Psy sportu - psy narodu

Ściśle osadzony w realiach kultury masowej i jej zagadnieniach teatr Jana Klaty miał swoją drugą - po ,,Witaj/Żegnaj" - realizację w Bydgoszczy. Na zamówienie dyrektora TPB Pawła Łysaka, związany z kujawską sceną Artur Pałyga, napisał dramat ,,Szwoleżerowie"

Ten trzeci na scenie bydgoskiej tekst dramaturga dotyczy środowiska polskich żużlowców. Karkołomne zadanie - "Szwoleżerowie" to nie novum. Iwona Kusiak napisała "Zapach żużla" dla Gorzowskiego Teatru Osterwy. Efekt był żałosny. Wyreżyserowane przez Jacka Głomba (wsławionego ,,Balladą o Zakaczawiu”) przedstawienie okazało się tandetą, zarówno pod względem aktorstwa, jak płytkiego tekstu. Realizacja spektaklu stała na szkolnym poziomie, a i nic odkrywczego – poza ukazaniem lokalnego kolorytu miasta – nie zdołano wykrzesać.

Realizacje przedstawień o sporcie są najczęściej nieudane. Prócz wspomnianego "Zapachu…", porażką było widowisko "Być jak Kazimierz Deyna" z Teatru Wybrzeże. Na tym tle nowy spektakl Klaty jawi się przeciętnie.

Podstawowym zamierzeniem twórców było wskazanie analogii między pędzącymi na torze żużlowcami, a atakującą hiszpańskie okopy kawalerią. Motoarena niczym Somosierra? Porównanie specyficzne, ale jak się okazuje – nie bez swojego znaczenia. Można pominąć fakt, że pobudki w obu przypadkach były diametralnie inne (jaki był żołd szwoleżera w porównaniu z budżetem sportowca? Czy żużlowiec jeździ dla idei?). Pozostając w warstwie symbolicznej, wyraźnie czuje się jednak podobieństwa.

Do połowy spektaklu widz ogląda niewybredną komedię o środowisku żużlowym. Pałyga nie przedstawia nam rewelacji: sport to "dziwki, wóda i pieniądze", o czym wie chyba każdy, kto spojrzy za kulisy emocjonujących rozgrywek. Trzej główni bohaterowie – Miszczu, Złamany, Młody – ścigają na tle rockowej, ostrej muzyki na swoich pojazdach. Ich kostiumy, rodem z toru żużlowego, zamiast nazw sponsorów mają określenia urazów i chorób, powodowanych przez długoletnią jazdę. Ceremonia przyjęcia Młodego (Piotr Żurawski) jako żywa przypomina uroczystość pasowania na rycerza/żołnierza, z przyjęciem wszystkich zasad postępowania i oczekiwań. Że pełnych hipokryzji – nie ma co wspominać. Wyścig na torze staje się w końcu wyścigiem szczurów, dziecięcą ideowo fantazją o wielkości ("rajd" na krzesełkach). Ograniczeni kostiumami aktorzy nie mają pola do popisu, zmuszeni do prostego odklepywania tekstu. Zero emocji.

Zmarnowane postaci kobiet, poza Sandrą Marty Ścisłowicz, są stereotypowymi przedstawieniami "słodkiej idiotki". Tania psychologia dziwi u Pałygi, autora "Żyda" i "Transformacji", w których można było odczuć swoistą więź z bohaterami. Może to już wina Klaty? Stawiając na widowiskowość, odebrał aktorom pole do zbudowania samodzielnych ról.

Te słabości przedstawienia Klaty są rehabilitowane przez wspomniane szukanie analogii sportowiec-jeździec. W warstwie symbolicznej interesująco wygląda konieczność pędu przed siebie za wszelką cenę. To tłumaczyłoby popularność żużla wśród Polaków (czy może jej ograniczoność – na korzyść piłki nożnej, w której słyniemy chyba tylko z Grzegorza Laty i kiboli), wiecznie zapatrzonych w romantyczne wzorce. Kwintesencją tego spojrzenia jest scena zainspirowana "Nocą listopadową" Wyspiańskiego. Cztery kobiety w strojach sędziów wyśpiewują – niczym Pallas Atena – pieśń ku chwale szwoleżerów-samobójców. Mamy i Emilię Plater – to Sindirella Dominiki Biernat. Wzniosłe idee równości, prędkości, gnania przez Historię kończą się zawsze tak samo – powszechną kraksą (vide: powstania narodowe). Polakom pozostaje tylko "mecz, kiełbaski i minuta ciszy" (wnoszę o włączenie tych słów do kanonu szkolnego). Rzeczywistość nas zabija.

Poprzez postać Złamanego (Michał Czachor), Klata przedstawia jeszcze jedno spostrzeżenie – uwięzienie mężczyzny w więzach konwencji społecznych. Nakładane na bliskiego śmierci i zastraszonego żużlowca wieńce pogrzebowe to kolejne oczekiwania, jakie musi spełnić "wzór męskości". Taki głos jest potrzebny w publicznej dyskusji, zdominowanej przez określanie nowej roli wyzwolonej kobiety w społeczeństwie. Jeśli zmienia się percepcja jednej płci, musi dojść do weryfikacji cech drugiej, inaczej zaciśnie się seksistowska pętla.

W przedstawieniu zabrakło jednak pamiętnych scen, jak katyńska "Rota" z "Trylogii", czy ucharakteryzowany na Marata śpiący Robespierre ze "Sprawy Dantona".

Klata stworzył nierówny spektakl, odważny w treści, zmarnowany w formie. Problem polskości to konik reżysera, jednak wierzchowiec okazał się tym razem za wysoki - tym boleśniejszy upadek.



Szymon Spichalski
Teatr dla Was
4 października 2011
Spektakle
Szwoleżerowie