Samotność tyrana

Paweł Palcat w koszalińskim "Makbecie" odziera dramat z szekspirowskiej magii, nadając mu magię własną, odmienną, kładąc akcenty w zupełnie innych miejscach. Magię budują wszyscy twórcy tego spektaklu realizując spektakl kompletny i wciągający widzów w świat ludzkich pragnień, w dobrym i złym tego słowa znaczeniu.

Paweł Palcat dokonał cięć tekstu i postaci, tak, by uniwersalną historię o ambicji i pożądaniu władzy opowiedzieć po swojemu, nie tracąc przy tym niczego z pierwotnego znaczenia tekstu. Wszystko, co najważniejsze, jest w tym spektaklu. W końcu to opowieść o ludzkich pragnieniach, o dążeniu do władzy, o tym, jak okoliczności zmieniają ludzi i co z tego wynika. To prosta i bardzo silna w swej wymowie historia, akcentująca to, co zaakcentowane być powinno.

Paweł Palcat przyznał, że nie lubi "Makbeta", denerwuje go cała warstwa fantastyczna tego dramatu, dlatego skupił się na warstwie ziemskiej, na tym, co ludzkie i... co zwierzęce. Na naturze. I zadaje sobie pytanie jak bliskie są te dwa światy. Czy tak zwane zezwierzęcenie ludzi to trafne określenie? Czy jednak obraźliwe dla zwierząt? Bo wiele zachowań ludzkich nigdy nie zdarzyłoby się w świecie zwierząt, a jednak ludzie zawsze chcąc opisać swoje niecne czyny, odwołują się do świata zwierząt.

Ze świata zwierząt reżyser zaczerpnął relację drapieżnik - ofiara. Kto jest drapieżnikiem, a kto ofiarą? Kiedy ta relacja się zmienia, a przede wszystkim z czego wynika. Kto na kogo urządza polowanie? Kto goni, a kto ucieka?

Makbet jest krewnym oraz wodzem armii króla Szkocji, Duncana. Na początku dramatu Makbet i Banko są dwoma wodzami, którzy dowodzą armią szkocką. Walczą z norweskimi najeźdźcami wspieranymi przez zdrajców i odnoszą zwycięstwo nad wrogami w bitwie pod Forres. Kiedy wracają do stolicy, by złożyć raport królowi spotykają na drodze wiedźmy. Wiedźmy zwracając się do Makbeta tytułują go tanem Glamis, tanem Kawdor i przyszłym królem. Banko zostaje nazwany „ojcem królów". Makbet jest zaskoczony. W chwili kiedy czarownice mówią te słowa jest już tanem Glamis (tytuł odziedziczył po ojcu), jednak nie posiada tytułu tana Kawdor, a tym bardziej króla. Po zniknięciu czarownic, zjawiają się królewscy posłańcy, którzy informują Makbeta, że w uznaniu jego zasług król mianuje go tanem Kawdor. Od tego czasu Makbet zaczyna poważniej traktować słowa czarownic. Kiedy Makbet wraca do swojego zamku, jego żona Lady Makbet namawia go, by zabił króla Duncana i przejął władzę w kraju.

Taki jest punkt wyjścia dramatu, który każe nam się zastanowić nad tym, czy gdyby Makbet nie usłyszał przepowiedni, jego ego i żądza władzy nie byłyby pobudzone? Czy wystarczyłoby mu bycie wiernym sługą króla? A jego żonie bycie żoną słynnego wodza? Wiedźmy zapalają iskrę, która nie daje się już ugasić. Pożar pochłania coraz więcej ofiar, a Makbet podąża drogą, z której już nie można zawrócić.

Biorąc pod uwagę okrojenie tekstu i świetne tłumaczenie Piotra Kamińskiego oraz wyrugowanie wszelkich fantazyjnych elementów, dostajemy dramat jakże współczesny. Mamy wodzów, którzy prowadzą swoje małe wojenki i duże wojny, którzy wykorzystują swoje stanowiska do robienia rzeczy niegodnych i którzy w tym wszystkim czują się bezkarni, po drodze zatracając jeszcze wszelkie poczucie przyzwoitości, resztki współczucia, empatii, resztki ludzkich uczuć. A przede wszystkim mamy pogwałcenie praw natury. Zaburzenie naturalnego porządku.

Ta natura jest wszechobecna w tym spektaklu.

Na polu bitwy leżą trupy zwierząt, na ekranie przez cały niemal czas obserwujemy ciemny las i krążące po nim jelenie, które patrzą nam w oczy przez fotopułapki. Jelenie, które mogłyby królować w całej swej krasie, stają się ofiarami ludzi. Są łupem myśliwych. Jako ofiary nie pozwalają o sobie zapomnieć. Polowania, które dzisiaj przynoszą raczej wstyd niż chwałę, są również elementem zaburzającym naturę. Ale wodzowie o tym nie myślą.

Duncan to władca silny i potężny. Wojciech Rogowski, oprócz swojej postury, daje mu również cechy władcy totalnego, w pełni wykorzystującego należną mu władzę. Jest hojny, rozdziela swoim wiernym sługom przywileje, ale nikt nie ma wątpliwości, że jednym gestem potrafiłby pozbawić ich wszystkiego. Drastyczność i obrzydliwość jego bohatera osiąga apogeum w scenie gwałtu, kiedy dworską dziewczynę zaproszoną przez Lady Makbet w celu zapewnienia rozrywki gościom, symbolicznie i niemal dosłownie obdziera ze skóry. Kostium, który ma na sobie aktorka, nie pozostawia złudzeń, że dokonano aktu bestialskiego, w wymiarze ludzkim i zwierzęcym. Tu odziera się nie tylko ze skóry, ale z godności. Wojciech Rogowski jako Duncan, sprawia wrażenie współczesnego prezesa czy dyrektora firmy, który niepodzielnie nią rządzi, do czasu, aż któryś z podwładnych nie wykorzysta swojej wiedzy i bez skrupułów nie pozbawi go stanowiska. Duncan w tym wykonaniu wydaje się być silny. Do czasu. Kiedy spity zapada się w fotelu, traci swoją moc. Widzimy słabego mężczyznę zarządzającego strachem, który myśli, że dzięki temu strachowi utrzyma w ryzach wszystkich wokół. Ale zawsze jest jakiś zdrajca z ambicjami.

Jak Makbet. Na początku ambitny, ale nie wierzący we własne możliwości. Jego ambicja jest stopniowo podsycana, a pożądanie władzy rośnie błyskawicznie. Michał Kosela, występujący tu gościnnie (na co dzień aktor Teatru im. Szaniawskiego w Wałbrzychu), tworzy Makbeta, którego można scharakteryzować słowem: spokój. Silny, zdecydowany na polu walki wódz, w domu staje się chłopcem spragnionym uczuć. Jest dobry w swoim fachu, czym imponuje otoczeniu, ale wkracza na grunt obcy i grząski, kiedy musi wydobyć z siebie cechy, które głęboko ukrywał. Musiał marzyć o władzy, ale nie wierzył w powodzenie tych marzeń. Życie u boku atrakcyjnej i ambitnej żony mu wystarczało. A potem zaczyna w sobie czuć moc. Jeden zbrodniczy czyn otwiera mu drogę do marzeń. Nabiera pewności siebie, mężnieje, przestaje słuchać innych, nawet zaczyna pogardzać żoną, która nie dała mu syna, a w końcu staje się tyranem. Samotnym. Michał Kosela pięknie buduje tę postać pokazując wszystkie te przemiany w sposób bardzo subtelny, choć bardzo oczywisty. Jest nowoczesnym mężczyzną, który potrafi pokazać swoje obawy, lęki, strach, ale też siłę. Jego Makbet się nie wydziera, bo nie musi. Na początku podejmuje decyzje racjonalnie, chociaż nowa dla niego sytuacja wzbudza jeszcze wiele jego obaw. Jednak idzie do przodu, jakby prowadził wojska na polu walki. Dopiero, kiedy zorientuje się, że zaszedł za daleko, zaczyna się miotać. To najciekawszy Makbet, jakiego widziałam.

Lady Makbet w wykonaniu Żanetty Gruszczyńskiej - Ogonowskiej też jest daleka od demoniczności. Przypomina bardziej pracownicę PR, która podpowiada szefowi, jakie działania powinien podjąć, żeby osiągnąć cel i jak powinien zadbać o swój wizerunek. Lady Makbet poznajemy w domu, gdzie wspólnie z mężem mogą pokazać swoje prawdziwe oblicze. Tutaj aktorka buduje postać ciepłej, kochającej męża kobiety, która czeka, dba i zapewnia spokój swojemu mężczyźnie. Jest dla niego wsparciem. I cały czas ma poczucie, że kontroluje sytuację. Kiedy zauważa, że Makbet wymyka jej się z rąk, że trochę stworzyła potwora, wycofuje się. Jeszcze próbuje naprawić popełnione w strategii błędy, ale jest za późno. Żanetta Gruszczyńska-Ogonowska gra Lady Makbet do środka. Nie miota się po scenie, nie krzyczy, wszystkie emocje kotłują się wewnątrz niej, jakby do końca chciała zachować twarz opanowanej doradczyni. Jej Lady Makbet jest spragnioną uczuć kobietą, która nie mogąc spełnić się w macierzyństwie, co bardzo przeżywa, wszystkie uczucia przelewa na męża, a ten ją zawodzi i ostatecznie odrzuca. To jest jej porażka.

Równie ciekawą postać kobiecą tworzy Beata Niedziela jako Lady Macduff. Na początku gra "żonę męża na stanowisku", rozrywkową, sprawiającą wrażenie lekko pustawej, pozbawionej wrażliwości. Kończy swój żywot w przejmującej scenie rozpaczy. Tuli do siebie martwe jelonki, które mają symbolizować jej zamordowane dzieci. Jej świat się kończy. Jej rozpacz dopiero zaczyna.

Wiedźmy (Adrianna Jendroszek i Katarzyna Ulicka-Pyda) wcale nie wyglądają jak wiedźmy, raczej jak sanitariuszki na frontach I wojny światowej. Opatrują rannych, zbierają trupy, krążą wokół pozostałych bohaterów komentując, niczym chór grecki, wydarzenia. Komentują całkiem zwyczajnie, bez patosu, jak dwie pracownice firmy, które zmęczone posilają się drugim śniadaniem. W ich normalności siła. Jedna starsza i doświadczona, coraz mniej ją dziwi. Druga młodsza i bardziej zadziwiona światem.

Dobre i wyraziste postaci zbudowali także pozostali panowie - Malcolm Karola Czarnowicz z młodego i beztroskiego syna króla przeradza się w odważnego męża stanu, Banko Jacka Zdrojewskiego jest postacią szlachetną, prawdomówną, wierną ideałom i racjonalną. Macduff Piotra Krótkiego tworzy postać typowego urzędnika wiernego szefowi. Postępuje racjonalnie, nie ponoszą go emocje, dzięki czemu wygrywa ze złem, choć nie bez ofiar własnych.

Aktorzy koszalińskiego teatru zagrali zespołowo i odnieśli zwycięstwo. Nie było tu aktorsko słabego momentu.

Paweł Palcat zastosował w tym spektaklu wiele ciekawych rozwiązań. O ile ekran z materiałami wideo nie jest nowością, to wykorzystanie go jako drugiego planu przez cały czas jest ważne. To z tego ekranu podglądają nas jelenie na rykowisku, to stamtąd płyną odgłosy natury, to stamtąd obserwujemy wspomnienie przyjaźni Banka i Makbeta, które kontrastuje ze zbrodniczymi zamiarami planowanymi na scenie, to stamtąd obserwujemy triumfalny powrót Malcolma wyłaniającego się z wody wraz z wojskiem, to tam zawiesza się obraz z przerażoną twarzą Makbeta w niemym krzyku. Ponadto reżyser powierzył ręczną kamerę jednej z aktorek (Katarzyna Ulicka - Pyda), która niemal przez cały czas filmuje zbliżenia twarzy i wydarzeń dziejących się na scenie. Dzięki temu mamy wrażenie, jakbyśmy byli bohaterami akcji, a nie tylko widzami.

Rozmowy krążących wokół widowni Malcolma i Macduffa, którzy spiskują na temat obalenia Makbeta, nabierają dodatkowych znaczeń, jeśli weźmiemy pod uwagę, że obaj uciekli przed tyranem i są na zesłaniu. Są na tej widowni jakby wyrzuceni poza nawias.

Kolejnym ważnym elementem jest wprowadzenie na scenę duchów wszystkich zamordowanych przez Makbeta. Pojawiają się w scenach zbiorowych, biorą udział w zbiorowych tańcach, są wyrzutem sumienia dla żyjących. Podobny zabieg zastosowano w "Naszej klasie" Tadeusza Słobodzianka w reżyserii Ondreja Spisaka. Zarówno tam, jak i tu robi to przejmujące wrażenie.

I jeszcze finały dwóch części - pierwszą kończy triumfalnie zasiadający na tronie Makbet. Drugą - obalający dyktatora i pragnący przywrócić spokój i porządek Malcolm. Jakże to wymowne.

Nie mogę nie wspomnieć o czymś, co w zasadzie nie powinno się dziać w teatrze - długie pauzy. Jak oni wszyscy to zrobili, że te pauzy są wyśmienite? Lady Makbet planująca przyszłość swego męża - pauza. Banko rozmyślający nad tym, co się dzieje - pauza. Makbet palący papierosa - pauza. Pauza nasączona myślami bohaterów jest gęsta od znaczeń. Jest nienudząca, nieprzeszkadzająca, jest piękna.

A w oparach snującego się dymu, niemal wszechobecnego, sączy się niepokojąca muzyka Macieja Zakrzewskiego, bez której nie sposób sobie wyobrazić tego spektaklu.

W tym przedstawieniu można się zakochać.

Obsada: Makbet - Michał Kosela (gościnnie), Lady Makbet - Żanetta Gruszczyńska-Ogonowska, Malcolm - Karol Czarnowicz, Macduff - Piotr Krótki, Duncan - Wojciech Rogowski, Banko - Jacek Zdrojewski, Lady Macduff - Beata Niedziela, Wiedźma I - Katarzyna Ulicka-Pyda, Wiedźma II - Adrianna Jendroszek, w roli Kapitana Paweł Palcat, w roli Fleance'a, syna Banka Ignacy Borysiewicz.

Autor: William Szekspir, reżyseria/adaptacja: Paweł Palcat, scenografia/kostiumy/światło: Paweł Walicki, ruch sceniczny: Ewelina Ciszewska, muzyka: Maciej Zakrzewski, tłumaczenie: Piotr Kamiński, foto: Izabela Rogowska, video: Bartosz Bulanda, autor plakatu: Mariusz Król.

Premiera 23 marca 2024.



Małgorzata Klimczak
Dziennik Teatralny Zachodniopomorskie
30 kwietnia 2024