Przełom, ale...

"Orfeusz i Eurydyka" Glucka, "spektakl operowo-baletowy", jak sam go określił reżyser Giorgio Madia, jest najlepszą, choć nie wolną od wad inscenizacją, jaką widziałem ostatnio na scenie Opery Krakowskiej.

Większość sukcesu to zasługa Madii, który dobitnie uzmysłowił zalety przejęcia pełnej kontroli nad wystawianym dziełem. Jako autor "totalny" (oprócz koncepcji ogólnej, reżyserii i projektu świateł przygotował także choreografię do spektaklu) zdecydował się na minimalistyczną prostotę, z drugiej zaś strony przesunął punkt ciężkości na taniec i wyrażane nim emocje. Włoski reżyser i choreograf ukończył szkołę baletową przy Teatro alla Scala, jako tancerz występował między innymi w zespołach Maurice'a Bejarta i Rudolfa Nuriejewa. W Krakowie zdążył zrealizować do tej pory baletową wersję "Kopciuszka" Rossiniego. Pomysł wykorzystany w utworze Glucka, czyli zdublowanie postaci (śpiewak i tancerz), nie jest przecież nowy: z ostatnich lat dość przypomnieć "Salome" Ryszarda Straussa w reżyserii Marka Weissa w Operze Bałtyckiej albo poznańską "Ophelię" Prasquala. Ajednak takie rozwiązanie wnosi powiew świeżości do konserwatywnej Opery Krakowskiej i daje nadzieję na zmianę nastawienia wśród publiczności, przyzwyczajonej do konwencjonalnych inscenizacji.

Krakowskie przedstawienie "Orfeusza i Eurydyki" nie jest więc dziełem rewolucyjnym, ale za to spójnym w swej oszczędności i w każdym calu dopracowanym. W premierowej obsadzie 27 kwietnia wystąpili mezzosopranistka Agnieszka Rehlis (Orfeusz), sopranistka Iwona Socha (Eurydyka) i Agata Widura-Burda (Amor) oraz tancerze, odpowiednio: Dzmitry Prokharau, Gabriela Kubac-ka i Mizuki Kurosawa. Odchudzoną na potrzeby wykonania orkiestrę poprowadził specjalizujący się w wykonawstwie historycznym Marek Toporowski, chór, dobrze przygotowany przez Zygmunta Magierę, z korzyścią dla inscenizacji umiejscowiono w kanale. Bruno Schwengl stworzył prostą scenografię, w której dominowały wyłącznie dwa kolory, niebieski i biały. W choreografii Madii udało się wyrazić tęsknotę, ból i niezbędną potrzebę bliskości. Na szczególną pochwałę zasłużył pochodzący z Białorusi Dzmitry Prokharau jako Orfeusz, który plastycznym ruchem umiał przekazać prawdziwe emocje. Słowa uznania należą się także pozostałym członkom zespołu tanecznego (Nimfy, Furie i Dworzanie). Statyczni, wycofani przez większość spektaklu śpiewacy byli w cieniu tancerzy, co paradoksalnie uwypukliło głębię przekazu. Kulturę i solidny kunszt wokalny pokazała Agnieszka Rehlis, najgorzej wypadła Agata Widera-Burda, a to za sprawą chwiejnej intonacji i słyszalnej w głosie niepewności.

Nasuwa się jednak kilka wątpliwości. Choć nie mam zastrzeżeń do śpiewu Rehlis, w partii Orfeusza wolałbym usłyszeć kontratenora. Dziwi mnie, że Toporowski nie poprowadził orkiestry od klawesynu. Jak widać, nie można mieć wszystkiego



(–)
Ruch Muzyczny
14 czerwca 2013
Spektakle
Orfeusz i Eurydyka
Portrety
Giorgio Madia