Rana bez opatrunku

Pamięć II wojny światowej to element bez którego trudno wyobrazić sobie dziś machinę świąt patriotycznych, wieczorków poetyckich, na których czyta się marne wiersze pisane przez 90-letnich członków AK, biesiadno- narodowych spotkań z "Przybyli ułani" w tle. Trudno wyobrazić sobie także telewizję bez ujęć polityków stojących nad grobami pomordowanych- pochylających się, chwiejąc, bądź pochylających pokornie głowę, z grymasem na twarzy.

Przemarsze wojska, kolorowe konie, uroczyste meldunki- to bardzo znajome obrazy. Ich natarczywość i, przede wszystkim, nieznośną sztuczność, dostrzegli Paweł Demirski (autor „Sztuki dla dziecka”) i Monika Strzępka (reżyserka), budując swój spektakl właśnie wokół tematyki pamięci wojny i ofiar oraz towarzyszących im wypaczeń.

Ten nadzwyczaj ważny i bolesny temat został ujęty tutaj w groteskową, barwną, slapstickowo- kabaretową formę z, niewielkimi jedynie, przebłyskami grozy i tonu serio. W pewien sposób ta estetyka koresponduje z, bijącą po oczach, jarmarcznością dzisiejszych powrotów do lat wojny. Mało w tym faktycznej, naukowej analizy, badawczego podejścia, za to dużo „ułańskości”, „akowszczyzny” i tendencyjnego lamentu. Strzępka i Demirski nie boją się ciężkiego dowcipu, scenicznej wyrazistości, silnych kontrastów. Opowieść z udziałem, nieumiejących poradzić sobie z traumą obozów i zabójstw, rysowanych grubą kreską, postaci, dzieje się w trudnej do zdefiniowania przestrzeni. Z jednej strony jest to teatr, na co wskazują ustawione na scenie w rzędy krzesła, z drugiej kamienny, obryzgany krwią stół przywodzi na myśl kościół, z jeszcze innej neonowy napis „Never Again” i szereg drzwi sugerują kabaret. Każda z tych przestrzeni ma swoje uzasadnienie w treści sztuki- jesteśmy obserwatorami teatru sztucznych hołdów i wspominek bolesnej przeszłości, a w pewnym momencie dosłownie oglądamy fragmenty „Hamleta”- jednoosobowego, ociekającego sztuczną krwią, makabrycznie- teledyskowego. Stół-ołtarz to miejsce seansu spirytystycznego, wywoływania duchów, miejsce medialnej śmierci na pokaz, składanej przez dziecko „ku pamięci” i „ku cierpieniu”- brudnej, finalnie samotnej i totalnie niepotrzebnej ofiary. Jeśli kabaret, to taki jak ten filmowy Boba Fossiego- pod barwną i neonową maską ukrywający tragiczność samej historii i przerażające wypaczenie pamięci o niej. 

Postać tytułowa- Dziecko została wrzucona w ten chorujący świat niespodziewanie (przyleciała ze spadochronem) i od tego momentu zostaje brutalnie przystosowywana do panujących okoliczności. Zaczyna palić niezliczone ilości papierosów, by szybciej umrzeć na pamiątkę dawnej męki. Musi obrać sobie patrona- ofiarę wojny i wyuczyć się na pamięć wszystkiego, co dotyczy ostatnich chwil życia i śmierci tej osoby. Obowiązkowymi punktami programu są również noc duchów w muzeum, seans spirytystyczny, rekonstrukcje bitew i spotkanie z Matką Boską- nieważne, czy tą od poległych, czy tą od „Seks w wielkim mieście”. Takimi obwarowaniami obciążeni są także dorośli, żyjący w nieustannym poczuciu winy, które łagodzi się nauką gry na żydowskim fortepianie lub obiadem ku czci poległych. 

„Sztuka dla dziecka” to spektakl ważny i potrzebny. Demirski i Strzępka nie ukrywają, że teatr zaangażowany jest ich pasją, że wracają, stosując świeżą, charakterystyczną dla wszystkich swoich „dzieci” formę, do spojrzenia na teatr, jak na kazalnicę i wykorzystują jego potencjał. Szkoda, że czasami widz zdaje się słyszeć, wracające jak echo, powiedziane trochę za bardzo wprost- „szokujemy”. Ale to konsekwencja tworzenia teatru emocjonalnego, teatru tu i teraz, którego, w przypadku „Sztuki dla dziecka” nie można po prostu, ot tak, lubić albo nie. Trzeba się nim przejąć, niezależnie od sympatii czy antypatii do formy i estetyki. Taki teatr rozdrapuje i pozostawia ranę bez opatrunku.



Katarzyna Pawlicka
Dziennik Teatralny Kraków
29 kwietnia 2009
Spektakle
Sztuka dla dziecka