Ratajczak przejmuje teatr

Piotr Ratajczak przejmuje kierownictwo artystyczne wałbrzyskiego Teatru Dramatycznego im. Szaniawskiego. Do zakończenia obecnego sezonu artystycznego, wałbrzyski teatr pilotować będzie jeszcze Sebastian Majewski, dotychczasowy dyrektor artystyczny. Placówka ma ugruntowaną renomę. Zdaniem Ratajczaka, największym wyzwaniem jest utrzymanie jej poziomu.

Elżbieta Węgrzyn: Przez pierwsze miesiące pracy będzie Pana wspierał Sebastian Majewski. Kiedy zawita Pan do Wałbrzycha na stałe?

Piotr Ratajczak: Czuję się zaszczycony, że od stycznia jestem obywatelem Wałbrzycha. Od końca czerwca poczuję się nim jeszcze bardziej, bo będę tutaj mieszkał, a nie bywał sporadycznie. Projekty reżyserskie, jak wiadomo, planuje się przynajmniej z wyprzedzeniem rocznym. Mam zatem jeszcze zobowiązania w teatrach w Łodzi, w Poznaniu oraz dwa festiwale teatralne w okresie wiosenno-letnim, nad którymi pracuję w Szczecinie i w Koszalinie.

Co zobaczymy wkrótce?

- Pokrótce, jesteśmy po premierze "Betlejem Polskiego" Wojciecha Farugi, potem czeka nas adaptacja Ewangelii według Piotra Głowackiego, pt. "Dobre wiadomości", Spektakle te są przygotowane z okazji najważniejszych w naszej kulturze świąt religijnych i świeckich. Święta te są bardzo specyficznie i autorsko rozumiane. Mamy później też "Historyję o chwalebnym zmartwychwstaniu Pańskim" Marcina Libera, "Święto pracy" w reżyserii Weroniki Szczawińskiej, "Dzień Dziecka" w reżyserii Pawła Świątka i projekt dotyczący dnia wolnych wyborów w performatywnej reżyserii Wojciecha Ziemilskiego. Planujemy też inne projekty performatywne, m.in. "Postulaty sierpnia". To jest część przygotowana jeszcze przez Sebastiana Majewskiego. Na zakończenie sezonu, pod koniec czerwca, mamy rzecz zaproponowaną przeze mnie. To "Wałbrzyski Kabaret Grozy", który będzie formą manifestu. Proponowany kabaret Michała Walczaka z wałbrzyskimi aktorami będzie radykalny artystycznie i dostarczy krwistych emocji. Ma to być połączenie formy rozrywkowej z wysokim poziomem artystycznym. Walczak przygotowuje w Warszawie co miesiąc odcinek takiego kabaretu pt. "Pożar w burdelu". Nawiązuje on do najnowszych wydarzeń w stolicy, my przeniesiemy ten kabaret grozy na realia wałbrzyskie. Aktorzy wcielą się w role osób znanych z tutejszego życia politycznego i społecznego.

Każdy wałbrzyski sezon teatralny w ostatnich latach miał jakieś naczelne hasło, czy tak będzie też w przypadku nadchodzącego 50., jubileuszowego sezonu?

- Tytuł następnego sezonu brzmi "normalsi" - żadnych bohaterów i żadnych herosów. Drugie hasło to "teatr dla mnie i teatr o mnie", a trzecie to "teatr moralnego niepokoju". Wokół tych trzech haseł będę układał swój repertuar i zapraszał realizatorów, czego celem będzie utrzymanie docenianego w całej Polsce bardzo wysokiego poziomu artystycznego, który utrzymywał Sebastian Majewski. Jesteśmy uważani za teatr poszukujący, o najwyższym standardzie artystycznym. Tego nie chcę przerwać ani zaprzepaścić. Moim marzeniem jest utrzymanie takiego poziomu, ale z drugiej strony, rozpoczęcie nowego rodzaju dialogu z widzem. Stąd właśnie "normalsi", chcemy bowiem przez wybitnych reżyserów rozmawiać z mieszkańcami miasta o ich etyce, ich moralności i przestrzeni bliskiej przeciętnemu człowiekowi, czyli "normalsowi". Kamera zwrócona dotąd na herosów będzie rejestrować rozterki, dylematy zwyczajnych mieszkańców miasta, ani herosów, ani też wykluczonych. Stąd drugie hasło.

Czy przewiduje Pan propozycje repertuarowe "klasyki lekturowej", kierowane do uczniów?

- Jeśli wpiszą się one podejmowany temat "normalsów", to jak najbardziej. Tutaj doskonale pasują takie "klasyczne" spektakle, jak choćby "Klątwa" Wyspiańskiego, "Wesele", Ibsen czy pozytywizm polski. Nie miałem takiego pomysłu, by tworzyć "teatr lekturowy", ale naszemu teatrowi czasem potrzebny jest kanon światowej literatury i dramaturgii. Z pewnością nie będę specjalnie komponował w ten sposób repertuaru. Nie wykluczam, że wielkie dzieła literatury pojawią się, ale będzie to wynikało z moich ustaleń z reżyserami.

Przyjdzie się panu zmagać z bogatą spuścizną poprzednich dyrektorów. Co z ich osiągnięć chce pan zachować, a co zmienić?

- Zaznaczam, że zależy mi na wysokim poziomie artystycznym i bliskiej komunikacji z widzami, a co za tym idzie poszerzeniu grona naszych widzów w Wałbrzychu. Chciałbym, aby nadal odwiedzali nas krytycy teatralni z Krakowa i Warszawy, ale też aby tutejsza publiczność miała przyjemność z oglądania tego, co zaproponujemy. Wstępem do 50. sezonu artystycznego będzie przedstawienie inspirowane pamiętnikami wałbrzyszan. Opowie o 50-letniej historii miasta i naszego teatru. Część wspomnień będzie pochodziła z materiałów przygotowanych na konkurs, jaki odbył się w mieście w 2000 roku. Pozostałe elementy, czyli m.in. wspomnienia i anegdoty, nasi dramaturdzy zbiorą w najbliższych miesiącach podczas rozmów z mieszkańcami. Przedstawienie ma być prywatną historią, może uda się nam ją opowiedzieć na dwóch teatralnych scenach. Jesienią będziemy często wychodzić z naszymi inicjatywami w miasto. Zaprosimy do współpracy amatorów. Zobaczymy, co uda nam się przygotować. Może będzie to jeden pokaz, a może powstanie cykl. Nie rezygnujemy też ze stałych punktów programu, czyli Dni Dramaturgii i Wałbrzyskich Fanaberii Teatralnych. Najbliższe Fanaberie będą poświęcone teatrowi dokumentalnemu, reportażowemu. To bardzo popularny obecnie nurt, w który wpisuje się m.in. przedstawienie "Danuta W." o Danucie Wałęsowej. Do stworzenia jubileuszowych spektakli zaprosimy czołowych polskich dramaturgów, a wśród nich Marcin Liber i znany duet Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego. Wałbrzych znany był też z tego, że inwestował w młodych, debiutujących reżyserów. Tego nurtu młodych, ciekawych i radykalnych też się będę trzymał. Chciałbym w kolejnym sezonie poruszyć też temat dekalogu nie tylko rozumianego jako nakazy moralne, ale też z cyklem filmowym Kieślowskiego i Piesiewicza. Planuję też rożnego rodzaju koprodukcje z teatrami polskimi i zagranicznymi. Rozmowy ciągle trwają.

Jak pan wspomina swoje pierwsze spotkanie z Wałbrzychem?

- Byłem tutaj pierwszy raz w połowie lat 80. Miałem siedem lub osiem lat i przyjechałem z mamą do jej znajomych. Niewiele pamiętam z tego pobytu, może za wyjątkiem tego, że jadłam krupnioki. Sprzedawali je jako potrawę regionalną. Kolejne spotkanie z tym miastem miałem dopiero pięć lat temu, przy okazji realizacji "Bohatera roku". Chciałem wówczas mieć świeże spojrzenie i mocno się na to miejsce otworzyć, by nie przyjąć za pewnik złej sławy miasta. Mówiono mi, że po pracy nie można z teatru wychodzić, ale mimo wszystko zorganizowałem sobie wyprawy. Wszyscy przeżyli te wycieczki i było okej. Teraz też będę chciał poczuć to miasto i dlatego zamierzam wynajmować mieszkanie, a nie zamykać się w teatrze.



Elżbieta Węgrzyn
POLSKA Gazeta Wrocławska
13 lutego 2013
Portrety
Piotr Ratajczak