Rozbrzmiewający śpiew "Kryształowego Kolibra"

[...] Doszliśmy do wniosku, że skoro już mamy taką fajną ekipę, znamy się, dogadujemy się i dobrze nam się ze sobą pracuje to zrobimy coś jeszcze. I stąd odkopałem jeden ze swoich starych scenariuszy, trochę go zmodyfikowałem i bardziej podkręciłem go, żeby przypominał musical.

Z Piotrem Kernem - aktorem Teatru na Ostrowie, reżyserem słuchowiska "Kryształowy Koliber" - rozmawia Adam Zawadzki.

Adam Zawadzki: Może zacznijmy naszą rozmowę od tego, skąd w ogóle się wziął pomysł na słuchowisko. Co było punktem wyjścia i o czym chce pan nam opowiedzieć swoim słuchowiskiem?

Piotr Kern - Na samym początku nie było mowy o słuchowisku. Wszystko zaczęło się w październiku ubiegłego roku, kiedy znajomy zaprosił mnie do liceum jako wolontariusza, żeby pomóc w przygotowaniu spektaklu charytatywnego. Chociaż zrobiliśmy to przedstawienie w raptem dziesięć godzin, to okazał się być bardzo trafny. Była to świąteczna wersja "Złodzieja Zabawek" - czterdziestopięciominutowej bajki dla dzieci. Po tym jak skończyliśmy grać ten spektakl, już w styczniu rozpoczęliśmy przygotowania do "Kryształowego Kolibra". Chcieliśmy zrobić coś dla siebie, zdobyć doświadczenie. Zaczęło nam się bardzo dobrze pracować, spędziliśmy mnóstwo czasu na przygotowaniach w pierwszych miesiącach roku. Ale niestety w marcu, okazało się, że musieliśmy opuścić szkołę. Sytuacja z pandemią zmusiła nas, aby przenieść się na próby online, które były o wiele trudniejsze do realizacji, zdecydowanie gorsze jakościowo. Jednak, skoro okazało się, że daliśmy radę pracować samym głosem i otrzymaliśmy wspaniały efekt, stwierdziłem, że „Kryształowy Koliber" ukaże się w formie słuchowiska. Ponadto pracujemy także nad płytą z piosenkami.

Jest to Twoje pierwsze słuchowisko, czy reżyserowałeś już coś wcześniej?

- Ja osobiście już w słuchowiskach głosy podkładałem, więc nie jest to moje pierwsze słuchowisko, w którym biorę udział. Z tym że, jest to pierwsze słuchowisko, które reżyseruję. Miałem trochę obaw, co do tej realizacji, jest to dla mnie całkiem nowe doświadczenie. Motywacją dla mnie było to, że ja głosu w tym słuchowisku nie udzielałem, co przyczyniło się do tego, że mogłem spokojnie zająć się w miarę obiektywną oceną przebiegu prac. Jeżeli chodzi o inne realizacje to już trochę przedstawień reżyserowałem.

Proszę opowiedzieć coś więcej o doborze obsady. Czym się pan kierował? Czy skompletowanie obsady było dla pana wyzwaniem, czy może jednak przyszło to do pana naturalnie?

- Jeżeli chodzi o samą obsadę, wydaje mi się, że wyszło to dosyć naturalnie. Na początku nie było w ogóle mowy o sztywnym podziale, nastawiłem się, że zrobimy taką sztuką, w której każdy aktor odnajdzie się w każdej roli. To był taki mój początkowy zamysł, ale bardzo szybko zorientowałem się, że jest to awykonalne, bo nie są to zawodowi aktorzy, tylko amatorzy. Myślę, że kierowałem się tutaj sentymentem, jeśli chodzi o dobór aktorów. Szczególnie jeśli chodzi o obsadę żeńską. Choć trudno jest mi być bardziej dokładnym, czym się tutaj tak naprawdę kierowałem. Czynników było sporo, najważniejsze jednak dla mnie było, kto jaki jest na co dzień. Znałem już trochę osoby, którymi mogłem się posłużyć i dobrałem te postacie w miarę podobnie do tego, czego mogłem się spodziewać. Przede wszystkim na takiej zasadzie, by każdy aktor czuł się swobodnie. Nie mogłem pozwolić na sytuację, w której ktoś z obsady nie mógł się odnaleźć. Dobrym czynnikiem, który poleciła mi pani pedagog, z którą rozmawiałem zanim skompletowałem obsadę, aby dobierać role w taki sposób, żeby wolontariusze mieli możliwość nauczenia się czegoś nowego, poznali to, co jest poza ich zasięgiem. Chciałem stworzyć sytuację, gdzie aktorzy mogli popatrzeć na siebie przez pryzmat swoich postaci, które będą grali.

Co może pan opowiedzieć nam na temat pracy z aktorami. Czy prowadzenie aktora w słuchowisku jest trudniejsze niż na scenie? Jakie nowe wyzwania w prowadzeniu aktora niesie ze sobą słuchowisko?

- Myślę, że tak jak już wcześniej wspomniałem, ciężko jest tutaj mówić o aktorach, nie umniejszając talentu oczywiście osobom, które się zaangażowały. Nie są to jeszcze osoby, które możemy nazwać typowo aktorami; zaangażowaliśmy się jako wolontariusze. Wolontariusze artystyczni, coś bardziej w tym kierunku. Czy praca z aktorami jest ciężka? Myślę, że bardziej precyzyjna. Na scenie można sobie pomóc m.in. gestem, formą. Z kolei w słuchowisku każdy musiał bardzo dobrze poznać siebie i swoją postać, żeby wiedzieć przede wszystkim, gdzie się one znajdują i jakie są. Zrozumieli to, że nie będzie ich widać. To był bardzo ciężki moment, by stworzyć ten świat "Kryształowego Kolibra" wyłącznie swoim głosem. Nie byłoby to aż takim wyzwaniem, gdyby nie fakt, że musieliśmy się przenieść na wideoczat, na którym pracowało się naprawdę niełatwo. Jednakże cała ekipa zmobilizowała się, była za każdym razem dobrze przygotowana, więc nie miałem tutaj pracy u podstaw. Bardziej to było szlifowanie czy poszukiwanie formy, która gdzieś się tam przewijała. Pomagałem moim podopiecznym w poszukiwaniu tego sposobu mówienia, środka wyrazu, żeby to faktycznie brzmiało tak, jak słuchacz chciałby to usłyszeć i tak, by artysta, który to wykonuje, czuł się w swojej roli naturalnie. Całość była bardziej szlifowaniem pomysłów i talentów młodzieży tak, żeby młodzi artyści byli zadowoleni z efektów przede wszystkim swojej pracy.

Porozmawiajmy teraz o obsadzie słuchowiska. Jakie są postacie i ile ich pan w ogóle planuje?

- Pierwszoplanowych postaci mamy około dziesięciu, wynika to z tego, że będziemy przemieszczać się w dwóch różnych miejscach. Główna akcja dzieje się w herbaciarni, gdzie będzie znajdować się Kryształowy Koliber, również pojawi się Artur, Gospodarz, Klara i kilka innych osób. Poza tym powstanie pałac cesarski, gdzie będzie odgrywała się narada w sprawie magicznej rzeźby. Więc mamy dwie lokacje, muszą być obstawione zupełnie różnymi postaciami. Z czego jeszcze musimy uwzględnić fakt, żeby samo słuchowisko nadal zachowało formę musicalową. Zetknęliśmy się z kilkoma piosenkami, w których były też zbiorówki, więc chóry były nagrywane w zespole trzydziestoosobowym. Było nas naprawdę sporo.

Kto sponsoruje "Kryształowego Kolibra"?

- Jeżeli chodzi o finanse, to zrobiliśmy zrzutkę. Udało nam się zebrać całkiem sporą kwotę, żeby gdzieś to wszystko sensownie poskładać. Znaczną część sponsorujemy z własnej kieszeni - ustaliliśmy składki. Także znaleźliśmy kilka zaprzyjaźnionych osób, które dołożyły się z trochę większą kwotą. Generalnie cała produkcja powstała w sposób nisko nakładowy. Wykorzystaliśmy stare ubrania na wycięcia elementów do nowych kostiumów. Sami twórcy postaci, artyści, którzy będą występowali, podkładali własne głosy, tworzyli piosenki, nie pobierają za to żadnego wynagrodzenia, ponieważ wyszliśmy z założenia, że jest to projekt charytatywny. Ja, jako reżyser i koordynator, również zdecydowałem, że nie chce na tym zarabiać i generować kosztów dla projektu. Zdarza się, że czasami sam jakieś rzeczy dokupię. Również rodzice zdolnej młodzieży chętnie pomagają. Nie mamy żadnego dużego sponsora ani żadnego finansowania urzędowego, co czasami rodziło dość spore problemy, bo były sytuacje, gdzie na pilnie potrzebowaliśmy wynająć salę. I to było sporym problemem, brak budżetu, brak finansów. Wybrnęliśmy z tego za sprawą jakże szczodrej pomocy X Liceum Ogólnokształcącego we Wrocławiu. Udostępniła nam za darmo salę, mieliśmy tam swój azyl, nasze miejsce, w którym czuliśmy się na tyle dobrze, by spędzać tam mnóstwo czasu - taki nasz kondrakar, to takie miejsce spotkań - do którego mają wstęp tylko nieliczni - prywatne, odosobnione, gdzie czujemy się jak u siebie.

Pracuje pan w wielu teatrach i grupach, gdzie uczy pan młodzież. Lubi pan łączyć to wszystko w swoją pasję. Mimo wszystko, każda praca, a teatr to już szczególnie, dostarcza sporo stresu. Jak przekłada się to na pana? Zwłaszcza, że bycie reżyserem to szczególny poziom odpowiedzialności.

- Pracując z młodzieżą, od początku zwraca się uwagę na poziom odpowiedzialności. Przekłada się to na bardzo duże zaangażowanie czasowe. Z jednej strony mam rodziców młodzieży, których mam za plecami i na dzieci, które mam przed sobą, które patrzą mi na ręce, które oczekują od mnie konkretnych kroków, konkretnych decyzji. Ja w tej grupie muszę trzymać poziom, do tego stopnia, że jestem tutaj osobą, która się czepia, zagania do pracy, stawia jakieś "ale". Tak więc, mimo że pracuję z amatorami, mam w stosunku do nich pewne wymagania. Nie czuję się jednak w tej grupie jako herszt, który rzuca rozkazy. Tu bardziej wychodzi praca wychowawcza. Działa to jednak w dwie strony, bo w pewnym sensie wychowujemy się nawzajem. Unikamy dużej ilości stresu, traktujemy się odpowiedzialnie, więc dużo nerwów daje się zaoszczędzić. Ale mimo wszystko gdzieś ten stres się pojawia.

A w jaki sposób radzi pan sobie ze stresem?

- Odreagowuję ten stres ciszą czy spędzam czas przy książkach. Robię dużo notatek, piszę listy -przelewam ten stres na papier. Generalnie przekładam to na dość konstruktywną pracę. Jeżeli faktycznie mi się nie udaje to zbieram myśli i muszę się wyładować fizycznie. Wyciągam wtedy farby, maszynę do szycia i tworze mniejsze czy większe projekty, czasami tylko po to, żeby na następny dzień, gdy zejdą emocje wpakować taki projekt do kosza. Nie zostawiam niczego, co się we mnie odkłada - staram się to z siebie wyrzucić. Sytuacja jest o tyle sympatyczna, że ekipa jest pod tym względem bardzo wyrozumiała. Sami koordynatorzy projektu, kiedy widzą, że pojawia się przeszkoda mobilizują się, żeby ten stres zdjąć jak najszybciej. Są bardzo chętni do współpracy. Nie mamy żadnego ustalonego sztywnego planu, bo to wynika z tego, że chcemy się ze sobą swobodnie spotykać.

Słuchowisko zapowiada się niewątpliwie ciekawie. Realizacja „Kryształowego Kolibra" w jednej formie słuchowiska to pana założenie?

- Tak. Przede wszystkim na samym początku było zamierzenie zetknięcia się ze sceną. Kiedy podejmowaliśmy decyzję o samym spektaklu, nie było w ogóle mowy o słuchowisku, nie było mowy o tym, co będziemy robić dalej. Było zamierzenie: robimy spektakl, robimy musical. Wystawiamy go od pięciu do ośmiu razy i w tym momencie się rozstajemy bez jakiś większych emocji, bez fanfar. Ale sytuacja okazała się zupełnie inna, oczywiście z powodu pandemii. Zżyliśmy się, jesteśmy dla siebie praktycznie jak rodzina, bo mamy ze sobą kontakt codziennie i to bardzo dobry. Wszystkie projekty i pomysły, co tu się pojawiają, po prostu rozwijają się w trakcie. Nie posiadaliśmy założonego scenariusza, że robimy „Kryształowego Kolibra" i to koniec, bo faktycznie sytuacja zmusiła nas do tego, by to ewoluowało.

Może na koniec wyjdźmy trochę w przyszłość. Jakie ma pan plany? Co po "Kryształowym Kolibrze"?

- Na ten moment chcemy dobrnąć do premiery słuchowiska. To jest taki nasz mały-wielki cel, który chcemy osiągnąć. Mimo że cały materiał mamy już gotowy, to jednak dalej obecna jest taka nutka adrenaliny, która zresztą ciągle nam towarzyszy. To takie uczucie, że jeszcze coś może się posypać, coś może być nie tak. Z założenia wyszliśmy tak, że premierę "Kryształowego Kolibra" realizujemy do 10 sierpnia. Ale byłoby dość głupim zachowaniem ze strony naszego zarządu, jeśli byśmy zakończyli całą produkcję przedstawienia, dlatego pracujemy nad drugą i trzecią częścią "Kryształowego Kolibra". Mamy już ustalone mniej więcej ramy tego, co chcemy by te słuchowiska zawierały. Więc chcemy stworzyć trzyczęściowy spektakl, taki zestaw, którym będzie można się posłużyć, nie tylko, żeby odsłuchać całą historię, ale też dogłębnie ją przekazać. Z tym, że każde słuchowisko zamierzamy ująć całkiem inną formą. Chcemy, aby to pierwsza część była musicalem, z kolei drugą część, czyli "Serce Tundry", chcemy stworzyć tak, aby to słuchacz decydował o tym jak mają przebiegać wydarzenia opisane w słuchowisku, czyli co ma robić dany bohater i jak potoczą się jego losy. Zamierzmy dać odbiorcy prawo wyboru. Trójka będzie znacznie bardziej specyficzna, chcemy zrobić to w formie preludium, ale kiedyś może jeszcze będzie okazja do tego, żeby o tym porozmawiać. Oprócz tego, że faktycznie realizujemy teraz słuchowiska i płyty z piosenkami z "jedynki", bardzo aktywnie też pracujemy na tym, żeby stworzyć takie miejsce typowo dla siebie. Miejsce takie, gdzie my i goście moglibyśmy spędzać czas, relaksując się, rozmawiając przy kawie. A ciekawą pamiątką byłaby płyta ze słuchowiska w naszej ekspozycji. Moim osobistym marzeniem jest to, żeby ta ekipa nadal miała swoje miejsce, dlatego ambitnie pracujemy nad swoim biznesplanem i chcemy otworzyć herbaciarnie, która jest opisana w "Kryształowym Kolibrze" w pierwszej części. Otworzyć lokal gastronomiczno-artystyczny. Gdzie my jak i osoby z zewnątrz, nie tylko z Wrocławia, ale też przyjezdni mogliby właśnie znaleźć takie miejsce dla siebie. Więc mam nadzieję - mimo że jest to takie zamaszyste marzenie - że takie miejsce we Wrocławiu powstanie.
_____

Piotr Kern - Urodzony się 3 stycznia 1998 roku w Żmigrodzie. Jest drugim z czwórki dzieci Piotra i Agnieszki. W 2017 ukończył liceum ogólnokształcące w Żmigrodzie na profilu humanistycznym. W tymże liceum prowadził i trenował przez trzy lata grupę tancerzy z teatru ognia. Po zakończeniu Liceum kontynuował działania we własnej grupie teatralnej zmieniając jej profil działania na kierunek musicalu. W tym czasie podjął współpracę z Teatrem Polskim we Wrocławiu. Rozpoczął również regularną pracę jako aktor w Teatrze na Ostrowie. Dzięki temu zaangażował się z czasem jako animator w fundacji Pączkowe Drzewo. Poza tym od 2019 roku współpracuje z Liceum nr X we Wrocławiu, gdzie jako reżyser tworzy z młodzieżą małe artystyczne formy. Prywatnie interesuje się konserwacją i ochroną zabytków i malarstwem odtwórczym. Prowadzi również zajęcia z dykcji i prawidłowej mowy we współpracy z logopedą. Interesuje się również muzyką i tańcem.



Adam Zawadzki
Dziennik Teatralny Wrocław
20 lipca 2020
Portrety
Piotr Kern