Prześmiać kryzys

Żeby tworzyć teatr, trzeba przede wszystkim chcieć, jakby powiedziała moja postać z "Kryzysów": [...] "Dla chcącego nic trudnego"! - z Kingą Kaczor, aktorką grającą w spektaklu Teatru Korez "Kryzysy albo historie miłosne" rozmawia Iza Mikrut

Co mają zrobić dzisiaj młodzi ludzie, którzy chcą tworzyć teatr? Jak zaistnieć na współczesnej scenie?

Żeby tworzyć teatr, trzeba przede wszystkim chcieć, jakby powiedziała moja postać z „Kryzysów”: „Gdzie diabeł nie może tam babę pośle”… oj, przepraszam, to nie to… „Dla chcącego nic trudnego”! Tak, to to! (śmiech). Co mogą robić młodzi ludzie? Jeśli chcą i mają pasję, to wszystko się udaje, tylko nie można się bać. No i nie gadać, tylko robić. Przepis? Kilo wiary, dwa kilo pasji, szczypta miłości, no i, jeśli mówimy o teatrze, to jeszcze z pół litra (śmiech). I tyle. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić? Z autopsji wiem, że nie wolno czekać, bo z czekania to tylko frustracje i albo brzuch rośnie, albo się przykleja do kręgosłupa. Trzeba wierzyć, działać i wszystko się stanie. Cud? Tak, bo nagle spadną z nieba cudowni ludzie z pomocą, dadzą kredyt… zaufania, a nawet będą w stanie poruszyć ściany… (śmiech). Kto nie wierzy, niech wpadnie na „Kryzysy”.

A jak zaistnieć? Nie trzeba o tym myśleć. Ja myślę, że warto się po prostu cieszyć.

Co było dla Was najtrudniejsze przy tworzeniu spektaklu?

Pewnego dnia pojawił się kryzys… bez pracy, bez kasy, bez tzw. perspektyw… siedzę, brzuch przykleja mi się do kręgosłupa… i nagle dzwoni do mnie kolega Bercik i mówi „Grochu! Robimy spektakl we dwójkę, mam fajny tekst o kryzysach!”. „O! Bomba!”, mówię, tylko za co i gdzie…? On że „damy radę”, więc ja na to, sceptycznie nastawiona, „Aha…”. To był trudny moment, ale w końcu weszłam w to… wziął mnie na tę swoją „radę”.

Spektakl robiliśmy sami, nikt nad nami nie siedział, więc puszczaliśmy wodze fantazji, bawiliśmy się formą, siedzieliśmy po nocach, a kiedy nie mieliśmy sali na próby, chodziliśmy do ZOO po inspirację (śmiech). Oczywiście nie zawsze było wesoło… w trakcie pracy przeżyliśmy niejeden kryzys… Bercik jest mężczyzną, jam kobietą… więc starcia były nieuniknione. Myślę jednak, że były potrzebne, że to one budowały nam tych ludzi i ich historię.

Scenografia… przy braku środków finansowych nie było łatwo. Musieliśmy się nieźle nagimnastykować i nakombinować..żeby coś sensownego z niczego stworzyć… I gdyby nie ten kryzys, nie powstałaby zapewne tak ogromna scenografia, w dodatku ruchoma! Idąc dalej moją postacią, dodam: „Z pustego i Salomon nie naleje”… ojej, to znów nie to… „Dla chcącego nic trudnego”! O! No, jak widać, kryzys postaci się rozwija.

Czy przy kreowaniu postaci z „Kryzysów” wzorowaliście się na swoich bliskich?

Pewnie tak… trochę schematycznie podeszliśmy do tematu i do postaci… ale większość ludzi wpada w podobne schematy w pewnym wieku, mimo iż mocno się zapierają, zanim ich to dopadnie. No cóż: „Niedaleko pada jabłko od jabłoni”, a „czym skorupka za młodu…” Dobra, przestań! Nic więcej nie powiem.

Jakie macie plany artystyczne na najbliższy czas?

Chcemy na pewno grać „Kryzysy”, bo spektakl musi żyć, a kryzys musi… dojrzewać. A jeśli chodzi o nowe rzeczy, to na razie nie będziemy zdradzać, żeby nie zapeszyć.

Wasz przepis na zaradzenie kryzysom?

Może prześmiać, a może nawet prześpiewać…? „Gdyby miało nam być gorzej, niech będzie tak jak teraz”? Może tak? A może po prostu wziąć to wszystko w cudzysłów… i wybrać się na spektakl „Kryzysy albo historia miłosna”? Może… Choć ja wolę wersję „Kryzysy albo szopka miłosna”… No to do zobaczenia!



Iza Mikrut
gazeta festiwalowa "Sztajgerowy Cajtung"
9 sierpnia 2011