Przyszłość Teatru cieszyńskiego? Widzę ją w pozytywnych barwach

Zawsze powtarzałem aktorom: „Widz wam wszystko wybaczy, że źle gracie, że zły repertuar, że zła sztuka, że kiepska scenografia czy kostiumy, ale jednego wam nie wybaczy – łajdactwa na scenie". Tego tak zwanego olewania, obojętności i bylejakości widz nigdy nie wybacza, bo chce, żeby z nim rozmawiać.

Wieloletni dyrektor Teatru Cieszyńskiego, Karol Suszka opuszcza dotychczas obejmowane stanowisko. Podczas wakacji zostanie rozstrzygnięty konkurs, który wyłoni nowego dyrektora teatru w Czeskim Cieszynie. W rozmowie Suszka podsumowuje swoją kadencję.

Osiemnaście lat sprawowania dyrekcji w Teatrze Cieszyńskim i w sumie pięćdziesiąt dziewięć lat pracy w teatrze. Jest Pan zmęczony?

Jeżeli praca sprawia przyjemność, żadnego zmęczenia się nie odczuwa. A jeśli już się odczuwa, to jest to takie miłe zmęczenie, któremu towarzyszy myślenie, że prawdopodobnie to, co robimy jest właściwe i dobre.

Kilkunastoletnia kadencja była dla Pana ciężka?

Nie, bo miałem dobrych współpracowników. W zasadzie to oni kształtowali wydarzenia w teatrze, z czego wywiązali się bardzo dobrze.
Kiedy przejmowałem ten teatr w 2000 roku, to miejsce było w bardzo mizernej kondycji. Z resztą miałem takie szczęście, że kierownictwo Sceny Polskiej obejmowałem w 1979 roku i była tam podobna zapaść. W 1990 roku po rewolucyjnych ruchach nie wiedzieliśmy, co zrobić z tym teatrem. Objąłem kierownictwo Sceny Czeskiej, a później koledzy przejęli stanowiska i pokazali, że wiedzą, jak to się robi... Wyrzucono mnie z Teatru Cieszyńskiego na trzy lata, a kiedy tu wróciłem, okazało się, że Scena Czeska straciła tysiąc czterysta abonentów, Scena Polska była w rozsypce, a Sceny Lalek „Bajka" jeszcze nie było pod naszymi skrzydłami. Stanąłem przed poważnym wyzwaniem nadania sensu temu wszystkiemu.
Teatr jest żywym organizmem i ukierunkowanie go wymagało niezłej gimnastyki. Mam nadzieję, że to się udało. Świadczy o tym między innymi fakt, że lalkarze dołączyli do naszego teatru, tworząc trzeci zespół, Scena Czeska przed kilkoma laty otrzymała najwyższe czeskie wyróżnienie – „Thálię", a Scenę Polską już po raz drugi wyróżniono w konkursie „Klasyka Żywa". Ponadto jesteśmy zapraszani na różne festiwale i spotkania. Moim zdaniem Teatr Cieszyński bardzo dobrze funkcjonuje i opuszczam to stanowisko z poczuciem dobrze wykonanej pracy, choć może też trochę mi głupio i jestem zażenowany...

Dlaczego?

Bardzo wiele lat postrzegałem Teatr Cieszyński jako dom. Aż wreszcie, całkiem niedawno, kilku kolegów stwierdziło, że wiedzą, jak to robić i cały ten dom rozwalili. Wstydzę się za fakt, że koledzy potrafili wyrzucić dyrektora i dziwię się, a w zasadzie jest mi też smutno, że władza samorządowa nie widzi lub nie chce widzieć, co się dzieje w naszym teatrze. W efekcie samorząd uwierzył kilku rozhisteryzowanym aktorom, którzy nie mają pojęcia o kierowaniu teatrem. I teraz jest tak, że Scena Polska nie rozmawia ze Sceną Czeską, Scena Czeska nie rozmawia między sobą...

To chyba największe wyzwanie dla nowego dyrektora...

Oj tak. To jest wyzwanie. Jednak nie wiem, jak tego dokona, bo jest kodeks pracy, czyli taka sytuacja, że dyrektor nie może tu zwolnić aktora i powiedzieć: „Tak, jest pani najlepszą aktorką na świecie, po prostu oscarową, ale nie w tym zespole. Do widzenia". A zatem do takich patologicznych zdarzeń może dochodzić w przyszłości. Zawiąże się znów jakaś komórka, która stwierdzi: „My wiemy, jak to robić" i doprowadzi do odwołania dyrektora. Kodeks pracy także reguluje tu fakt, że ja nie mogłem zwolnić tego, kto wykonywał swoją pracę miernie (ale wywiązując się z zapisów umowy) i zatrudnić w jego miejsce kogoś, kto da z siebie znacznie więcej. Po prostu jako dyrektor stałem na baczność przed swoimi pracownikami. Nie mogłem trzymać ręki na pulsie.

Żałuje Pan tego, co się stało?

W zasadzie nie żałuję, już jestem z tym pogodzony, że nie będę dyrektorował. Jednak głupio mi z tego powodu, że zanim doprowadzono do mojego odwołania, nikt ze mną nie rozmawiał. To się działo za moimi plecami i zostałem uderzony z zaskoczenia. Po prostu pewnego dnia przyszedł do mojego gabinetu pracownik Urzędu Wojewódzkiego w Ostrawie i powiedział krótko: „Proszę ogłosić dymisję". Ja zrobiłem wielkie oczy, że jak to tak... A on tylko w kółko do mnie: „Proszę ogłosić dymisję"... Po prostu jakaś paranoja...

Jak Pan widzi przyszłość Teatru Cieszyńskiego?

Dobrze! (śmiech) Było tyle kryzysów tego teatru, a on zawsze trwał i jestem przekonany, że tak będzie dalej. Dopóki jest ten dyskurs z widzem, dopóty teatr będzie działał. Najważniejszym zadaniem tego miejsca jest nie zostawiać widza obojętnym. Oczywiście, bywa, że ten widz się nudzi, kaszle lub nie rozumie, ale znowu przyjdzie, jeśli czuje, że jest poważnie traktowany. Zawsze powtarzałem aktorom: „Widz wam wszystko wybaczy, że źle gracie, że zły repertuar, że zła sztuka, że kiepska scenografia czy kostiumy, ale jednego wam nie wybaczy – łajdactwa na scenie". Tego tak zwanego olewania, obojętności i bylejakości widz nigdy nie wybacza, bo chce, żeby z nim rozmawiać.

Słyszałam w środowisku artystycznym zaniepokojone głosy, że jeśli dyrekcję Teatru Cieszyńskiego przejmie Czech, to zagrożona może być przyszłość działalności Sceny Polskiej, która będzie traktowana po macoszemu. Zgodzi się Pan z tym?

Absolutnie nie. Tu byli już koledzy dyrektorzy narodowości czeskiej i między innymi czeski dyrektor zaproponował, żeby powstała Scena Polska. Pracuję w tym miejscu blisko sześćdziesiąt lat i ani razu nie słyszałem wypowiedzi w stylu: „Ty głupi Czechu, ty głupi Polaku". Owszem, wyzywaliśmy się od złych aktorów, kiepskich reżyserów i tak dalej, biliśmy się z powodu dziewcząt, ale nigdy nie było wzajemnych ataków na swoją działalność.
Domyślam się, że jeśli dyrektorem zostanie Czech, to taki, który wie, po co to obejmuje. Musi być świadomy miejsca i roli, jaką odgrywa ten teatr.

Nie porzuca Pan Teatru Cieszyńskiego, a dokładnie mówiąc pracy reżyserskiej. Już prowadzi Pan na Scenie Czeskiej próby przedstawienia, które będzie miało premierę po wakacjach.

Mam ten luksus, że mogę dalej siedzieć wśród tych wspaniałych ludzi i działać.

Jakie przedstawienie było dotąd dla Pana największym wyzwaniem reżyserskim?

Przede wszystkim „Dziady" Adama Mickiewicza z premierą w 2001 roku. Miało być „Wesele", ale zabrakło nam aktorów do obsady, dlatego zdecydowaliśmy się na „Dziady". Zostałem postawiony pod ścianą, że muszę to zrobić. Było to przed wakacjami, wyjechaliśmy na miesiąc nad morze do Bułgarii. Wziąłem ze sobą pod pachę „Dziady" i tam opracowałem to przedstawienie. Z kolei rewelacyjną scenografię przygotował Krzysztof Małachowski.
Jednak wyzwaniem był ten niedawny „Mayday". Czułem się naprawdę wyzuty z dobrej energii, a tu przychodzi do mnie kierownik literacka Sceny Polskiej, Joanna Wania i mówi, żebym zrobił tę luźną farsę. No i miałem problem, bo ja spięty, a tu repertuar stricte rozrywkowy. Jak przelać tę dobrą atmosferę na scenę, kiedy człowiek jest w posępnym nastroju? Udało się dzięki aktorom, który cudownie zachowywali się w czasie pracy. Dzięki temu zapomniałem o wszystkim i wszystko poświęciłem, by zrobić to przedstawienie.

Jakieś rady i życzenia dla nowego dyrektora?

Kiedy obejmowałem dyrekcję Teatru Cieszyńskiego życzyłem sobie i współpracownikom, żeby potraktowali to miejsce jako swój dom. Dom jest najważniejszą instytucją, mamy w nim bardzo bliskich ludzi, z którymi możemy rozmawiać na wszystkie tematy. Najważniejsze jest, aby wytworzyć tu atmosferę domu. Pewnego dnia, kiedy przyszedłem do teatru podczas wakacji, spotkałem w palarni mnóstwo ludzi. Pytam ich: „Co wy tu robicie? Przecież macie wolne", a oni na to: „A bo nam się tu tak przyjemnie siedzi, więc się tu spotykamy". Który to jeszcze inny zakład pracy w czasie wakacji jest tak oblegany?
Nowemu dyrektorowi życzę tego, byśmy znowu w najbliższych latach spotkali się w Teatrze Narodowym w Pradze na kolejnej edycji „Thálii", podczas której Scena Czeska znów odbierze wyróżnienie i żeby wielkie festiwale w Polsce mogły ogłaszać Scenę Polską jako lidera. Życzę mu też przyjemności pracy reżyserskiej z tutejszymi aktorami. Oni mają naprawdę wielkie serca!



Małgorzata Bryl-Sikorska
Blog Teatr to my
18 lipca 2018
Portrety
Karol Suszka