Przyleciały kolorowe łabędzie

Istnieje piękna chińska legenda dotycząca powstania teatru cieni. Opowiada o cesarzu Wudim z dynastii Han, który nie mógł pogodzić się ze śmiercią swojej ukochanej - Li. W ukojeniu cierpienia pomógł mu pewien tajemniczy mędrzec, który sprawił, iż na ścianie komnaty pokazał się cień cesarskiej konkubiny.

Teatr cieni rzadko oglądamy w polskich teatrach - sądzić by można, że jest to forma zbyt przestarzała, mało efektowna. Tymczasem spektakl w gdańskiej Miniaturze "Brzydkie Kaczątko" na podstawie baśni Andersena pokazał, że przeciwnie, tkwią w nim niezwykłe możliwości.

Ten spektakl nie jest jednak typowym teatrem cieni, zastosowano w nim bowiem nowoczesne środki wyrazu, ponadto reżyser Romuald Wicza-Pokojski pokazuje, jak rodzi się spektakl. Aktorzy siedzą na scenie przed ekranem - widzimy, jak operują lalkami, odgrywając różne role, zmieniają głos, intonację. To niezwykle trudne zadanie, wymagające wyjątkowej uwagi, każdy ruch czy gest musi być precyzyjny ze względu na miniaturowe wymiary scenografii.

Na niewielkim białym ekranie wyświetlana jest historia przy użyciu małych lalek i dekoracji, a raczej rzucanych przez nich cieni. Efekty teatralne uzyskuje się poprzez zbliżanie i oddalanie lalki czy przedmiotu od ekranu, tworząc tym samym wrażenie perspektywy.

Romuald Wicza-Pokojski i Agnieszka Kochanowska napisali scenariusz, skrócili znacznie tekst, więc przedstawienie trwa zaledwie 40 minut. Jest finezyjne, dowcipne i pełne poezji. Wybrzmi w nim każdy efekt, nawet delikatny trzepot ptasich skrzydeł czy deszcz.

Doskonale znana baśń Andersena urzeka i zaciekawia. "Brzydkie Kaczątko" ma przypomnieć, że inne nie znaczy brzydkie, że wszyscy na swój sposób jesteśmy odmieńcami.

Na naszych oczach powstaje teatr umowny i pełen cudowności. Obraz rzucany jest na ekran poprzez rzutniki pisma, to zupełnie nowe medium w teatrze. Ten prosty sprzęt stwarza możliwość poszerzenia klasycznej formy teatru cieni o zastosowanie nietypowych dla niego elementów, jak woda, ziarna, barwniki czy piasek. Lalki animowane są na oczach widzów. Odsłania się cała kuchnia teatralna - co stanowi dodatkową atrakcję dla widzów.

Każdą zmianę - wykluwanie się z jajek, zabawy innych kaczek, czy przygody Brzydkiego Kaczątka, które spotkały go, gdy wyruszyło w drogę - oglądamy na dużym ekranie.

Mali widzowie żywo reagują, wychwytując każdy subtelny dowcip, np. gdy Brzydkie Kaczątko "miodotuje" z misiem. Od strony plastycznej jest to śliczny spektakl. Za lalki i stronę wizualną odpowiedzialni są ciekawi debiutanci - para gdańskich plastyków Monika i Adam Świerżewscy. Na ekranie oglądamy leciutką akwarelkę, subtelnie namalowaną i narysowaną.

Aktorzy idealnie przyswoili sobie nową technikę tworzenia obrazu scenicznego. W przedstawieniu zagrali: Jolanta Darewicz, Jakub Ehrlich, Edyta Janusz-Ehrlich, Wioleta Karpowicz, Jakub Zalewski i Magdalena Żulińska. Wymieniam wszystkich, bowiem stworzyli razem wyjątkowo udaną kreację. Towarzyszy im grająca na harfie Ludmiła Sirowajska. Opracowaniem dźwięku razem z aktorami z sukcesem zajął się jeden z najlepszych imitatorów dźwięku, Henryk Zastróżny.

A tak na marginesie, w teatrze jawajskim lalki cieniowe umieszcza się za oświetlonym ekranem, aby rzucały widoczny cień dla znajdujących się po drugiej stronie widzów. Są kolorowe - animującego nimi aktora widzą siedzący za ekranem mężczyźni, natomiast kobiety przed ekranem widzą jedynie teatr cieni. My oglądaliśmy i aktorów, i cienie.

Wychodzący z teatru dorośli widzowie powtarzali sobie słowa Andersena: "Nieważne, że urodziłem się na kaczym podwórzu, ważne, że wyklułem się z łabędziego jajka". To łabędzie jajko uważam za wyjątkowo udane.



Grażyna Antoniewicz
Polska Dziennik Bałtcyki
17 października 2013
Spektakle
Brzydkie kaczątko