Renesansowa trucicielka udaje feministkę

Niedzielna premiera "Lukrecji Borgii" Donizettiego pokazała, że teatr operowy w Polsce ciągle nie znalazł dla zmurszałego gatunku współczesnej formuły.

Inscenizacja Michała Znanieckiego miała być wejrzeniem w skomplikowaną psyche tytułowej bohaterki, czarnego charakteru renesansowych Włoch. Wiarygodności temu jungowskiemu studium archetypów dodać miały motywy genderowe: zakwestionowanie prymatu pierwiastka męskiego nad żeńskim i walka płci. Jednak pełne feministycznego patosu teksty Marii Szyszkowskiej i Sylwii Chutnik zamieszczone w programie nie odbiły się nawet echem w kreacji głównej roli. 

Znaniecki przeniósł akcję do faszystowskich Włoch: mąż Lukrecji Borgii Don Alfonso to Mussolini, a jej kochanek i zarazem syn Gennaro jest członkiem organizacji antynazistowskiej. Interesująca formalnie transpozycja załamuje się jednak w momencie, gdy oddział oddział żołnierzy podnosi ręce w geście "heil Hitler". Scena wymarszu buduje niezrozumiale napięcie. Zgrzytem jest scena pożegnania przyjaciół, duet Gennara (Luciano Botelho) i Orsiniego (Agnieszka Rehlis). W wersji warszawskiej łączy ich miłość, w libretcie Felice Romaniego nie 

ma o tym słowa. Trudno przypisywać Donizettiemu i Romaniemu zamiar łamania społecznego tabu. Libretto "Lukrecji Borgii" wypełniają treści proste i czytelne, tajemnica, historyzm i skandale obyczajowe są tylko pretekstem dla pięknego śpiewu. Jednak nawet gdyby interpretować ją jako operę gejowską, homoseksualna scena miłosna wypada nieprzekonująco. Szkoda, że reżyser uczynił z tego klucz do odczytania dzieła Donizettiego, podobne wątki pojawiły się zresztą w "Napoju miłosnym", którego plenerową wersję wystawił dwa łata temu we Wrocławiu. Wówczas czerwona torebeczka Tinky\'ego-Winky\'ego w ręku Dulcamary naprawdę śmieszyła w kontekście wybryków byłej rzecznik praw dziecka. Dziś taka replika to nużąca powtórka z rozrywki. 

Największą wartością tej opery jest warstwa muzyczna - przede wszystkim za sprawą Joanny Woś w roli Lukrecji. To prawdopodobnie jedyna polska śpiewaczka zdolna udźwignąć wszystkie potężne role epoki bel canta. 

"Lukrecja Borgia" to dla Znanieckiego połowicznie udane pożegnanie z warszawską sceną. Jednak gwizdy pod adresem reżysera źle świadczą zarówno o jego inscenizacji, jak i o kondycji polskiej opery w ogóle.



Anna Gromnicka
Dziennik
30 kwietnia 2009
Spektakle
Lukrecja Borgia