Ripley bis

Półtora roku po premierze "Utalentowanego pana Ripleya" Radosław Rychcik wraca do bohatera cyklu powieści Patricii Highsmith (zekranizowanych z Mattem Damonem w roli tytułowej).

Tamten spektakl, przeładowana odniesieniami do popkultury opowieść o przejmowaniu tożsamości i awansie społecznym, nie zachwycał. Ten jest czterogodzinną egzekucją - na kolejnych postaciach i widzach. Tematem znów jest fałszerstwo, podszywanie się, mieszanie fikcji i prawdy. Zanim Marcin Bosak wcieli się, tak jak w pierwszej części, w Toma Ripleya, zagra Marlona Brando. W brawurowym monologu, z Oscarem w ręce, opowie o aktorstwie - dziwnym zajęciu, w którym to, co w życiu ciągnie nas na dno: koszmarne dzieciństwo, poniżenie i kompleksy, na scenie i przed kamerą staje się paliwem, dzięki któremu wjeżdżasz na szczyt.

To, co nastąpi później, być może miało być grą z konwencją kryminału. Jest jednak nużącą, rozgrywaną w salonie podparyskiej posiadłości Ripleya relacją z jego kolejnych, wymuszonych zbrodni, gdy powołana przez niego spółka fałszerzy obrazów niejakiego Derwatta staje w obliczu zdemaskowania. Aktorzy grają typy: Bosak - domorosłą wersję Gatsby'ego, Dorota Landowska - francuską gosposię, Mirosław Zbrojewicz - pewnego siebie Jankesa, jest też m.in. komisarz angielskiej policji z nieodłączną fajką, nadwrażliwy malarz i pretensjonalna żona z wyższych sfer.Temat"podrobionej", sfałszowanej egzystencji, nakładania masek, przyjmowania ról i życia naznaczonego strachem przed demaskacją jest ciekawy, może zwłaszcza dziś, tym bardziej szkoda, że nie przełożył się na lepszy spektakl.



Aneta Kyzioł
Polityka
30 września 2016
Spektakle
Ripley pod ziemią