Przypadek aktora-monodramisty

W opowiadaniu Tołstoja na podstawie którego powstał spektakl "Przypadek Iwana Iljicza" Jacka Orłowskiego występuje sporo postaci z otoczenia tytułowego bohatera, choć w istocie jest to zapis wewnętrznego monologu człowieka stojącego twarzą w twarz ze śmiercią. Trzeba przyznać, że wielu zgromadzonych na premierze w łódzkim "Jaraczu" widzów zaskoczył fakt, iż przedstawienie, na które przyszli, okazało się być w istocie... kolejnym monodramem Bronisława Wrocławskiego

W spektaklu występuje pięcioro aktorów, jednak nie da się ukryć, że głównym zadaniem czworga z nich jest siedzenie na krzesłach. Wypowiadają po dwa zdania, delikatnie sygnalizując swoją obecność pomagają naszkicować obraz człowieka, który skutecznie zepsuł relacje ze swoimi najbliższymi i większością ludzi, którzy go otaczają. Ani żona Praskowia (Dorota Kiełkowicz), ani córka Liza (Iwona Dróżdż-Rybińska) nie są w stanie (lub też nie mają ochoty) wniknąć do umysłu człowieka, który jest głową ich rodziny. Nie można jednak powiedzieć, by długie oczekiwania na wypowiedzenie jakiejkolwiek kwestii (jak to miało miejsce w przypadku obu pań, które zresztą bardzo dobrze wywiązały się z powierzonych im zadań) było spełnieniem aktorskich marzeń. Za to Bronisław Wrocławki w roli Iwana Iljicza po raz kolejny miał okazję zaprezentować swój aktorski kunszt oraz opanowany do perfekcji warsztat. Jednak po obejrzeniu spektaklu rodzi się pytanie: czy gdyby sam wystąpił na scenie przedstawienie wiele by się zmieniło? Z pewnością obecność pozostałych bohaterów dynamizuje spektakl, czyniąc godzinny monolog o umieraniu bardziej „strawnym” dla widza, pozostaje jednak wątpliwość, czy tak instrumentalne potraktowanie aktorów jest celowe i konieczne? Być może taki zabieg miał na celu ukazanie, jak niewiele znaczyli ci obecni-nieobecni w życiu Iwana Iljicza.

Jacek Orłowski dokonał niezbędnych skrótów, usunął postać małoletniego syna Iwana Iljicza, który w opowiadaniu Tołstoja - prócz służącego Gierasima (w spektaklu gra go Hubert Jarczak) - był jedyną osobą starającą się zrozumieć umierającego mężczyznę. Wyciągnął z tekstu rosyjskiego klasyka kwintesencję, na początku i na końcu spektaklu stosując interesujący zabieg. Bronisław Wrocławski w pewnym momencie przestaje mówić w pierwszej osobie, używając sformułowania: „i w tym miejscu Tołstoj napisał…” wychodzi z roli, stając się narratorem. Jest to sposób na zdystansowanie się od wypowiadanych słów, dzięki któremu reżyserowi udało się wzbudzić skrajne uczucia - przejście od pełnego zaangażowania i tragizmu monologu do sugestii, że jest to jedynie wytwór literackiej fikcji odzwierciedla wahania umierającego człowieka, który popada w czarną rozpacz, by chwilę potem desperacko uchwycić się nadziei na wyzdrowienie, traktując wszystko, co go spotkało, jak zły sen, wytwór wyobraźni, okrutne zmyślenie. Reżyser  wzbogacił przekaz o elementy, których próżno szukać w tekście Tołstoja, a które dodają tragizmu: w jednej ze scen Iwan Iljicz nuci ludową piosenkę, która jest odzwierciedleniem jego koszmarnego położenia („Jawor, jawor, jaworowi ludzie, co wy tu robicie? Budujemy mosty dla pana starosty. Tysiąc koni przepuszczamy, a jednego zatrzymamy”), w innej natomiast wyciąga puder z torebki wybierającej się do teatru żony i zamienia swoją twarz w trupiobladą maskę. Autoironiczny zabieg demaskuje obłudę panującą w otoczeniu głównego bohatera.

Scenografia jest niezwykle skromna, jednak wykorzystane zostały warunki Sceny Kameralnej, dzięki czemu jedyny element scenograficzny zastosowany w spektaklu robi wrażenie. Krzesła, na których siedzą aktorzy usytuowane są w głębi sceny, z przodu natomiast, tuż przed widownią, znajduje się czarny podest, rodzaj podwyższenia o lśniącej powierzchni, do złudzenia przypominający płytę nagrobną z czarnego marmuru. Jest to dużych rozmiarów kwadrat, na którego dwóch bocznych krawędziach znajdują się podłużne jarzeniówki, rzucające na bohatera trupioblade światło charakterystyczne dla tego rodzaju oświetlenia. Wszystkie ściany otaczającej scenę przestrzeni także są czarne - tworzą scenerię będącą wizualnym odzwierciedleniem nastrojów panujących w duszy Iwana Iljicza.

Zaadaptowanie tekstu Tołstoja na potrzeby sceny wymagało wysiłku i sporych umiejętności, trud jednak się opłacił. Jacek Orłowski stworzył spójną, przepełniona rozpaczą historię o tym, że czas biegnie tylko w jedną stronę. Życie to nie próba generalna. Fakt, że wypchnięto nas na scenę bez wcześniejszego przygotowania skutkuje błędami, które bardzo trudno naprawić.



Olga Ptak
Dziennik Teatralny Łódź
26 stycznia 2010