Samotność i egoizm są wieczne

Z Agatą Dudą-Gracz o jej inscenizacji "Ożenku" rozmawia Olga Ptak

Olga Ptak: Kiedy rozmawiałyśmy poprzednim razem, tuż przez premierą „Otella”, wspominałaś, że następną Twoją inscenizacją dzieła szekspirowskiego będzie „Kupiec wenecki” . A skąd pomysł na wystawienie Gogola?

Agata Duda-Gracz: Tekst Gogola zainteresował mnie po pierwsze dlatego, że jest kompletnie inny, niż to, co robiłam dotychczas, po drugie dlatego, że jest jednym z najtragiczniejszych tekstów, jakie przeczytałam. Uderzyła mnie bolesność i brak jakiegokolwiek znieczulenia w sposobie, w jaki Gogol opisuje człowieka. Szekspir zawsze znajduje kogoś „człowieczego” - w wypadku „Otella” taką osobą jest Desdemona. Mówi o nim: to jest piękny człowiek, na obraz i podobieństwo Boga. U Gogola jeżeli jesteśmy kreowani na obraz i podobieństwo Boga, to ten Bóg jest małostkowy, skorumpowany, bezwzględny, egoistyczny, lubieżny, podły i absolutnie samotny. I wszystkie postaci u Gogola takie są. Uważam, że Gogol to wschodnia wersja Michaela de Ghelderode, który budował swoje monstra na innej szerokości geograficznej, wyrastały one z innej kultury i innej wiary, ale jeśli chodzi o nasycenie postaci i ich absolutną bezwzględność, ci pisarze pokazują to w podobny sposób. Kiedy jakiś czas temu robiłam „Galgenberg” - spektakl na podstawie 4 dramatów de Ghelderode - żeby sobie pomóc czytałam Gogola, bo on kulturowo jest mi bliższy. Gogol się niestety nie śmieje, to my jak durnie się śmiejemy i jego dramaty traktujemy jak komedie.

Kwestia małżeństwa, które rzeczywiście często okazuje się nieszczęściem, to w dobie mody na bycie singlem niezwykle aktualny temat. Czy w swoim spektaklu zajmujesz jakieś stanowisko względem sformalizowanych związków?

Trudno jednoznacznie powiedzieć, czy instytucja małżeństwa jest przestarzała, czy się zdewaluowała, czy też jest przepisem na szczęście. To naprawdę zależy od ludzi, choć uczciwie muszę przyznać, że większość małżeństw, które znam, to są związki osób głęboko ze sobą nieszczęśliwych.

Jednak w tekście Gogola obserwujemy ogromny pęd do małżeństwa, choć każda z postaci ma innej powody. Od wieków coś ludzi popycha ku formalizowaniu związków. Mimo nieszczęścia, które może być tego konsekwencją i które obserwujemy u innych, sami zwykle próbujemy zawrzeć małżeństwo. Czym to jest spowodowane?

Myślę, że jest to ciągła ucieczka przed samotnością. Przecież my jesteśmy sami, od momentu narodzin, aż do śmierci. Człowiek jest szczęśliwy wtedy, kiedy mu się wydaje, że nie jest samotny, a nieszczęśliwy wtedy, kiedy sobie uświadamia, że to mu się tylko wydawało. Małżeństwo ma być próbą zagwarantowania sobie „towarzystwa” i jako takiej stabilizacji, czyli minimum bezpieczeństwa. Poza tym większość ludzi prędzej czy później chciałaby mieć dziecko i chciałaby zapewnić mu jakieś stałe elementy w życiu, właśnie ową stabilizację. Miłość nie jest wieczna, a ludzie to nie wilki, nie jesteśmy monogamistami. U Szekspira małżeństwo za każdym razem jest albo karą, albo powodem tragedii. U Gogola chyba też, bo u niego również nie ma szczęśliwych małżeństw. W „Ożenku” obserwujemy pęd do żeniaczki, ale nikt nie zadaje sobie pytania, czym ona jest, czy jest w stanie dotrzymać przysięgi złożonej przed Siłą Wyższą, kiedy obiecuje, że będzie kogoś kochać aż do śmierci. Możemy jedynie obiecać, że będziemy się starali być uczciwi. Przecież nam się tylko wydaje, że mamy wolną wolę. Jedyne co mamy, to możliwość wyboru mniejszego zła.

Agafia jednak wybrała - chce wyjść za mąż.

Ciekawe jest to, dlaczego ona właściwie chce to zrobić. Z tekstu Gogola wynika, że jej ojciec, zanim umarł, najpierw wpędził do grobu jej matkę. Jakie mogą być więc przyczyny tak nagłej chęci zamążpójścia? Może poprzedniego dnia zrzuciła żałobę i wreszcie może się wyzwolić? Może jest w ciąży? A może ma dość samotności i postanawia „coś” zrobić ze swoim życiem. Zarówno ona, jak i ci mężczyźni, są zdesperowani. To jest opowieść o desperacji, bohaterowie są w jakimś momencie ostatecznym i to wydaje mi się ciekawe. Co takiego się stało? Nasz spektakl to opowieść o totalnych ludzkich samotnościach. Każdy z nich doszedł do takiego punktu, że „dalej się już nie da tak żyć”, stanęli pod ścianą - każdy z innego powodu. Jeden jest chory i chce się przed śmiercią „załapać” na odrobinę szczęścia rodzinnego, drugi nie wytrzymuje presji otoczenia i posądzeń o inną orientację seksualną, trzeci jest maniakalnym onanistą, który w małżeństwie szuka lekarstwa na swoją „przypadłość”. Agafia natomiast obchodzi czterdzieste urodziny i spędza je sama. Jest nauczycielką biologii, uczy nieswoje dzieci, jej dom jest pusty. Ma potrzebę kochania, ale nie generuje uczucia, jednak gdy ono się wreszcie pojawia jest skierowane do niewłaściwej osoby. Starałam się opowiedzieć o tym, że miłość z jednej strony jest czymś najwspanialszym, co może nas spotkać, z drugiej jednak jest najbardziej wyniszczającą i najstraszniejszą chorobą. Jesteśmy na nią kompletni nieodporni, kiedy nas dopada, robi z nami co chce. Kiedy kochamy, idziemy po trupach do celu, tak, jakby miłość była usprawiedliwieniem każdego świństwa.

Z tekstu Gogola można wyciągnąć jeszcze jeden smutny wniosek. Nie wiem, czy oglądałaś „Galerianki” Katarzyny Rosłaniec. Film opowiada o dziewczynach, którym za zakupy płacą bogaci mężczyźni, w zamian za seks. To ich sposób na życie. A czym różni się zachowanie tych młodych, interesownych dziewczyn od postępowania egzekutora Jajecznicy, który sprawdza stan posiadłości, bo chce, żeby małżeństwo z Agafią mu się opłacało? A jednak za nim nikt nie krzyknie, że jest prostytutką nastawioną na szybki zysk. Godzisz się z androcentrycznym modelem naszej kultury?

W naszym spektaklu nie poruszamy wątku „materialnego”. A co do androcentrycznego modelu - w czasopiśmie poświęconym archeologii przeczytałam ostatnio artykuł pewnego profesora, który wykopał jedną z najstarszych figurek tzw. paleolitycznych Wenus (ma 42 tys. lat). Ten typ przedstawień charakteryzuje się hipertrofią, czyli wyolbrzymieniem środkowej części ciała. Ma ogromne piersi, wielką pupę i łono, za to maluteńkie rączki i stópki i - co ciekawe - nie ma głowy. Autor artykułu doszedł do wniosku, że tej głowy nigdy tam nie było, w związku z tym w ramach podsumowania wyraził opinię - rodzaj żartu - że już ludzie paleolityczni wiedzieli, co jest najważniejsze w kobiecie, co jest jej potrzebne, a co nie. Nic dodać, nic ująć. Nie mam zapędów feministycznych, ale nie mogę udawać, że jestem głucho-ślepa. Przedmiotowe traktowanie człowieka z powodu płci, orientacji seksualnej, koloru skóry jest nagminne i praktykowane przez większość populacji (i to bez względu na wykształcenie, czy status społeczny) przy nieustannym skandowaniu hasełek o równouprawnieniu i walce z nietolerancją. A wracając do odmiennego postrzegania tego samego czynu u przedstawicieli różnych płci - nie wyważam otwartych drzwi podając najprostszy przykład: kobieta zmieniająca kochanków będzie określana mianem kurwy, w łagodniejszej wersji - puszczalskiej; mężczyzna w tej samej sytuacji dowie się, że ma powodzenie. Widzę to naokoło i społeczeństwo godzi się na to. Zupełnie inaczej funkcjonuje zdrada małżeńska kobiety i mężczyzny. My tylko udajemy, że jesteśmy bardziej tolerancyjni np. wobec gejów, tak naprawdę nic się nie zmieniło - prześladujemy ich, tylko w inny sposób, „zgodnie z unijnymi normami”. Dziś na przykład modnie jest się z nimi zaprzyjaźnić. Jutro może już będzie niemodnie. W naszym spektaklu mówimy o takim podejściu - zarówno zalotnicy, jak i Agafia są jego reprezentantami. Agrafia mówi fantastyczny monolog, w którym składa tych mężczyzn jak układankę - nos wzięłaby z jednego, usta z drugiego, z trzeciego postawę, z czwartego charakter. Tu nie ma miłości. I nagle pojawił się mężczyzna, który ma praktykę, potrafi się z Agrafią obchodzić i spełnia wszystkie standardowe wymogi nowoczesnej kobiety. W związku z tym nie pozostaje nic innego, tylko się zakochać.

Jesteś odważną inscenizatorką, słyniesz z bardzo śmiałych posunięć względem tekstów dramatów. Ile jest Gogola w Twoim spektaklu?

Jest bardzo dużo zmian, łącznie z dopisanymi tekstami, które zaczerpnęłam z poradników dla mężczyzn z okresu międzywojnia - dotyczą one higieny, dbania o zdrowie i „choroby zwanej onanizmem”. Jeden z artykułów mówi, co powinien zrobić mężczyzna, kiedy już „zada się z kobietą - powinien potem koniecznie oddać mocz, następnie zlać członek najpierw gorącą wodą, potem wodą kolońską, ponieważ jak wiadomo kobiety tu i tam są bardzo zapuszczone”. Czytałam to z niemałym rozbawieniem i osłupieniem, bo przecież to nie było tak dawno - to czas młodości naszych babć. Z tego powstało wiele monologów Jajecznicy, gdyż jego obsesją jest tropienie onanistów. Poza tym dokonałam w tekście dużych skrótów, zmieniłam finał. Jest mniej postaci, jest tylko jedna kobieta oraz Poradnica - przyjaciel gej, który na urodziny organizuje swojej przyjaciółce Agrafii kawalerów. I z tej jego „cudownej filantropii” powstaje całe nieszczęście. Poradnica jest w pewnym sensie postacią tragiczną, ponieważ on też się zakochuje, ale jego miłość nie ma szans. Pomaga przyjaciółce z samotności, walczy o to, by ktoś go pokochał. Okroiłam też całą sferę obyczajowości rosyjskiej, staram się tekst przenieś we współczesne realia, bo takie rzeczy zdarzają się także teraz. Samotność i egoizm są przecież wieczne.

Realizujesz w Teatrze Jaracza już kolejny spektakl - zrobiłaś tu przecież „Balkon” Geneta i „Otella” Szekspira. Pracujesz niemalże z tymi samymi aktorami, na pewno dobrze się poznaliście podczas tej współpracy, wypracowaliście już własny język. Czy zdarza się, że oni Cię inspirują, podsuwają pomysły, bo coraz lepiej rozumieją Twoje spojrzenie na teatr? Czy nie dopuszczasz możliwości, by aktor aż tak dalece współtworzył spektakl?

Wszystko robimy razem, jednak uważam, że w teatrze nie ma demokracji, reżyser jest jeden, choć bywa omylny. Przychodzę do aktorów z pewnymi gotowymi pomysłami, ale potem na ten temat dyskutujemy, ja od wielu rzeczy odstępuję, pytam ich o zdanie. Nie ma sceny, gdzie by mnie nie zainspirowali, bo też to są naprawdę niezwykli aktorzy - odważni, „walnięci”, pomysłowi i absolutnie oddani temu, co robią.

Czy zrealizowałabyś ten spektakl z innymi aktorami?

Wiem, dlaczego robię ten spektakl akurat tu, z tymi aktorami, nie wyobrażam sobie nikogo innego na ich miejscu. Dla mnie marzeniem o Agafii była Milena Lisiecka. Następne dwie realizacje będę robiła poza Teatrem Jaracza - takie zmiany są potrzebne zarówno mnie, jak i im.

Z rozmów z osobami, które miały okazję z Tobą pracować, a także z moich obserwacji wynika, iż sposób Twojej pracy polega na nieustannym odrzucaniu zbędnych elementów, okrajaniu - do osiągnięcia pełnej kondensacji treści. Czy nie boisz się, że Twój przekaz może w pewnym momencie stać się niezrozumiały dla widza, że wyrzucisz za dużo? Co Ci mówi, że tu należy się zatrzymać?

Musi się we mnie zamknąć opowieść. Próbuję swoje przedstawienie oglądać z boku, jakby nie było moje, dlatego tak ważne jest dla mnie, aby jak najszybciej był możliwy przebieg całości, abym mogła obejrzeć całą historię - zwykle dochodzimy do tego w połowie pracy. Rzeczywiście zazwyczaj gromadzę bardzo dużo scen, z założeniem, że będę odrzucać - ta praca przypomina pracę z rzeźbą. Z ogromnego kamienia na zasadzie odejmowania staram się opowiedzieć daną historię. Jednak kiedy oglądam całość, widzę błędy. Wtedy trzeba wyrzucać, przereżyserowywać. Nie mam problemu z tym, że coś będzie niezrozumiałe. Może jest to kwestia egocentryzmu - ja jako widz nie muszę rozumieć przedstawienia. Proszę mnie zachwycić, zaczarować, proszę mnie pięknie oszukać. Jeśli ja to czuję w środku, nie muszę do końca rozumieć. To jak oglądanie spektakli w obcym języku. Nie rozumiem, o czym mówią, ale odczuwam ich emocje, patrzę na konstrukcję sceny. Myślę, że w teatrze zbyt często padają niepotrzebne słowa. Uważam, że powinno się stosować zasadę: „nie gadaj, tylko mi to pokaż, zrób to”. W „Otellu” jest scena, która pokazuje, że Bianka zwariowała na punkcie Kasja. Na scenie można to pokazać - ona zatrzymuje całą akcję, podchodzi do niego, dotyka go, ogląda z bliska. Potem wszystko rusza dalej. I to wydaje mi się o wiele mocniejsze, niż kwestia: „Zakochałam się”. W „Ożenku” również staramy się wejść w głowę Agafii, zobaczyć jej myśli. Żeby móc je pokazać widzowi muszę dokonywać manipulacji na tekście, uważam zresztą, że jak ktoś chce przeczytać oryginał, powinien sobie wypożyczyć z biblioteki dramat i się z nim zapoznać. Jeśli chce zobaczyć interpretację, wtedy idzie do teatru.

Los bywa okrutny, jak w przypadku Żewakina, który oświadczał się 17 razy. Realizujesz marzenia za wszelką cenę, czy też uważasz, że trzeba odbierać sygnały od losu i odpuszczać sobie, kiedy coś po raz kolejny nie wychodzi?

Nie należy odpuszczać. Wbrew rozsądkowi, wbrew wszystkiemu. Poddać można się tylko wobec zjawisk ostatecznych. Czasami przegrywamy też z własną głupotą. Zdarzyło mi się to parę razy. Kiedyś z tej właśnie przyczyny nie byłam w stanie dokończyć przedstawienia. Nie byłam go w stanie wyreżyserować. To była „Salome” Oscara Wilde’a, mój wymarzony tekst. Po 6 tygodniach przeprosiłam aktorów i przyznałam się do własnej nieumiejętności. Może kiedyś wrócę do tego tekstu, ale będę musiała się wcześniej jeszcze wiele nauczyć. Wtedy była to dla mnie taka klęska, że chciałam zrezygnować z zawodu, wrócić na uniwersytet. Bo to przecież była moja wina, miałam fantastyczny zespół, scenę - wszystko. Ale nie podołałam jako reżyser. Za każdym razem, kiedy przychodzę na pierwsze próbę wiem, że to się może powtórzyć. I może ten strach sprawia, że każde przedstawienie traktuję jako swoje pierwsze i zarazem ostatnie.

Jakimi motywacjami kieruje się Twój Podkolesin?
 
On zrozumiał, dlaczego ludzie się żenią. Zrozumiał motywy Koczkariowa i pojął, że tu nie chodzi o miłość. To małżeństwo byłoby jeszcze większym nieszczęściem niż jego dotychczasowe życie. Podkolesin robi to, na co większość z nas nie ma w życiu odwagi. Mówi coś bardzo ważnego: „Teraz dopiero widzę, jacy głupi są ludzie”. Nie ma miłości, jest inny rodzaj samotności. Z drugim człowiekiem u boku.

Ale mam nadzieję, że wierzysz jeszcze w miłość?

Wierzę. Bez niej nic nie ma sensu. I uważam, że jest najwspanialszym, co nam się w życiu przydarza. Szkoda tylko, że nie potrafimy się z nią obchodzić, tak jakby była skrojona na boską miarę, a nie ludzką.

Premiera spektaklu Agaty Dudy-Gracz „Według Agafii” na podstawie „Ożenku” Mikołaja Gogola odbędzie się 12 i 13 grudnia 2009 r. w Teatrze im. Stefana Jaracza w Łodzi.



Olga Ptak
Dziennik Teatralny Łódź
5 grudnia 2009
Spektakle
Według Agafii
Portrety
Agata Duda-Gracz