Rodzinne piekło

Tennessee Williams od lat uchodzi za czołowego twórcę kanonu melodramatycznego Broadwayu, głównie za sprawą Elii Kazana, który taki kierunek nadał inscenizacjom jego najsłynniejszych sztuk. Kazań przeinaczał, robił z tych utworów apoteozę Południa, zamiast ukazać jego blichtr i zakłamanie.

Dopiero niedawno zaczęto odkrywać, że siła pisarstwa scenicznego Williamsa tkwi gdzie indziej, że to nie melodramatyczne, ale rozdzierająco tragikomiczne, mroczne opowieści o losie i samotności, o rodzinnym piekle. Nawet, a zwłaszcza tam, gdzie nie brakuje pieniędzy, aby zaspokajać najbardziej perwersyjne zachcianki. Taki sposób odczytania potwierdza premiera "Kotki na gorącym blaszanym dachu", również za sprawą nowego tłumaczenia. Poprzednie, Kazimierza Piotrowskiego, nie było złe, ale to nowe, Jacka Poniedziałka, cechuje współczesny nerw sceniczny, wyczucie dialogu i partnera, wrażliwy słuch na potoczną polszczyznę. Dzięki temu dramat nabrał wyrazistości, szorstkości, ostrych kantów, aby unieść portrety tak różniących się od siebie bohaterów, połamanych przez życie i tłumione pragnienia. Sztuka na małej scenie w Narodowym toczy się dosłownie o krok od widzów, którzy stają się niemalże domownikami w toksycznej posiadłości multimilionera, Dużego Taty - weranda domostwa wylewa się na widownię, psychogra, jaką toczą między sobą członkowie rodziny konkurujący o schedę po umierającym bogaczu, wzbudza duże namiętności. Tytułowa "kotka", Margaret (Małgorzata Kożuchowska), nieomal molestuje erotycznie zatrzaśniętego w sobie i obojętnego na jej powaby męża, ulubionego syna Dużego Taty. Szwagier, który próbuje skroić majątek (Oskar Hamerski), a zwłaszcza bezwzględna szwagierka (Beata Ścibakówna) gotowi są na wszystko, aby wyeliminować konkurencję. Duża Mama (Ewa Wiśniewska) przedwcześnie przejmuje władzę i też nie chce popuścić. Emocje dochodzą do zenitu, kiedy do akcji wkracza rozjuszony Duży Tata (Janusz Gajos), wszechwładny pan życia i śmierci, który jeszcze nie wie, jak do śmierci mu blisko, wraca więc z impetem do pełni rządów i domaga się poddaństwa. Poniewiera Dużą Mamą, pozostałymi członkami rodziny i gośćmi, ale szuka porozumienia z Brickiem (Grzegorz Małecki), zaprzepaszczającym swoje życie w alkoholu. Próba nawiązania dialogu między nimi, trudna i daremna, ale pełna wysiłku, a nawet dobrej woli, wciąga jak doskonały thriller. Powściągana agresja Dużego Taty i tłumiony głód alkoholowy, lecz także walka z wypychanym nawet z podświadomości homoseksualizmem tchną prawdą. Prawdziwy, mistrzowski pojedynek. Te dwie godziny pełnej napięcia wędrówki po ruinach życia, którą precyzyjnie zaplanował Grzegorz Chrapkiewicz, pozostawiają mocne ślady.



Tomasz Miłkowski
Przegląd
12 grudnia 2013