Ryby, żaby i raki, czyli wierszowane igraszki trochę na niby

W "Zielonym Zoo. Spektaklu muzycznym na podstawie wierszy Jana Brzechwy ...i nie tylko" najlepiej bawią się małe dzieci. Zabawkami na scenie Otwarty na początku roku Och-Teatr, wybierając na swoją drugą premierę właśnie ten spektakl, z pewnością osiągnął jedno: przedstawił się nowym widzom sympatycznie i radośnie. Uśmiechając się szeroko i zapraszając do wspólnej zabawy. Pokazał, że jest miejscem przyjaznym nawet dla bardzo małych gości.

W przestronnym holu trudno się zgubić. Ciekawie ustawiona widownia - po obu stronach sceny - zapowiada nietypowe teatralne rozwiązania. Sama scena, będąc rozległym a przy tym niewysokim podestem, niemal zachęca, by wdrapały się na nią nawet maluchy. Szczególnie, że w spektaklu "Zielone zoo" dosłownie zarzucona jest pluszakami. I nikt nie zabrania spontanicznej zabawy. To naturalny wstęp do przedstawienia. Animatorem i inspiratorem igraszek niespostrzeżenie staje się - równie niesforny jak dzieci - aktor. 

Przebrany w szerokie ogrodniczki i pasiastą koszulkę, potrząsający lokami Leszek Zduń jako Dżelsominek ma wyjątkowo wyczerpującą rolę. Przez cały spektakl nieustannie jest w ruchu - staje na głowie, przewraca się. I raczkując, "testuje" wszystko, co wokół. Jest zabawny i wiarygodny. Mali widzowie od razu łapią z nim kontakt. Trudniej wchodzą w relacje z innymi postaciami. Bardzo dorosłym Panem Wywoływaczem (Michał Breitenwald), chociaż ma on talenty cyrkowego prestidigitatora. I z Miss Poziomką (Ewa Konstancja Bułhak), która Dżelsominkowe zabawy dopełnia piosenkami. Są wśród nich "Ryby, żaby i raki", śpiewane kiedyś przez Krystynę Sienkiewicz, "Lew to pech" z "Lata Muminków" czy "Dżdżownice jazz" z programu Pana Tik-Taka. 

Zaczerpnięte z różnych okresów piosenki mają aktywizować wielopokoleniową publiczność. Pan Wywoływacz i Miss Poziomka, wspomagani przez świetny gitarowo-akordeonowy Ple Ple Band bardzo się starają, by - jak na estradowych występach - wciągać widzów do wspólnej zabawy. Dlaczego więc nie mogą zanucić z satysfakcją: cała sala bawi się z nami? 

Choćby dlatego, że choć wiersze Brzechwy to samograj, niewiele ich w spektaklu (zapowiada to zresztą wykorzystany w tytule zwrot: "...i nie tylko"). W formule, której bliżej do programu estradowego niż do tradycyjnego teatru, aż prosiło się o sięgnięcie do zbiorowej pamięci i np. wspólne wyrecytowanie "Zoo". Twórcy z tego nie skorzystali. A po reakcji sali, która wtórowała śpiewaniu "Ryb, żab i raków", można wnioskować, że publiczność, skuszona nazwiskiem autora, czekała na takie działania. 

Nie udało się stworzyć międzypokoleniowego spektaklu także dlatego, że główny bohater do końca pozostaje bardzo małym dzieckiem. Zawęża to bezpośredni krąg odbiorców. Dziesięciolatek (nie mówiąc o 12-czy 13-latku) może poczuć się z lekka niezręcznie na przedstawieniu "dla maluchów". 

W nieskrępowaną zabawę Dżelsominka (moderowaną znakomicie przez Leszka Bzdyla, reżysera, ale przede wszystkim choreografa) trudno się włączyć pozostałym bohaterom. Nawet Miss Poziomka, mająca przypominać dziewczynkę przebierającą się w dorosłe sukienki, bardziej kojarzy się z mamą Dżelsominka, niż jego koleżanką. 

Ta sympatyczna skądinąd postać, razem z Panem Wywoływaczem, mimowolnie zaznacza dystans między dorosłymi i dziećmi. A podziały nie sprzyjają wspólnej zabawie. Podobnie, jak zadeklamowany ni stąd ni zowąd sonet "Stepy Akermańskie". Wypowiadany całkiem serio na scenicznym placu zabaw brzmi absurdalnie i budzi skojarzenie z... "Dniem świra" i sfrustrowanym Adasiem Miauczyńskim. A chyba nie o to realizatorom chodziło.



Jolanta Gajda-Zadworna
Zycie Warszawy
4 marca 2010
Spektakle
Zielone Zoo