Rasa ludobójców

Jesteśmy w piwnicy. Przed nami leżą czaszki, stoją groby i figura Chrystusa. Pranay Pawilcki rozpoczyna opowieść. Już na samym początku podkreśla, że wszystko, co usłyszymy jest prawdą. Żadne zdanie nie zostało zmyślone. To historia o nas, ludziach - ludobójcach.

Pierwszym miejscem, do którego prowadzi nas narrator jest niepozorna, polska wieś Gniewczyna, gdzie w 1942 roku Polacy wydali żydowskich sąsiadów Niemcom, tym samym skazując ich na śmierć. Mówimy wiele o kolaboracji Francuzów z Nazistami, o zbrodniach hitlerowskich, oczekujemy skruchy. Wolelibyśmy uznać działania gniewczynian za wyjątek. A jednak Gniewczyna to nie jedyne takie miejsce w Polsce, chociaż to chcielibyśmy usłyszeć. Tak jest wygodniej. To, co o Żydach myśleli i myślą Polacy ma swoje odbicie w autorytetach, pismach, w nauce Kościoła i zwyczajach. Nie wspominamy polskich ofiar „ostatecznego rozwiązania", nie znamy imion ofiar, nie uznajemy ich za Polaków, są dla nas po prostu Żydami.

Następnie artysta przenosi nas do Afryki, a dokładniej do Rwandy. To właśnie tam plemię Hutu dokonało masowego mordu na Tutsi. Relację z masakry i torturowania Tutsi ekspresywnie gestykulując, opowiada trup kobiety zabitej przez Hutu. Jej imienia nie znamy, oprawcy pozbawili wszystkich tożsamości i pamięci.

Groby stojące przed nogami widowni są symbolem ludobójstwa w Srebrenicy. Gdy zbrodnia wyszła na jaw nikt nie chciał wierzyć, że w tych czasach, w Europie mogło się wydarzyć coś tak strasznego. Od razu nasuwa się myśl, czy to może wydarzyć się również w miejscu, gdzie ja się urodziłam, mieszkam, pracuję; czy to aż tak nierealne, jak mi się wydaje?

Z początku może się wydawać, że te historie nie mają ze sobą zbyt wiele wspólnego. Ale czy na pewno? Sąsiad zabijający sąsiada, czystki etniczne, obozy koncentracyjne, usprawiedliwianie się rasą, wiarą, zwyczajami i w końcu... orientacją seksualną.

Gwoździem monodramu Pawlickiego jest nawiązanie do aktualnych wydarzeń w Polsce związanych ze środowiskami LGBT, które autor opatrzył emocjonalnym komentarzem nawołujących do akceptacji oraz tolerancji. Na scenie pojawia się coraz więcej elementów: twarze wpływowych Polaków z cytatami przesyconymi nienawiścią, Jezus otrzymuje tęczową flagę, niczym na Krakowskim Przedmieściu. Ta część opowieści to nie tylko prośba o zrozumienie, ale też przestroga w postaci portretów osób zabitych słowem lub czynem ze względu na swoją tożsamość.

„Ludobójcy" to spektakl o bogatej treści otoczonej wielokształtnością formy. Aktor-reżyser zgłębiając sztukę monodramu, wykorzystuje grę świateł, rekwizyty, zdjęcia, kolaże. Pojawiają się elementy taneczne i śpiewane. Widz nie może poczuć się znudzony, gdy artysta serwuje mu tak różnorodny występ. Widowisko zaskakuje więc nie tylko samą treścią. Zaskakuje wydarzeniami, które dzieją się na scenie, miejscem, w które zaprasza nas reżyser, licznymi symbolami i pointą. Myślę, że spektakl powinien obejrzeć każdy Polak i jeśli miałabym wskazać wadę „Ludobójców" to jest nią mocno ograniczona ilość miejsc na widowni.

Reżyser przedstawiając „Ludobójców". apeluje o zażegnanie homofobii oraz innych rodzajów dyskryminacji, by historia się znów nie powtórzyła. Na pewno jest to spektakl kontrowersyjny, mocno uderzający w społeczeństwo, naszą nietolerancję, hipokryzję. I na pewno to spektakl potrzebny.

Pointa monodramu pozostaje w umyśle jeszcze długo po opuszczeniu teatru. Brakuje jedynie recepty. Być może "Ludobójcy" to przyczynek do jej znalezienia?



Beata Zwierzyńska
Dziennik Teatralny Warszawa
21 sierpnia 2020
Spektakle
Ludobójcy
Portrety
Pranay Pawlicki