Pustka w Czystej Formie

Kiedy przed dziesięcioma miesiącami Jan Klata obejmował dyrekcję krakowskiej sceny narodowej, byłem przekonany, że nuda będzie ostatnim doznaniem, jakie nam zaoferuje. Rozpoczynamy dyskusję nad tym, co proponuje Narodowy Stary Teatr pod rządami Jana Klaty. Po 10 miesiącach od objęcia przez niego stanowiska dyrektora dostrzegamy więcej "przeciw" niż "za".

Dopuszczałem porażkę jego wizji Starego Teatru, ale myślałem, że w nieco zatęchłe już mury wpadnie przynajmniej głośna grupa wandali, która jeśli nawet polegnie, to z hukiem, w atmosferze skandalu. A my po latach z łezką w oku będziemy wspominali ten eksperyment

Czy krakowski smog aż tak stępił dyrekcję, że wyparowała z niej cała oryginalność? Oczywiście, może sobie Jan Klata z wicedyrektorem Sebastianem Majewskim czytać na głos entuzjastyczne recenzje pisane przez kolegów ze środowiska tzw. nowej lewicy, która robotnika na oczy nie widziała. Może opowiadać historie o twierdzy awangardy pośród nienawistnej krakowskiej konserwy. Ale awangarda ta ma tyle wspólnego z rzeczywistością, co hipsterskie ciuchy z prawdziwym buntem.

Nie przeczę, podobała mi się pierwsza część "Dumanowskiego" (wiem, powinienem się wstydzić) i ironiczne podejście do naszego krakowskiego zadufania, ale w kontekście pozostałych premier było to trochę jak prosty, niezły dowcip opowiedziany na rozgrzewkę imprezy, która potem nijak nie chce się przerodzić ani w szaloną zabawę zakończoną demolką, ani w intelektualną ucztę. O to ostatnie mam szczególne pretensje.

Z desek Starego padają w naszą stronę prawdy, którymi ekscytować się może co najwyżej gwałtownie dojrzewający 16-latek. Piszę tu szczególnie o weekendzie premier w czerwcu, kiedy to zderzono publiczność z mocno spłyconą lewicową ideologią i przemyśleniami godnymi bardziej panów raczących się piwkiem na ławce w parku niż sceny narodowej odwołującej się do Swinarskiego. Nawet jeżeli uznalibyśmy punkt wyjścia do krytyki współczesnej Polski za słuszny, to gdy doszło do uszczegółowienia tej niezgody na świat, okazało się, że pod powierzchnią niczego w zasadzie już nie ma.

Gdy obserwuję dotychczasowe dokonania nowej dyrekcji, a zwłaszcza rzeźnię, jakiej na tekstach dokonuje Majewski, to ogarnia mnie złość. Niestety, żeby umiejętnie poprawiać Strindberga, trzeba mieć odrobinę talentu. Bez niego grzebanie przy twórczości szwedzkiego klasyka zakrawa na kpinę.

Próbowałem zrozumieć, z czego wynika ta mania wywracania kota ogonem i wydaje mi się, że źródeł takich poczynań można upatrywać w - niestety - fascynacji Majewskiego Witkacym. Piszę "niestety", bo o ile Czysta Forma z jej alogicznością, nielinearnością opowieści, zaburzeniem związków przyczynowych, rozformowaniem prawideł psychologicznych - tylko uwypuklała najważniejsze cechy filozofii Witkacego i wyrzucała umysły odbiorców z utartych kolein - to w przypadku Majewskiego Czysta Forma sprowadzona została do pustej formy. Jeśli wicedyrektor Starego chce z niej uczynić swoje logo na dłuższą metę, to współczuję mu i sukcesów nie wróżę.

W przypadku Klaty obserwuję podobne zjawisko. Ładne i efektowne są jego przedstawienia, chylę też czoła przed gustem i znajomością współczesnej muzyki. Tyle że światło, dźwięk, przestrzeń sceny nie potrafią przesłonić pustki, i to absolutnie nie w jej buddyjskim znaczeniu. Raczej chodzi mi o brak ciekawych, głębszych przemyśleń w czasach wprost fascynującego przewartościowania pojęć i układania na nowo tożsamości ludzkiej. Tymczasem ze spektakli, które od paru miesięcy oferuje Klata i jego kompania (na czele z "Pocztem Królów Polskich", z którego jeszcze przed premierą zdezerterował tłum aktorów), wylewają się litry słów nieskładających się w żadną sensowną całość. Widzowie, często inteligentni i wrażliwi, wychodzą z tych przedstawień co prawda zaskoczeni, ale głównie nieklarownością przekazu albo jego trywialnością. Zaś co do ściany dźwięku, projektorów emitujących trupie czaszki czy aktorów pedałujących na rowerach lub rozdających publiczności kieliszki z wódką, to z całym szacunkiem, ale nie takie rzeczy ta scena widziała już za komuny.

Mam wrażenie, że po dotychczasowych doświadczeniach Starego Teatru z duetem Klata/Majewski aktorzy i widzowie za największą awangardę uznają pierwszą sztukę, w której jakiś reżyser stworzy spójną opowieść, idącą logiczną drogą od punktu A do punktu Z. Może wtedy wybitnym aktorom tej sceny przyjdzie wreszcie wypowiadać kwestie, które będą dla nich zrozumiałe i których nie będą się musieli wstydzić przed rodziną i znajomymi.



Marek Kręskawiec
Dziennik Polski
15 października 2013
Portrety
Jan Klata