Przyjemna lekkość ruchu

W niedzielę, 15 marca, mieliśmy okazję obejrzeć ostatni, aż do jesieni, spektakl prezentowany w ramach Gdańskiego Festiwalu Tańca. Trójmiejski Kolektyw Twórczy, w składzie Magdalena Laudańska, Joanna Nadrowska, Barbara Pędzich i Grażyna Słaboń, zaprezentował bardzo ciekawy i przyjemny obraz pt. "Cykliczna Ciągłość".

Jak dowiadujemy się z opisu, tancerki, które odpowiadają nie tylko za wykonanie, ale także za reżyserię i choreografię, inspirowały się metodą ruchową Gyrotonic. Stworzona przez Juliu Hurvath, ma charakter spiralno-falowy i można ją dostrzec w niemal każdym aspekcie życia. Same twórczynie spektaklu określają go jako „abstrakcyjny eksperyment", bazujący na ich kilkuletnim doświadczeniu pracy w oparciu o Gyrotonic właśnie. Uważam to za niebanalny punkt wyjścia, który był jak najbardziej spójny z tym, co zobaczyłam na scenie.

Dramaturgia i kompozycja przedstawienia były utrzymane na naprawdę dobrym poziomie. Laudańska, Nadrowska, Pędzich i Słaboń starały się szukać nowych rozwiązań nie tylko we własnych ciałach, ale także w zakresie budowania poszczególnych scen. Mamy zatem momenty wspólne, w których dziewczyny opierają swój ruch na technice tańca modern, zachowując wzajemną uważność jak i sola czy duety, oparte w dużej mierze na improwizacji. Podobał mi się często używany zabieg „przenikania się" tancerek. Widzimy to wyraźnie w pierwszej i ostatniej scenie, w których występują w komplecie. Każda z nich ma określoną sekwencję ruchów, które na siebie wpływają, są spójne, ale jednocześnie zupełnie różne. Artystki często posługiwały się także rozbudowanymi, dynamicznymi gestami, wykonanymi precyzyjnie, co robiło wrażenie, szczególnie ze względu na szybkość. Pomimo, że mamy tu do czynienia z czwórką zupełnie odrębnych osobowości, w spektaklu te różnice fantastycznie się uzupełniają i współgrają. Każda z tancerek eksponuje swoje możliwości ruchowe, jednocześnie nie narzucając się nadmiarem technicznych trików i nie wychodząc „przed szereg". Wszystkie pozostają równe, ale każda ma swoje tak zwane pięć minut na scenie.

Jeżeli miałabym określić najlepszy moment Cyklicznej ciągłości zdecydowanie wskazałabym scenę w drugiej części spektaklu. Zapalające się kolejno, w różnych i nieregularnych miejscach, spoty ciepłego światła, podkreślające jedną bądź kilka artystek w danym momencie. Trwały krótko, zmieniały się dynamicznie, były intrygujące. Miały funkcję czysto teatralną, bowiem nie ruch grał tu główną rolę, a ekspresja i klimat. Zdarzyło się nawet, że oświetlona w danym momencie sylwetka po prostu stała tyłem, nieruchomo. Małe rzeczy i małe gesty mówią nam najwięcej. Uważam, że reżyseria światła zasługuje na duże wyróżnienie. Jako jeden z kluczowych elementów każdego teatralnego dzieła, w tym przypadku była bardzo przemyślana i spójna z nastrojem poszczególnych prezentowanych scen, wizualami i muzyką, która także stanowiła bardzo dobry background pod ruch, ale nie dominowała go, co często się zdarza. W tym miejscu brawa dla kompozytora, którym jest Pan Mruk. Mogłabym przyczepić się jedynie o zbyt mało zróżnicowane tempo, bo momentami rzeczywiście robiło się monotonnie, ale jako całość zdecydowanie na plus.

Wspomniana w opisie i na początku tekstu falistość, płynność, a także konsekwencja ruchu i kompozycji były w moim odczuciu zdecydowanym fundamentem tego obrazka. Cieszę się, że założenia znalazły odzwierciedlenie w realizacji. Artystki świetnie czują się ze sobą na scenie i tym sprawiają, że widz także miło spędza czas w ich towarzystwie. Jeżeli chodzi o warstwę choreograficzną, zabrakło mi jedynie podjęcia większego ryzyka i wyjścia trochę dalej poza strefę komfortu i schematów. To było obecne, ale na małą skalę. Widać, że performerki poszukiwały i próbowały, ale jestem przekonana, że mogą jeszcze więcej, jeszcze ciekawiej, mniej jednoznacznie. Nie jestem też wielbicielką łączenia tekstu z teatrem tańca, o ile nie jest to naprawdę dobrze uzasadnione i nie macza w tym palców zawodowy dramaturg. Dziewczyny podjęły próbę i wspomagana wizualizacją, nie wyszła najgorzej, natomiast ten moment mógłby się w ogóle nie pojawić i też byłoby w porządku.

Spektakl Cykliczna ciągłość to dobrze przygotowana i przemyślana praca, w której twórczynie zadbały o wszelkie detale, począwszy od kostiumów poprzez światła, wizuale i muzykę na kompozycji skończywszy. Niezależne artystki, działające na niełatwym polskim gruncie teatru tańca, dołożyły wszelkich starań, aby ich obraz został zrealizowany na jak najlepszym poziomie. I to się udało.



Beata Miernik
Dziennik Teatralny Trójmiasto
26 marca 2020