Rigolettów dwóch. O "Rigoletto. Semi-stage"
Po raz drugi na deskach Opery Bałtyckiej wystawiono "półsceniczną" wersję słynnego dzieła operowego. "Rigoletto. Semi-stage" inscenizacyjnie nakreślony jest bardziej umownie niż poprzedniczka - "Madama Butterfly". Spektakl ma dwa jasne punkty - pełnowymiarową kreację Rigoletta w wykonaniu Andrija Shkurhana oraz imponujący wokal Eweliny Szybilskiej, śpiewającej partię jego córki Gildy.To, co uderza od początku "Rigoletta" Giuseppe Verdiego, wystawionego w Operze Bałtyckiej przez Tomasza Podsiadłego, to duża emocjonalność bohaterów. Nasycona emocjami opowieść o losie tytułowego książęcego błazna, który jako gorliwy poplecznik rozwiązłego Księcia staje się niespodziewanie ofiarą jego działań, przedstawiona została przez reżysera bardzo rzetelnie. Główny pomysł inscenizacyjny poznajemy już podczas uwertury, gdy na scenę wkracza powłócząc nogą Rigoletto, ciągnąc za sobą zawiniętą w tkaninę... lalkę Rigoletta naturalnej wielkości. Zgrabnie wykonana i umiejętnie animowana przez zdolnego gdańskiego lalkarza Marcina Marca lalka Rigoletta służy od początku za rewers "żywego" Rigoletta. Ma smutne, przejmujące spojrzenie i pełen troski wyraz twarzy, zapowiadający życiową katastrofę książęcego błazna, który w taki sam sposób, jak "swoją" lalkę, odkryje w ostatnim akcie zawiniętą w tkaniny córkę.
Obie postaci Rigoletta biorą udział w niemal wszystkich scenach pierwszego aktu, wzajemnie się uzupełniając. Tyle, że właśnie postać Rigoletta najmniej potrzebuje takiej pomocy. Baryton Andrij Shkurhan tworzy najbardziej przejmującą, autentyczną, a przy tym zdecydowanie najciekawszą kreację całego spektaklu. Zarówno wokalnie, jak i aktorsko to rola kompletna. Reżyser jego kalectwo naznacza delikatnie, poprzez kuśtykanie zamiast słynnego garba, którym napiętnował go (za autorem dramatu "Król się bawi" Wictora Hugo - inspiracji Verdiego) twórca libretta Francesco Maria Piave. Shkurhan umiejętnie niuansuje bohatera, swoim głębokim głosem dodając dramaturgii podczas świetnych "La ra" czy "Cortigiani, vil razza dannata", gdy usiłuje poruszyć serca dworzan księcia, którzy porwali jego ukochaną córkę.
Z kolei Ewelina Szybilska jako Gilda, córka Rigoletta, pochwalić się może imponującym i bardzo wysokim sopranem, bardzo dobrze brzmiącym w popisowej partii Gildy - świetnie wykonanej arii "Caro nome", gdy uwiedziona przez Księcia dziewczyna rozpamiętuje fikcyjne imię ukochanego. Wokalnie to rola bardzo dobra (oprócz "Caro nome" w pamięć zapada choćby przejmujący duet z Rigolettem - "Tutte le feste al tempio"), aktorsko jednak raczej przeciętna.
Niestety do ich poziomu nie dostosowuje się trzeci z kluczowych bohaterów - Książę, którego kreuje Victor Campos Leal. Ten lekkoduch i uwodziciel z łatwością kruszy kobiece serca, ale tylko na scenie. Spory niedosyt pozostawia najsłynniejsza aria całej opery - wyśmiewająca niestałość kobiet "La donna mobile" zaśpiewana została tylko poprawnie, w oparciu o bardzo dobry warsztat tenora, zdawałoby się bez zaangażowania. Pochodzący z Meksyku tenor o delikatnej, ciepłej barwie głosu, najlepiej wypada podczas mniej znanej arii "Parmi veder le lagrime", gdy Książę dowiaduje się o porwaniu Gildy i martwi jej losem. Oczywiście ozdobą opery są też duety "Oh ! Mio padre" i "Si, vendetta" Gildy i Rigoletta oraz słynny kwartet "Bella figlia dell'amore" Księcia,Magdaleny (mezzosopran Elwira Janasik), Rigoletta i Gildy.
Sama inscenizacja jest oczywiście z racji samej koncepcji "semi-stage" mocno ograniczona. Ciekawym pomysłem scenograficznym (przygotowanej przez Joannę Maciejewską) jest wykorzystanie kurtyny wewnętrznej, zapewniając artystom kilka metrów przestrzeni na scenie, na której królują podesty sceniczne, z umieszczoną centralnie ozdobną sofą w pierwszym akcie i utrzymanym w jej klimacie krzesłem/książęcym tronem w akcie drugim. Całość w tle zamykają projekcje Michała Lewandowskiego.
Dyskretna reżyseria Tomasza Podsiadłego daje artystom na scenie wiele swobody. Nie można tego niestety powiedzieć o Orkiestrze ciężko, momentami chaotycznie prowadzonej przez maestro Tomasza Tokarczyka, przez co piękna, majestatyczna muzyka Verdiego rozbrzmiewa pełną mocną tylko momentami. W efekcie spektakl nie ma błysku, choć jest zgrabną i rzetelną próbą przywołania na scenę obecnego na niej przed dekadą tytułu (wtedy w inscenizacji Marka Weissa). Pozostaje niedosyt, bo świetna dyspozycja Andrija Shkurhana w tytułowej roli dawała szansę na więcej.
Łukasz Rudziński
www.trojmiasto.pl
5 maja 2017