Puccini po szczecińsku

24 i 26 KWIETNIA Opera na Zamku wystawiła ostatnią w tym sezonie operę. Wybór padł na "Madama Butterfly". Było widowiskowo i emocjonalnie, chociaż reżyseria mocno odbiegała od klasycznej wizji kompozytora.

GIACOMO Puccini pragnął stworzyć operę, która mówiłaby o ludzkich problemach i pokazywała prawdziwy, niewyimaginowany świat. I tak powstała "Madama Butterfly". Jedna z najgłębszych psychologicznie oper przedstawiająca historię młodej gejszy - Cio-Cio-San (zwanej także Butterfly). Mając 15 lat, wychodzi ona za mąż za amerykańskiego porucznika Pinkertona. Nieświadoma, a właściwie - nieprzyjmująca do wiadomości, że ukochany zainteresowany jest jedynie ślubem według japońskiego zwyczaju, na 999 lat, z możliwością odstąpienia od niego w każdym miesiącu. Dla niego to tylko gra. I Pinkerton porzuca Butterfly, która każdego dnia z nadzieją wypatruje statku z nim na pokładzie. Opuszczona, w towarzystwie tylko swojej służącej i przyjaciółki Suzuki. Jedynej, której zależy na losie Butterfly, która to właśnie będzie musiała przekazać Cio-Cio-San najgorszą prawdę, że Pinkerton ożenił się z inną, a ją zostawił.

Reżyserka szczecińskiej wersji "Madama Butterfly" Pia Partum postanowiła przenieść miejsce akcji opery do współczesnego Tokio. I tak na scenie pojawiają się gejsze z aparatami robiące zdjęcia ślubu Butterfly i Pinkertona. Są skrzynki po piwie, barowy stolik, czerwony dywan i inne współczesne elementy. Dodatkowo Partum wykreowała także postać ćmy - alter ego Butterfly. Jej gejsza - w przeciwieństwie do tej Pucciniego - zdaje sobie sprawę z nieprawdziwości małżeństwa, świadomie dążąc do autodestrukcji. Nieco oryginalna wizja.

Podobnie jak w przypadku ostatniego "Nabucco" opera zaangażowała dwóch artystów "z zewnątrz" - Ilonę Krzywicką (debiutowa tytułowa rola Butterfly) i Pawła Skałubę (Pinkerton). Krzywicka w głównej roli brzmiała dobrze. Stworzyła dość realistyczną postać nieszczęśliwie zakochanej, ale jednocześnie silnej i zdecydowanej kobiety. Arie "Un bel di vedremo" i kończąca operę "Con onor muore" wywołały emocje i podobały się publiczności.

Podobnie jak dwa piękne duety - "Bimba dagli oceni pieni di malia" i duet kwiatów ("tutti i fiori"). W przypadku pierwszego usłyszeć można było współbrzmienie świetnego tenora i sopranu (Pinkerton i Butterfly). Duet namiętny, bardzo dobry aktorsko i wokalnie. Stworzył nastrój i kupił publiczność. Jeśli zaś mowa o drugim - obydwa głosy kobiece, Butterfly i Suzuki (Małgorzata Kustosik), współbrzmiały naprawdę ciekawie. Świetna wrażliwość muzyczna i pokazanie stanów emocjonalnych postaci - udającej radość, choć w rzeczywistości odczuwającej ogromny smutek Suzuki i przeszczęśliwej Butterfly. Ten duet był jednym z pozytywniejszych (w swoim tragizmie) fragmentów całej opery, więc tym bardziej zasługiwał na uwagę. A zwłaszcza w tak dobrym wykonaniu: ciepłego, głębokiego mezzosopranu i lżejszego, choć dźwięcznego sopranu. Trio z trzeciego aktu (Pinkerton, Sharpless i Suzuki) było również na wysokim poziomie. Bardzo dużo emocji kreowanych przez przerażoną i załamaną Suzuki, przejętego Pinkertona i najbardziej opanowanego ze wszystkich Sharples-sa (Tomasz Łuczak). Trio było kolejnym mocnym elementem szczecińskiej wersji Butterfly.

Opera zyskała duże uznanie publiczności, o czym świadczyły owacje na stojąco i nieustające brawa.

Orkiestra pod batutą Vladimira Kiradjieva zagrała na wysokim poziomie. Widać było, że dyrygent rozumiał koncepcję Pucciniego. Nie zabrakło dramaturgii, a przede wszystkim było dużo emocji. A o to przecież chodzi w sztuce.



Katarzyna Kubińska
Kurier Szczeciński
30 kwietnia 2015
Spektakle
Madama Butterfly