Są takie miejsca?

„Są takie miejsca
do których tęsknota
goni nas doskonałością wyobraźni
Zapewne są takie miejsca [...]"


Spektakl „Bieszczadzka Noc - Dwa Światy" w wykonaniu Ustrzyckiego Teatru Dramatycznego, grany 1 marca 2025 roku w Lesku, zaczyna się od wiersza Leona Chrapko, którego fragment cytuję powyżej. Ta aranżacja oryginalnego tekstu dramatu Artura Zygmuntowicza, dokonana przez Grażynę Kaznowską, dyrektorkę ustrzyckiego teatru, reżyserkę i aktorkę w jednej osobie, wzbogaca go o kolejną warstwę. Poemat, wygłaszany w otwierającej spektakl scenie, streszcza i ujmuje w kilku zwrotkach sens obrazów, które będą rozgrywać się przed widzami. Języki poezji i dramatu uzupełniają się i współgrają. Zachowując balans, lekkość i harmonię, jak postaci Przypołudnic (Maria Gołąbska, Grażyna Kaznowska), ukazujących się na rusztowaniach powyżej miejsca toczącej się akcji, opowiadają historię przypadkowego, sądząc z pozoru, spotkania dwójki głównych bohaterów - Ponurego i Zyty (Zygmunt Krasowski i Justyna Kucaba).

Zanim we wnętrzu domu zacznie toczyć się akcja, widzimy, jakby nad jego dachem, Przypołudnice, oraz przygrywającego im akordeonistę (Józef Podolak). Ubrane w zwiewne szaty, otoczone mgłą, oświetlone kolorowym światłem, aktorki, w każdym z wyjść komentują toczącą się akcję słowami utworów Leona Chrapko - nieżyjącego, bieszczadzkiego poety. Te role są subtelne ale ważne, przywodzą na myśl profetyczną i syntezującą zdolność chóru w antycznym dramacie. Wykorzystując moc poezji, potrafią oddać więcej, niż można opowiedzieć prozą. O ile umiemy słuchać.

Przy pierwszych dialogach między postaciami wewnątrz drewnianego, wiejskiego domu, nie jesteśmy pewni w którym dziesięcioleciu ostatnich trzech dekad się znajdujemy. Tą niepewność wprowadza wystrój wnętrza, odpowiadający kanonom lat dziewięćdziesiątych. Potęguje ją aura Ponurego - mędrkującego, wsobnego mężczyzny w średnim wieku. Niespodziewanie, w samym środku burzy, w wewnętrzny mir jego domu wchodzi Zyta. Przestraszona, przemoczona, aczkolwiek nie tracąca tupetu - młoda, temperamentna właścicielka samochodu w rowie, przed zlokalizowanym na uboczu (vel „kompletnym zadupiu") domem Ponurego. Gospodarz udziela pomocy życzliwie, częstując niespodziewaną gościnię nalewką, suchym, szorstkim ręcznikiem i równie szorstkim dystansem wobec prób postawienia relacji na mniej oficjalnej stopie. Dopiero, kiedy po pierwszej wymianie zdań Ponury wychodzi na zewnątrz ocenić zniszczenia (piorun trafił prawdopodobnie w platan, którym się opiekował), Zyta wyciąga z torebki komórkę, rozwiewając wątpliwości co do czasu akcji, a także - ujawniając w rozmowie z przełożonym ( Andrzej Konieczny, grany przez Karola Szprangera) swoją prawdziwą tożsamość pracownicy biura detektywistycznego. Ale spokojnie. Nie tylko ona skrywa tajemnice.

W trakcie akcji poznamy też młodego eks - zakonnika, specjalistę od romantycznej miłości i trudno gojących się ran, Pawła (vel Wielebny). Przemysław Gołąbiewski świetnie zagrał tą rolę - z jego wejściem na scenę pojawia się nowa energia, wprowadzona między poznane już postaci Zyty i Ponurego, oraz radosna dynamika, która będzie nas prowadzić przez resztę fabuły, aż do końca spektaklu.

Ważną rolę odgrywa też platan. Drzewo zza okna, trafione piorunem, w decydującym momencie spektaklu przewracające się na Ponurego. Wsłuchując się w opowieść głównego bohatera o próbach ratowania tego zniszczonego, starego drzewa, oraz w trudną historię jego życia, którą decyduje się po wypadku opowiedzieć Zycie, odkrywamy gorączkową potrzebę oddania się czemuś, pielęgnowania, zadbania o coś większego, niż on sam. Potrzebę, skądinąd, uniwersalną. Nie zdradzając szczegółów akcji - widzimy człowieka, który po wielu nieudanych próbach zbudowania swojej ścieżki, rodziny, związku - nie poddaje się i chce chociaż, za wszelką cenę, utrzymać przy życiu stare drzewo.
Kiedy drzewo zostaje ugodzone piorunem, ten cios dosięga też jego. Przypadkiem, albo - zupełnie nie przypadkiem, w tym samym czasie pojawia się Zyta. I Ich kompan, przyjaciel, Wielebny.

„Dwa Światy" - dodane do tytułu oryginalnego dramatu, w tej scenicznej aranżacji - można czytać na różne sposoby. Widzimy w sztuce dialog między pokoleniami, z których każde ma swoje przewodnie przekonania (włącznie z przekonaniem o słuszności własnego przekonania), sposoby radzenia sobie z trudnościami („Czy kiedykolwiek był pan w ogóle na terapii?" Pyta Zyta Ponurego, kiedy ten decyduje się pokazać swoją prawdziwą twarz zza muru oficjalnego tonu szorstkiej życzliwości. „A czy pani terapia w czymkolwiek pomogła?" Odparowuje bohater, a brak odpowiedzi wisi w powietrzu razem z tym, w czym terapia nie pomogła.)

Dwa światy mogą być też zderzeniem wewnętrznych i zewnętrznych konstrukcji na temat tego, kim jesteśmy. To co pokazujemy w pierwszym kontakcie, co bywa tak odległe od „ja", które kryjemy wewnątrz siebie. Pokiereszowanego, doświadczonego, obawiającego się ciosu. Między jednym, a drugim światem rozstawiamy fortyfikacje graniczne, decydując, kogo wpuszczamy poza nie. Czasami - tak jak w sztuce „Bieszczadzka Noc - Dwa Światy" okoliczności układają się w ciągi pozornych przypadków (noc, burza, samochód w rowie, drzewo przygniatające człowieka), sprzyjając temu, żeby granice „rozpuścić". Każdy potrzebuje zaufać drugiemu. To proste przeslanie wydaje się być jedną z wielu głębokich myśli, które niesie ze sobą sztuka grana przez aktorów Ustrzyckiego Teatru Dramatycznego.

Jeszcze inną interpretacją tytułowych dwóch światów może być rozdźwięk między wielkomiejską cywilizacją, a miejscem ucieczki poza zgiełk i wygodę, bliżej przyrody. W ciekawym dialogu jednej z początkowych scen Ponury tłumaczy, że tu, w Bieszczadach, wprawdzie nie znajdzie się kolorowej bajki o zakapiorach i aniołach, ale występuje, podyktowana wymaganiami surowych warunków życia, ludzka solidarność i wspólnota w potrzebie. I, rzeczywiście, potwierdza to jego gotowość do udzielenia schronienia Zycie.

A może chodzi o zupełnie inne dwa światy, albo o to, że świat nigdy nie jest taki, jakim się z pozoru wydaje. O to, że pod szorstką poszewką rzeczywistości wszyscy szukamy zrozumienia, bliskości i akceptacji. I czekamy na okoliczności, które sprawią, że uwierzymy w to, że możemy znieść fortyfikacje granic.
Czy takie miejsca rzeczywiście istnieją? Może szczególne okoliczności powołują je do istnienia, a może otwierają w nas samych gotowość, do tego, żeby zaistniały, bo potencjalnie, mogą w nas być cały czas? Są tylko mocno chronione przed dostępem drugiego człowieka - na skutek przeżytych rozczarowań, zranień i lęku, że to może się powtórzyć. A przecież niczego nie chcemy bardziej, niż dać pozwolenie, żeby urzeczywistniły się słowa z wiersza Leona Chwistka, cytowanego na początku spektaklu:

„[...] Są dłonie ciepłe
pogodne spojrzenia
i miejsca ucieczki
do cichych przystani
Są takie miejsca
zrodzone w pamięci
jak fatamorgana
wydarta z pościeli"

Po obejrzeniu spektaklu „Bieszczadzka Noc - Dwa Światy" Ustrzyckiego Teatru Dramatycznego, chce się wierzyć, ze są takie miejsca - także tu i teraz, nie tylko w fatamorganie. Warunkiem ich zaistnienia jest zaufanie i umiejętność przebicia się przez mury własnych przekonań, ku miękkiemu wnętrzu drugiego człowieka, takiego samego jak my.

Ustrzycki Teatr Dramatyczny to grupa zrzeszająca zarówno artystów amatorów, jak i aktorów profesjonalnych. Z połączenia ich talentów wynika naprawdę wysoki poziom scenicznej prezentacji. Siedziba teatru mieści się w Ustrzykach Dolnych ale grupa prezentuje spektakle również w innych miejscach. Oprócz wysokiego poziomu gry scenicznej, ich spektaklom towarzyszy muzyka na żywo i barwna oprawa scenograficzna.



Aleksandra Karmelita
Dziennik Teatralny Podkarpacie
6 marca 2025