Różne oblicza DIALOGU
Rozmowa z z Piotrem GruszczyńskimDIALOG dobiega końca. Jakie są Pana pierwsze wrażenia?
To, co mi od razu przychodzi do głowy, to myśl, że DIALOG jest takim festiwalem, na którym bardzo wyraźnie widać przechodzenie teatru XX wiecznego w teatr XXI wieku. W tym roku także pojawiały się takie spektakle, które z dzisiejszej perspektywy właściwie należy zaliczyć do teatru XX wiecznego. Mam tu przede wszystkim na myśli spektakl Nekrošiusa, który wydaje mi się bardzo symptomatyczny. Jest to reżyser, który dwadzieścia lat temu, może trochę mniej, otwierał nam oczy na pewien sposób robienia teatru. Wszyscy byliśmy bardzo zafascynowani. Dlatego myślę, że pokazanie „Idioty” tutaj jest bardzo dobrym wyborem, jakkolwiek ja mam ogromny problem z tym spektaklem. Wydaje mi się, że on jest niezwykle staroświecki. Nie, to nie jest dobre określenie. Ten spektakl jest XX wieczny. Mam do niego pewne zastrzeżenia. Tam nie odbyła się żadna praca adaptacyjna. To w pewnym sensie streszczenie powieści Dostojewskiego. Ale nie ma w tym jeszcze niczego złego. Natomiast przeszkadza mi pewien rodzaj takiej nachalnej symboliki, która kiedyś mnie u Nekrošiusa nie raziła. Przeszkadza mi takie histeryczne aktorstwo, które też mi kiedyś nie przeszkadzało. To jest jakby jeden front walki. Bo jeżeli weźmiemy pod uwagę Nekrošiusa i na przykład „Tragedie Rzymskie”, które są moim zdaniem absolutnym arcydziełem teatralnym no to widać tutaj ogromną dysproporcję.
A jak na tym tle prezentowały się pozostałe spektakle?
Zauważyłem, że istnieje duża, a właściwie ciągle powiększająca się przepaść pomiędzy teatrem wschodniej i zachodniej Europy. To właśnie jest rzecz, która zawsze była na tym festiwalu interesująca, ale wydaje mi się, że ona się w jakiś sposób nasila. Chodzi mi przede wszystkim o estetykę i o sposób gry aktorskiej. Mam wrażenie, że tym razem jesteśmy bardzo szczęśliwie ulokowani. To nasze historycznie nieszczęsne położenie geograficzne, które nam parę razy bardzo zrujnowało życie, jeżeli chodzi o teatr jest genialne. To, co się udaje w polskim teatrze czasami osiągnąć jest właśnie połączeniem tych dwóch estetyk. My nie robimy tego w świadomy, wyrachowany sposób. Tak się po prostu dzieje.
Udało się wypełnić ideę DIALOGU?
Tu pojawia się pytanie o to, co właściwie ten festiwal powinien nam dać. Czy powinien nas olśnić rzeczami nowymi, których jeszcze nigdy nie widzieliśmy, czy dać nam posłuchać znowu piosenek, które już znamy, ale które jednocześnie bardzo lubimy. Wydaje mi się, że tutaj udało się znaleźć pewną równowagę w tegorocznym repertuarze. Jeżeli założymy, że Perceval, czy Marthaler to są właśnie te piosenki, które już znamy i kochamy to na pewno Ivo van Hove w Polsce jest odkryciem. To artysta, który do tej pory nie był pokazywany. To taki zastrzyk świeżej krwi, który dla mnie uzasadnia cały sens festiwalu. Wystarcza, że pojawi się taka jedna rzecz w otoczeniu innych, które nadają jej jakiś kontekst, żeby warto było to robić.
Czy któryś spektakl okazał się dużym zaskoczeniem?
Jak na razie największy problem mam z „Opusem Nr 7”. Kiedyś, gdy jeszcze pisałem o teatrze, gdy pisałem recenzje, to na ogół nie lubiłem pisać o spektaklach, które mi się nie podobały. Robiłem to tylko wtedy, kiedy spektakl wydawał mi się szkodliwy. A to jest właśnie taki rodzaj szkodliwego spektaklu. Tam się dokonuje potworna manipulacja. W pierwszej części następuje jakiś taki pozorny, taki właściwie naciągany pokaz tego jak Rosjanie odzyskują swoją pamięć wobec holocaustu i wchodzą w jakieś swoje poczucie winy. A druga część jest przykładem właściwie takiego lamentu nad sobą samym, dotykającego kwestii komunizmu i tego, jaki ten komunizm był straszny. I tam exemplum jest Szostakowicz. Tak naprawdę jest w tym wiarygodne uwiedzenie rosyjskością. Dla mnie jest to przedstawienie po prostu nacjonalistyczne, skrajnie prawicowe, którego nie jestem w stanie w ogóle zaakceptować. Wydaje mi się, że powinniśmy obejrzeć „Opus Nr 7” jako rodzaj ostrzeżenia przed tym, co się dzieje i co nas może spotkać. Do takiej konfrontacji musimy być przygotowani. Nie mówię o konfrontacji, broń Boże, zbrojnej, czy siłowej, tylko o konfrontacji intelektualnej, filozoficznej i emocjonalnej. Już pomijam zły gust tego teatru i środki typowe dla teatru lat siedemdziesiątych. To teatr, który wchodzi w jakieś nieteatralne przestrzenie. Wymowa ideowa, zwłaszcza drugiej części tego spektaklu była dla mnie porażająca.
Cały czas rozmawiamy o teatrach zza granicy, a co z polskimi spektaklami?
Jest ich ogólnie bardzo mało. Jak wiem, wynika to z kosztów. Nie ma „Apolonii”, nad czym ogromnie boleję. Szkoda, że nie udało się tego tutaj pokazać. Te spektakle, które zobaczyliśmy są takie, jaki jest polski teatr. Zostały wybrane ciekawe propozycje. Jedyna rzecz, której bym nie pokazywał na pewno to spektakl „Król Lear”, gospodarzy. Ale zaraz zobaczę „Kaspara”, którego nie widziałem, a o którym słyszałem wiele dobrego, więc mam nadzieję, że wtedy się wszystko wyrówna.
Rozmawiała Paulina Dreslerska
Gazeta Festiwalowa
17 października 2009