Samotność wśród bliskich

Krystyna Janda i Teatr Polonia zapraszają na sztukę "Zmierzch długiego dnia" Eugene'a Gladstone'a O'Neilla. Przedstawienie powstało z okazji urodzin znakomitej aktorki, której drugą pasją jest reżyseria.

Dramat jest prosty, a jego treść - od samego początku - nie skrywa przed widzami żadnych tajemnic. W zamierzeniu autora sztuki, najważniejszy był bowiem nie tok zdarzeń, lecz ukazanie, może raczej nie tyle portretów psychologicznych, co przede wszystkim relacji zachodzących pomiędzy bohaterami. Akcja toczy się w ciągu zaledwie kilkunastu godzin, od 8:30 do północy. Spektakl to parę scen z życia rodziny Tyronów: Matki - Mary Tyron (Krystyna Janda), jej męża - Jamesa Tyrona, (Piotr Machalica), dwóch synów: starszego - Jamesa (Michał Żurawski), młodszego - Edmunda (Rafał Fudalej) oraz służącej (Patrycja Szczepanowska).

Mary jest narkomanką, która właśnie wróciła z kuracji odwykowej, ojciec i synowie są alkoholikami, a Edmund dodatkowo choruje na gruźlicę. Także służąca zdradza skłonność do alkoholu. Wiele łączy więc domowników, ale i bardzo wiele ich dzieli. Mary oszukuje siebie i swoją rodzinę twierdząc, że nie bierze morfiny, dzieci i mąż uciekają przed myślą, iż są alkoholikami. Matka także nie przyjmuje do wiadomości faktu, iż życie jej ukochanego syna jest poważnie zagrożone. Tyronowie tworzą rodzinę, w której każdy żyje własnym życiem i nikt nikogo nie potrafi słuchać. Członkowie rodziny żyją po prostu obok siebie.

Bardzo dobra i wyjątkowo wzruszająca jest scena, w której matka prowadzi pozorny dialog z chorym synem. W tym momencie wyraźnie coś się dzieje. Krystyna Janda jest przekonująca, a Rafał Fudalej może zaistnieć. W pozostałych scenach jest wyraźnie zdominowany przez Machalicę i Żurawskiego.

Machalica świetnie zagrał... Machalicę. Na szczególne uznanie zasługuje gra Michała Żurawskiego. Patrycja Szczepanowska nie potrafiła stworzyć wiarygodnej postaci. Aktorka wydaje się zagubiona na scenie Teatru Polonia.

Spektakl jest niewątpliwie ciekawy i powinien cieszyć się popularnością wśród wielbicieli talentu Krystyny Jandy.

Przyjemna dla oka jest scenografia autorstwa Magdaleny Maciejewskiej, jednak efektowne maty, którymi wyłożona jest scena, raczej nie ułatwiają aktorom gry i dają niezamierzone efekty akustyczne.

Po tylu wspaniałych rolach, a zwłaszcza po "32 omdleniach" w teatrze Polonia, odczuwam jednak ciągły niedosyt Jandy. Ciągle jest mi Jej mało i mało. Ta znakomita aktorka potrzebuje odpowiedniej oprawy i dużo światła. O oprawę zadbała sama: stworzyła piękną scenę, dobiera ciekawy repertuar i pozyskuje dobrych aktorów. "W zmierzchu..." zabłysnęła jednak zaledwie parę razy. Być może to wina skąpego Pana domu - Tyrona, który z uporem maniaka ciągle wyłączał lampy w swym domu. Bo jak tu błyszczeć na scenie pogrążonej w mroku?



Marek Kujawski
Teatr dla Was
22 stycznia 2013