Rok Świra?

W Teatrze Wielkim w Poznaniu po Roku Kobiet rozpoczyna się właśnie Rok Mężczyzn. Jego bohaterami będą m.in. Hamlet, Eugeniusz Oniegin, król Roger. Galerię męskich postaci otworzył jednak Adaś Miauczyński - tytułowy świr z filmu Marka Koterskiego

Pomysł operowej adaptacji "Dnia świra" od początku zaskakiwał i budził wątpliwości. Czy bez przekonującej kreacji aktorskiej Marka Kondrata i ukazania siermiężnych polskich realiów, wystawianie utworu będzie miało sens? I czy środki, jakimi posługuje się opera, będą w jakiś sposób korespondować z filmem? A przede wszystkim - dla jakiej publiczności powstaje to przedstawienie? Czy dla tej, która i tak przyjdzie do opery tylko raz? Pytano też o mało dotychczas znaną w świecie opery postać Hadriana Filipa Tabęckiego, autora libretta i muzyki. O twórcy można było przeczytać w książce programowej, że jest "kompozytorem, aranżerem, pianistą, producentem muzycznym, reżyserem i scenarzystą". Wśród jego kompozycji znalazła się muzyka do filmów i przedstawień teatralnych, rockopera "Krzyżacy", a ponadto msza, kantata, oratoria (m.in. Siedem ostatnich słów Chrystusa na krzyżu), piosenki i songi. Gdy Tabęcki mówi o swym najnowszym utworze, wspomina z jednej strony o operze XIX-wiecznej, z drugiej - o postmodernizmie i odniesieniach do różnych epok muzycznych. Każdy, kto choć trochę zna się na warsztacie kompozytorskim, domyśla się, że równie duża swoboda zdarza się tylko przy popularnej, powierzchownej imitacji stylów i gatunków

Do spektaklu zaangażowano popularny zespół wokalny Audiofeels, projektantem kostiumów został Tomasz Jacyków, znany z magazynów mody. Premiera odbyła się w poznańskiej Operze 29 stycznia i stanowiła inaugurację całego Roku Mężczyzn

Oglądając operową wersję "Dnia świra" można było odnieść wrażenie, że odtwarza ona niemal scena po scenie scenariusz filmowy. Osobowość głównego bohatera została rozbita na siedem osobnych ról ("ja wkurzone", "ja natrętne", "ja maminsynek" oraz cztery inne "ja"). Pomysł ten, jeszcze przed premierą deklarowany jako ważny element spektaklu, okazał się jednak bardzo zawodny. Charakterystyka sceniczna siedmiu różnych "ja" pozostawała całkiem nieczytelna. Wszyscy wokaliści mieli na sobie taki sam strój i zachowywali się bardzo podobnie. W ważnych momentach śpiewali razem, lecz w odcinkach solowych jedynie libretto w książce programowej pozwalało stwierdzić, kto jaką gra rolę

Postaci, które na filmie są ludźmi "z krwi i kości", w operze zostały nieco przejaskrawione i zyskały przez to groteskowy, marionetkowy charakter. Wśród bohaterów libretta pojawiają się "wariatka'", "kretyn", "baba z psem". Była żona ze znerwicowanej, zmęczonej matki w średnim wieku przeobraża się w wyzywającą kobietę z opuszczonym na ramię swetrem. Matka Adasia wchodzi na scenę zawsze w tej samej komiczno-tanecznej pozie z wazą zupy. Bohaterowi towarzyszy również anonimowy tłum - jednakowo ubrane kobiety z kokami i koralami, młodzież w sportowych strojach itp

Język filmowego bohatera - nieudolny, pedantyczny, raz pełen przekleństw, kiedy indziej patetyczny i zawikłany w dziwacznym szyku, nie znalazł w operze ani konsekwentnego odzwierciedlenia, ani przekonującej interpretacji muzycznej. Śpiewane przekleństwa wprawiały w zakłopotanie nie dlatego, że były wulgarne, ale z powodu swej nieudolności i sztuczności. W niecenzuralnych, wykropkowanych tekstach wyświetlanych na ekranie nad sceną pojawiały się zresztą, jak na ironię, bardzo prozaiczne błędy ortograficzne

W muzyce dominowały schematyczne, a przez to także przewidywalne środki: powtarzane formuły melodyczne i rytmiczne, częste progresje, narastanie dynamiki i obsady, prowadzące do kulminacji. Spektakl rozpoczynał się i kończył musicalowo-oratoryjnym chórem śpiewającym o ogrodzie i królewskiej parze. Członkowie zespołu Audiofeels, rozmieszczeni po bokach sceny, rytmicznie recytowali lub skandowali teksty, czasem w konwencji monotonnej, natrętnej wyliczanki. Kolejne frazy były powtarzane na rozmaitych wysokościach, często śpiewano też w kanonie. W scenie rozmowy z sąsiadem-audiofilem pojawiły się cytaty z muzyki Chopina, a pseudobarokowe frazy w stylu Bacha lub Albinoniego towarzyszyły romantycznej i nieco karykaturalnej rozmowie Adasia z jego pierwszą miłością - Elą. W określonych momentach pojawiały się też stylizacje orientalne, góralskie i operowe, a występom Matki Adasia towarzyszył zawsze ten sam fletowy motyw w wysokim rejestrze

W rozbudowanej partii orkiestry pojawiało się kilka efektownych, choć także powtarzanych zabiegów instrumentacyjnych, przypominających nieco rosyjską muzykę baletową. Niestety, w wielu momentach solistom nie udawało się zsynchronizować śpiewu z partią orkiestry

Scenografia zmieniała się w każdym akcie. Od trzypiętrowego bloku-rusztowania przez szkolny dziedziniec, ulicę i tramwaj aż po plażę w pastelowych kolorach. I choć pewne pomysły inscenizacyjne (m.in. pastelowa scenografia trzeciego aktu i ludzie z maskami zwierząt, baletnice przebrane za pieski albo scena, w której matka ze sportowymi kijkami obchodzi Adasia siedzącego bezradnie na wysokim krześle) można uznać za ciekawe, to w kontekście całego spektaklu były one odosobnione i nie tworzyły żadnej spójnej całości

Łatwa w odbiorze, schematyczna muzyka, brak wyrazistych postaci i szereg zlepionych ze sobą pomysłów scenicznych, zaowocował spektaklem, który nie był ani szczególnie śmieszny, ani refleksyjny

"Dzień świra" budził przede wszystkim uczucie nudy i pozostawiał widza obojętnym. Szum medialny wytworzony wokół całego przedsięwzięcia, liczba zaangażowanych w nie osób, a pewnie także wysokość funduszy, okazały się nieproporcjonalne do rangi i jakości końcowego efektu. Czy nie było to do przewidzenia od początku? I czy to słabe, eklektyczne widowisko mogło dać wyobrażenie o tym, czym jest opera? Można przyciągać widzów, popularyzować sztukę, a równocześnie robić to na wysokim poziomie. Tyle, że wymaga to więcej trudu, niż się na ogół wydaje. Bo trzeba jeszcze mieć pomysł na to, jak publiczność dłużej przy operze zatrzymać, co jej pokazać i jak ją dalej kształcić. Jeśli takiego planu zabraknie - promocja podobnego wydarzenia pod szyldem Teatru Wielkiego nie tylko mija się z celem, ale staje się sporym nadużyciem

Pomysł tematycznych sezonów artystycznych jest przekonujący, ale hasła tak pojemne jak "Rok Kobiet" albo "Rok Mężczyzn" nie zawsze dostarczają klucza do wyboru najlepszego repertuaru, czasem też grożą niebezpieczeństwem banału. Debaty o społecznym postrzeganiu płci czy o męskiej depresji niewiele wnoszą do problematyki operowej i mogłyby z powodzeniem toczyć się gdziekolwiek. Trudno też dyskutować o tym, czy opera istotnie odzwierciedla aktualne problemy, czy po prostu problemy ponadczasowe. Dzień świra jest dowodem, że w szczególnie rozumianej misji promocyjnej, kiedy chęć przyciągnięcia tłumów każe zapomnieć o prawdziwych potrzebach publiczności, łatwo zaniedbać samą sztukę. A przecież najważniejszym zadaniem teatru operowego jest troszczyć się o jakość wystawianych spektakli i zabiegać o tych, którzy naprawdę cenią operę i jej potrzebują. Takich osób w Poznaniu nie brakuje. I właśnie one wyszły z teatru najbardziej rozczarowane



Ewa Schreiber
Ruch Muzyczny nr 5
12 marca 2012
Spektakle
Dzień świra