"Kochajcie mężowie i panie, bo nic nad miłowanie"

Operą "Carmina burana" Carla Orffa w bytomskiej Operze Śląskiej Robert Skolmowski uczcił swoje dwudziestolecie pracy reżyserskiej.

Warto wspomnieć na początku, że "Carmina burana" nie jest typową operą, ale trójdzielną kantatą sceniczną skomponowaną na podstawie niemieckich pieśni świeckich z początku XIII wieku. To specyficzne, bo pozbawione tradycyjnie rozumianej akcji dzieło w intrygujący i zaskakujący sposób rozprawia się z mitem średniowiecza jako epoki pozbawionej radości życia. Euforyczna w treści i również w formie "Carmina..." pozwala przyjrzeć się z nieco innej, bo weselszej perspektywy wiekom średnim, w których to pozostało jeszcze coś niecoś z maksymy Horacego: "chwytaj dzień!". Motywem przewodnim całej kantaty jest miłość człowiecza z naciskiem na jej aspekt erotyczny. Wszystkie trzy części kantaty: "Wiosna", "W gospodzie" oraz "Dwór miłości" opiewają dar kochania. Każda z części kantaty oprócz fantastyczne oprawy muzycznej w wykonaniu chóru i czterech partii solowych jest również nader interesująco zilustrowana przez tabun tancerzy tańczących na, niestety przyciasnej i za małej jak na tak z rozmachem uczynione dzieło. Choć dzięki sprytnemu zabiegowi polegającemu na usunięciu chóru ze sceny na drugi balkon reżyser zyskał znacznie więcej miejsca, co umożliwiało (ograniczone co prawda) przetaczanie wielkiego koła w prologu epilogu oraz w pierwszej części, w drugiej części pozwoliło na zbudowanie statku-tawerny, zaś w ostatniej - na zaaranżowanie egzotycznego ogrodu, w którym dwoje kochanków wyzna sobie miłość. Równocześnie ze śmiałymi pieśniami pobrzmiewają w zwrotkach "Carmina..." echa memento mori i świadomość, że cała ziemska rozkosz jest jedynie krotochwilą, a sprzyjające szczęście może w mig obrócić się w rozpacz. Świadczy o tym otwierająca i zamykająca spektakl pieśń "O Fortuna" stanowiąca ramę kompozycyjną opery. W trakcie wykonywania przez chór owej pieśni artyści znajdujący się na scenie toczą olbrzymich rozmiarów koło, w które wpisana została właśnie owa kapryśna bogini losu. Smutnym i przejmującym momentem jest również chwila, gdy złapany w sieci łabędź wyśpiewuje piękna i zarazem pełną żałości arię "Niegdyś po stawie pływałem". Ważnymi momentami są chwile, gdy na scenie pojawiają się soliści luźno spajający "akcję" opery: stary poeta dumający nad rozkoszami młodego stanu (Jerzy Mechliński), wspomniany łabędź użalający się na zły los (Edward Kulczyk), młody poeta - alter ego starego poety - wkraczający w dorosłość i wyrabiający swój talent pisarski (Michał Partyka) oraz dziewczyna (Agnieszka Dondajewska) tęskniąca za miłością. Wszystkie owe postaci w niezwykle plastyczny sposób oddawały emocje wynikające z ich życiowego doświadczenia. Dzieje się tak między innymi dlatego, iż postaci te zostały, oprócz świetnego przygotowania muzycznego, przysposobione również do odgrywania - co prawda - króciutkich i skromnych, ale nasyconych uczuciem miniscenek aktorskich. W trakcie spektaklu największe estetyczne wrażenie wywołują bezapelacyjnie kostiumy zaprojektowane przez Małgorzatę Słoniowską, które pozwalają z miejsca wczuć się w klimat panujący na obrazach Holbeina, van Eycka, Breughla czy Dűrera. Szare, matowe i przyprószone suknie oraz fraki postaci z prologu oraz epilogu podczas którego wyśpiewywane są zwrotki o przebiegłej fortunie wspaniale kontrastują z nasyconymi kolorami kostiumów (w dodatku "roznegliżowanych") bohaterów z głównych części opery, które to części - poprzez radosną treść - również pozostają w opozycji do początkowej i wieńczącej kantatę złowrogiej pieśni "O Fortuna". Widowisko wyreżyserowane przez Roberta Skolmowskiego to barwny i pełen emocji fresk obyczajowy, ale w pewnych momentach, zwłaszcza w początkowej fazie spektaklu, zabrakło trochę "pary napędzającej" owe żywe obrazy. Być może warto byłoby więcej czasu poświęcić na zaaranżowanie układów choreograficznych, które były równie ważne co muzyka, gdyż to właśnie na tancerzach skupiona była cała nasza percepcja wzorkowa. Niektóre części układów opierały się o zbyt swobodne improwizowanie co wypadło nieco blado, zwłaszcza w porównaniu ze świetnymi scenami z użyciem koła fortuny czy rewelacyjnie pomyślanego "pokazu mody średniowiecznej". Niemniej jednak "Carmina burana" jest obowiązkową pozycją w kalendarzyku każdego, kto żądny jest nietuzinkowych wrażeń muzyczno-estetycznych.

Marta Odziomek, l: martao, h: mod123
Dziennik Teatralny Katowice
17 grudnia 2008