Requiem dla Krypty
W redakcyjnej szafie mam duży biały karton. Ze zdjęciami. Prawdziwymi. Na papierze. To zdjęcie z wydarzenia, w którym uczestniczyłem. Miejsce akcji widoczne: hol przed Teatrem Krypta w Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie. Jakie to jednak było wydarzenie? Otwarcie odremontowanej Krypty, inauguracja sezonu na zamku, specjalny kabaretowy wieczór? Nie pomnę. Również tego, kiedy to było - wspomina Artur D. Liskowacki w Kurierze Szczecińskim.Sporo ich. Niektóre są kolorowe, ale większość czarno-biała. Choć czas, o którym mówią, nie był czarno-biały. Chciałbym pokazać niektóre z nich. Wydobyć je z mojego dziennikarskiego archiwum, ale i z archiwum pamięci.
TO zdjęcie z wydarzenia, w którym uczestniczyłem. Miejsce akcji widoczne: hol przed Teatrem Krypta w Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie. Jakie to jednak było wydarzenie? Otwarcie odremontowanej Krypty, inauguracja sezonu na zamku, specjalny kabaretowy wieczór? Nie pomnę. Również tego, kiedy to było.
Ale że chór szczecińskich aktorów stoi przed wejściem do najmniejszego ze szczecińskich teatrów, wyśpiewując w konwencji arcypoważnej, acz najwyraźniej dla żartu, jakąś uroczystą pieśń - jakby inaugurował, uświetniał i w ogóle - myślę o Krypcie przede wszystkim. Jako że Teatr Krypta -w związku z dobiegającym finału remontem zamku - przestaje istnieć. W pół wieku od swych narodzin.
Był sobie teatr
Jego kres wynika z przywrócenia temu miejscu - niegdyś krypcie grzebalnej Gryfitów -dawnej, historycznej funkcji. Prace modernizacyjne w północnym skrzydle zamku połączone z archeologicznymi badaniami przyniosły dodatkowe argumenty dla tego projektu. Oto bowiem hol przed wejściem do Teatru Krypta okazał się kryć fundamenty Kamiennego Domu, pierwszej murowanej siedziby Barnima III, od których - rzec można -zamek się zaczął. Jego podłoga ma więc zostać pokryta szklaną taflą, by zwiedzający zamek mogli je swobodnie oglądać.
Świetnie to wszystko rozumiem - książęta Pomorza leżący po wojnie kątem w jednym z zamkowych podziemi to był zły symbol naszego - podobno tak pełnego czci dla Gryfitów - stosunku do szczecińskiej przeszłości. I cieszy mnie nowoczesny projekt związany z archeologicznymi odkryciami. A wsio taki żal, jak śpiewał Bułat Okudżawa. Żal Teatru Krypta. Jedynego w swoim rodzaju. Najmniejszego, ale za to najbardziej klimatycznego w Szczecinie. I mającego piękną historię.
Zaczęła się w 1964 roku. Gdy teatr małych form, założony z inicjatywy aktora Zygmunta Krauzego przy Wojewódzkim Domu Kultury, mającym wówczas siedzibę na zamku, otrzymał dla siebie zaadaptowaną na potrzeby sceny kryptę. Wcześniej grały w niej teatry amatorskie oraz odbywały się - z racji szczególnej, romantyczno-lirycznej aury - wieczory poetyckie. Krauze wszedł do Krypty z impetem: za jego kierownictwa artystycznego odbyło się tam 17 premier! Pokazano m.in. "Heloizę i Abelarda", "Trzy monologi" Leszka Kołakowskiego (którego Krypta lubiła i potem wystawiać; ostatnią jego realizacją były "Rozmowy z diabłem" w reżyserii i wykonaniu Mariana Dworakowskiego), "Relację" Brychta - popularnego wtedy reportażysty zajmującego się kwestiami polsko-niemieckimi. Zagrano 200 przedstawień, w tym 80 w terenie. Ciekawe to i dziwne, bo atut Krypty to... krypta; a na wyjeździe atut ten musiała tracić. Tyle że zamek jako WDK miał obowiązki działania w regionie.
Po Krauzem kierowali Kryptą inni aktorzy Co stało się niepisaną tradycją tej sceny: najpierw Bohdan Gierszanin ze Zbigniewem Mamontem (1968-1969), potem Ewa Kołogórska. Po roku Aleksandra Strokowskiego do władzy wrócili znów aktorzy: ponownie Gierszanin, po nim Aleksander Gierczak, Jerzy Wąsowicz, w końcu Sylwester Woroniecki, którego długie władanie sceną (1982-1989) - bliską jego temperamentom (był mistrzem małej formy) -zaowocowało najróżnorodniej. W repertuarze Krypty znalazły się dzieła Herberta i Albeego, zapomniane, a smaczne jednoaktówki Fredry, zaś przy teatrze utworzył on zespół młodzieżowy, który miał wiele sukcesów, grając tegoż Fredrę i Białoszewskiego. Lata 90. to dalszy ciąg aktorskiej władzy w Krypcie: prowadzili ją kolejno Henryk Gęsikowski (1989-1992), Adam Opatowicz (1992-1994) - dla którego stała się przymiarką i szkołą własnej dykcji artystycznej przed kierowaniem Polskim - Adam Dzieciniak (1994-1995), który wprowadził do niej m.in. Ionesco, oraz Tomasz Jankiewicz (1995-1997), za którego czasu Augustynowicz dała Krypcie Leśmiana (Zdziczenie obyczajów pośmiertnych). Po roku dyrekcji Tatiany Malinowskiej-Tyszkiewicz (reżyserki) Kryptę przejął aktor Współczesnego Arkadiusz Buszko, a lata kolejne - zważywszy na bliskie związki sceny z założoną naprzeciw Piwnicą - i personalno-profesjonalne związki między aktorami Współczesnego (czyli Buszką, Pawłem Niczewskim i Konradem Pawickim, którzy działali w obu teatralnych przestrzeniach) stały się dla mnie, bez względu na to, który z nich de facto Kryptą kierował, latami ich kryptowego triumwiratu.
Gdybym miał w skrócie napisać na czym polegał fenomen Krypty - bez względu na to, kto jej szefował - rzekłbym, iż był to niezwykły, niesamowity nieco klimat z dozą poezji, tworzony przez scenerię sceny (małej do minimum, choć... piętrowej) i widowni - nagie cegły, niski sufit, wąskie ławki miast teatralnych foteli i krzeseł. No i woń piwniczna - na którą składał się zapach starych murów i czasu
Ograniczenia powierzchni (najlepiej się w niej czuło dwoje aktorów, dla trojga było już ciasno) przekładały się na ogół na charakter i styl inscenizacji. W praktyce więc nie bywało tu prawie dekoracji, a scenografię tworzyła często sama scena.
Efekt bywał więc najlepszy, gdy ograniczenia owe stawały się siłą spektaklu, potrafiącego w tym troszkę klaustrofobicznym wnętrzu, w którym widz miał aktora tuż przed sobą, wywołać nastrój stężony emocjami, gęsty, mroczny i równocześnie przesycony teatralną umownością. Bo w teatrze tak małym wszystko być musiało widocznie umowne. Kto wie, czy taka Krypta nie była jakby ideałem i summa teatru w ogóle: sceny dla wyobraźni i bezpośredniości kontaktu?
Nie bez przyczyny też spośród tylu spektakli, które w Krypcie widziałem przez blisko 40 lat, najmocniej zapamiętałem te, które wpisały się właśnie w ową formułę. "Moskwę-Pietuszki" w reżyserii Zygmunta Duczyńskiego, która stała się legendą Kany, widzianą tu na specjalnym, zamkniętym pokazie (czas był jeszcze cenzorski), "Czerwoną alternatywę" Opatowicza - według tekstów i biografii Brodskiego, "Mojo Mickybo" w reżyserii Wiktora Kubina z błyskotliwym duetem: Niczewski i Grzegorz Falkowski, a przede wszystkim piękną, zmysłową, niepokojącą "Dziejbę leśną" według Leśmiana w reżyserii Buszki. Ostatnie lata Krypty ożywiły ją znów: w repertuarze w roku ubiegłym było pięć premier; a pozornie najbłahsza - "Dziś wieczór arszenik" - w reżyserii Tomasza Obary, dzięki grze Anny Januszewskiej i Grzegorza Młudzika - skupionych, świadomych bliskości widza i koniecznego stąd dystansu do ról - stała się swoistym memento stylu dawnej Krypty.
Był sobie chór
Ale wróćmy do fotografii. Kogo na niej widzimy? Od lewej: Grażynę Nieciecką-Puchalik (wtedy tylko Nieciecką), dziś i wówczas: aktorkę "Pleciugi", od jakiegoś czasu prowadzącą prężnie szczeciński oddział firmy castingowej Studio ABM, Ewę Kabsę - pierwszy (bo też jaki! a nie tylko francuski) głos kabaretowego Szczecina - niestety, ostatnio rzadziej bywającą na jego scenach, Małgorzatę Iwańską, aktorkę, mocno kiedyś obecną na zamku, dziś - ponow-2*1$ - w Teatrze Polskim, Danutę Kamińską i Dariusza Kamińskiego - małżeństwo aktorów "Pleciugi", ówcześnie, jak pomnę, przejętych przywracaniem Szczecinowi jego tożsamości (była taka fajna piosenka o mieście, autorstwa Darka, w ich wspólnym wykonaniu), Wiesława Łągiewkę - aktora Polskiego - a od jakiegoś czasu (też po wokalnej profesji) - Opery na Zamku, i Przemysława Bielca - pianisty "Piwnicy". Ostatni od lewej, a pierwszy z prawej stoi Tadeusz Woszczyński, aktor Współczesnego, bijący wtedy - nie tylko z racji charakterystycznej sylwetki i głosu (wciąż wyróżniających go zresztą) - rekordy popularności na szczecińskich scenach.
Zatrzymam się na chwilę przy nim, szczecinianin z urodzenia (zaczął tu od śpiewania w "Słowikach" Szyrockiego, później zakładał z Duczyńskim Kanę), bo choć pamięta się go - nie tylko w środowisku - także w parze z żoną Ewą, też na scenie się pojawiającą, a zmarłą przed laty tragicznie - jest przykładem postaci, która mogła być jedną z barwniejszych osobowości miasta. Niestety, wyjazd wszechstronnego, obdarzonego vis comica aktora do Warszawy zatarł szczecińskie o nim wspomnienia. Dziś gra on w Rampie, na której internetowej stronie możemy przeczytać, że jest "rozdarty między Szczecin, Warszawę, Poznań, Gdynię, Radom".
Ale jest jeszcze postać odwrócona do widzów plecami, i dyrygująca chórem aktorów. To -jak się domyślam, i rozpoznaję - Tomasz Jankiewicz, aktywnie wówczas "Piwnicą przy Krypcie" zawiadujący. Był to skądinąd czas, gdy ten aktor scen dramatycznych odnajdywał się coraz lepiej poza tego rodzaju sceną: wciągał go kabaret, szeroko pojęta animacja kultury. Z czasem zaczął robić furorę jako szef Pogotowia Teatralnego, mobilnej scenki dla dzieci, teatrzyku działającego wszędzie tam, gdzie w cenie był uśmiech dziecka. Przykra, choć mocno rozdmuchana afera finansowa, w jaką wplątało się Pogotowie -będące wcześniej pupilem mediów - z dnia na dzień uczyniła z Tomasza Jankiewicza postać w życiu kulturalnym miasta prawie nieobecną. Raz jeszcze potwierdziła się przy tym stara prawda, że im łatwiej kogoś w Szczecinie kochamy, tym prędzej go potem - w chwili złej - wykluczamy... Mam skądinąd nadzieję, iż akurat w tym przypadku nie będzie to koniec opowieści.
Było sobie piwo
Wrócę jednak do tego, co połączyło tę grupę w sytuacji uwiecznionej na foto. Otóż dziennikarskie śledztwo - mówiąc żartem -jakie podjąłem, uzmysłowiło mi po raz n-ty - już na serio - ulotność i "prywatność" pamięci, choćby związana była z wydarzeniami publicznymi, które utrwaliła klisza. Bo okazało się, że nie tylko ja, a i świadkowie - dokładniej: uczestnicy tajemniczego wydarzenia na fotografii - do których dotarłem - pytani o jego okoliczności i czas, nie byli zgodni w opiniach.
Wiesław Lewoc, aktor, do tego grona nie należał, ale że jest zastępcą dyrektora Zamku, zwróciłem się i do niego. Sugerując, że to fotografia z inauguracji oddanej po remoncie Krypty. W takim razie to rok 1991, powiedział. Dariusz Kamiński początkowo z pierwszą połową lat 90. rzecz wiązał - to jest z czasem, gdy wrócił z zagranicy - by potem skłonić się w stronę lat dyrekcji Tomasza Jankiewicza (nie bez kozery dyrygującego chórem) w Piwnicy. Wiesław Łągiewka rzekł najpierw, że może to być artystyczny program Nagrody Artystycznej Miasta dla Adama Opatowicza (tj. rok 1993), ale po obejrzeniu zdjęcia bliższy był myśli, iż to raczej pora remontu sąsiedniej Piwnicy, czego znakiem to, że jej artyści grają między Piwnicą a Kryptą.
Punktem odniesienia dla mnie była natomiast... butelka EB, widoczna z prawej strony, przed pierwszym rzędem publiczności, a śpiewającymi aktorami. Bo piwo EB - bardzo swego czasu popularne (pamiętamy wulgarne, acz zabawne powiedzonko: "idę się naEBać") - zarówno jako pierwszy lager na naszym piwnym rynku, jak i z powodu kampanii reklamowej - produkowane przez polsko-australijską spółkę Elbrevery Company Limited, pojawiło się u nas w roku 1993 (dziś warzy, się je - w Elblągu, w Grupie Żywiec - w dalszym ciągu, choć sprzedaje już tylko za granicą). Tak że scena na zdjęciu datowana powinna być od tego czasu w górę.
I się zgadza! Wiesław Łągiewka, najwytrwalej mi pomagający w śledztwie, zadzwonił do Tomasza Jankiewicza, a ten rzecz sprawdził w swoim kalendarzu. Stąd wiem, że zdjęcie utrwaliło wieczór 13 grudnia 1996 roku, około godziny 20. A chór- artystów Piwnicy - uświetnia imprezę pt "Salon WC". Bo to nie Krypty otwarcie, a toalet (co, rzec można, też ma pewien związek z piwem) odremontowanych świeżo i sąsiadujących z Kaną i Piwnicą.
Zapewne o tym właśnie śpiewają uroczyście artyści Piwnicy, która przy Krypcie. Ale że na tle Krypty to czynią, można odnieść wrażenie, że ich pieśń to szczególne, gorzko-śmieszne requiem dla najmniejszej sceny Szczecina.
A co po remoncie z Piwnicą? Ma zostać. Tylko czy teraz, gdy będzie sąsiadować z kryptą już nie teatralną, w scenerii serio, niejako muzealno-funeralnej, uda się jej zachować tę kabaretowo--szaloną swobodę, która była jej wyróżnikiem?
Patrzący na śpiewających aktorów - widoczni tu jako łysinki, koki i włos bujny - jeszcze się nad tym, lat temu 18, nie zastanawiają raczej...
Zdjęcie zrobił - o czym świadczy odręczny podpis długopisem na odwrocie - fotoreporter "Kuriera" Ryszard Pakieser.
Artur D. Liskowacki
Kurier Szczecinski
27 września 2014