można powiedzieć, że jest wcielonym wyrzutem sumienia. Wprawdzie początkowo jako "miś przytulasek" i "mały miś pluszowiec do klaskania" skarży się na rzekome odrzucenie i degradację po latach czułości. Ale szybko przemienia się w świadka-oskarżyciela, wypominając obecnym dawne podskoki "w gabinetach, gabinecikach i zarządach" oraz wspólne zabawy w lidze dżentelmenów, "dżentelmenów pluszow-ców na pluszowej trawie / na polu do golfa albo w Cannes" (442). I żeby już nie było żadnych wątpliwości, Bohaterka "Filmu po Latach" w kostiumie Pieszczocha śpiewa "Balladę o Janku Wiśniewskim" (453). Nie da się ukryć, Demirski jest kolejnym młodym gniewnym, który wyrusza na wielką wojnę z salonem.

"Z Wałbrzycha są" - wtrąca się Operator w monolog Aktorki, która pyta, czy "wypada nie klaskać po spektaklu który się oglądało" i czy wypada "wyjść w czasie oklasków tak żeby było widać że się wychodzi" (421). I mniej istotny jest tu, jak myślę, sam incydent, który podobno rzeczywiście miał miejsce, niż pretensja do wszystkich, którzy nie podzielają gniewu autora. Można go zrozumieć; kapliczek ci u nas dostatek, hipokryzji też nie brakuje i nierozliczonych grzechów; i naprawdę trudno się czasem powstrzymać, żeby nie krzyknąć, że król jest nagi. Instytucje kultury są ociężałe i konserwatywne, podobnie jak gust bardzo nielicznej publiczności kulturalnej. Także krytycy stanowią część elity, a przynajmniej do tego pretendują; zresztą miejsc, w których poważnie można uprawiać krytykę, jest niewiele, a jej wpływ na szerszą opinię - znikomy. Wszystko to prawda; warto jednak pamiętać, unosząc szablę nad głowę, w jakim towarzystwie rusza się do boju. Można nie cenić filmów Andrzeja Wajdy, można uważać piedestał, na jaki się wspiął, za przesadny. Ale nie jestem pewna, czy Paweł Demirski tonem ataku miałby chęć kontynuować tradycję akurat Stowarzyszenia "Grunwald"4.

5.
Stoi natomiast twardo po stronie wykluczonych. Tych, których oszukano; tych, którzy mieli nadzieję i zapał; także tych, którzy nie sprostali wymaganiom, dziś uważanym za oczywiste. Jak w monologu Konrada w "Dziadach. Ekshumacji": "wszyscy pokutujemy za to że żyjemy / Za to że żyliśmy / Że trzeba było wstać rano i bać się" (66). W Diamentach Demirski ze zrozumieniem traktuje Wojnickiego, który sam wie, że się do niczego nie nadaje, i o którym Astrów wprost powiada: "wujaszek jest zbędny" (125). Ale również dostrzega zażenowanie Soni, gdy ta w kawiarni zamówiła krewetki o niewłaściwej porze, wyśmiana przez elegancką macochę; "Soni krewetki smakowały / i zrobiło się jej wstyd strasznie" (137). Zdaje się sprzyjać Lidce, która w 1968 roku czeka w Warszawie na swoich pancernych i piecze niepotrzebne torty, zawsze usuwana w cień przez Marusię; i chłopcu z monologu Janka Kosa, któremu zabrano sernik i który kompromitującą rozpacz z tego powodu chce zmazać, stając na barykadzie. A nawet Czereśniakowi, kiedy ten w proletariackim gniewie wykrzykuje, że po przejściu frontu ciotka i babcia Lala poniosły straty

"zwłaszcza w zastawie
i kolekcji płyt gramofonowych
ale nie w manierach nie w manierach
nie w kulturze pewnej osobistej." (382)

I choćby załamywały ręce, grozi:

"kurę do fortepianu przywiążę
a przywiążę bo mój fortepian moja kura
i moje hektary
i moja słoma
nie twoja słoma
i cię słoma moja obchodzić nie powinna." (383)

Nie chcę przez to, broń Boże, powiedzieć, że Demirski jest sentymentalny, że czule pochyla się nad maluczkimi, albo że są to godni współczucia pozytywni bohaterowie jego dramatów. Konrad akurat jest kabotynem, Wojnicki nieudacznikiem ze strzelbą, Sonia wolnorynkową suką, Czereśniak wyjątkowym chamem i tak dalej. Twórca tych postaci zdaje się jednak wrażliwy nie tyle na ich los, co na sam moment odrzucenia. Jest to w pewnym sensie zrozumiałe. Istotą salonu jest eliminacja, salon konstytuuje się przez istnienie niedopuszczonych. Ktoś, kto występuje przeciw establishmentowi (nie chodzi przecież - przynajmniej taką mam nadzieję - tylko o środowisko, na które wskazują wymienieni z imienia czy nazwiska Wajda, Kutz i Krystyna Janda), musi dostrzegać obecność zepchniętych na margines; marginalizacji zaś podlegają z reguły ci, którzy nie znają kodu. I już nie takie ważne, czy jest to kod kultury wysokiej, czy kod hierarchii środowiskowej, czy po prostu kod dobrego wychowania, savoir-vivre, w praktyce może najtrudniejszy do wyuczenia, ale też najłatwiej go pogwałcić.

Zwłaszcza że to się najbardziej rzuca w oczy. Jak dres Moniki Strzępki na uroczystości rozdania Paszportów "Polityki".

1) Paweł Demirski "Parafrazy", Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2011.

2) Hannah Arendt "Korzenie totalitaryzmu", przełożyli Mariola Szawiel i Daniel Grinberg, Niezależna Oficyna Wydawnicza, Warszawa 1993,1.1, s. 384.

3) Tadeusz Nyczek "Rewolta, sen, pożegnanie młodości", w: "Teatr STU. Analizy, interpretacje, konteksty; świadectwa odbioru, autobiografia, autokomentarze, dokumentacja, ikonografia", pod redakcją Edwarda Chudzińskiego i Tadeusza Nyczka, Młodzieżowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1982, s. 39; kolejny cytat - s. 41.

4) Tradycję tę natomiast kontynuuje na przykład Krzysztof Masłoń w artykule "Tercet, poniekąd, egzotyczny", w którym ryczałtem odmawia wartości wszystkim filmom Wajdy, od "Pokolenia" po "Katyń", nawet nieistniejącemu jeszcze filmowi o Wałęsie, a "Ziemię obiecaną" oskarża dodatkowo o kryptomarksizm. O twórcy tych filmów pisze zaś ironicznie per "Pierwszy Reżyser"; por. "Rzeczpospolita", dodatek "Plus Minus" z 19-20 marca 2011. Cieszą się - jeśli żyją - redaktorzy dawnej "Rzeczywistości".



Małgorzata Szpakowska
Dialog
1 lipca 2011
Portrety
Paweł Demirski