Sarmata Kaniowski
"Komuż nie znany pan Potocki, starosta kaniowski, na którego rachunek nakarbowano wszystkie gwałty, jakie przez półtorasta lat może robiły się na Rusi [...]?", pisał pan Henryk Rzewuski.A owóż, ku zdumieniu zapewne pana Rzewuskiego wielkiemu, w dzisiejszych czasach pan starosta kaniowski już nie tak znaną przeciętnemu widzowi teatralnemu jest personą. Tym bardziej jednak, przyszedłszy do teatru i niektóre wycieczki a krotochwile pana starosty zobaczywszy tamże, może się widz ów barwności persony imć pana Potockiego dziwować...
Bo rzeczywiście „Starosta kaniowski. Montaż tekstów sarmackich” jest montażem bardzo udanym, zmyślnie i trafnie spajającym kilka tekstów w zwartą całość. Kolejne epizody spektaklu, połączone jedynie osobą głównego bohatera, odsłaniają różne cechy magnata-sarmaty: jego zachowania w kontekście religii, polityki, miłości, wojny... Reżyserka Maria Spiss i jej współpracownik Szymon Wróblewski zdecydowali się na zestawienie ze sobą tekstów różnych autorów i na dodatek niezupełnie sobie współczesnych, ale zrobili to tak zgrabnie, że „szwów” naprawdę nie widać. Wybrane przez nich fragmenty tworzą konsekwentną, ale barwną i dynamiczną całość, nasyconą ogromną dozą humoru. Rewelacyjna jest na przykład scena, w której szlachcic grany przez Zygmunta Józefczaka z uczuciem odczytuje autentyczny list miłosny, którego łacińska składnia, straszliwe makaronizmy oraz zawiły styl powodują, że ani jedno zdanie nie jest dla współczesnego widza zrozumiałe. Takich smaczków znajdziemy oczywiście w scenariuszu więcej, jednak oprócz autentycznych tekstów historycznych, twórcy „Starosty kaniowskiego” niewątpliwie zabawili się również popularnymi wyobrażeniami na temat opisywanej epoki i wydaje mi się, że pan Jerzy Hoffman mógłby się nie raz i nie dwa zarumienić podczas oglądania tego spektaklu.
Poza tym, „Starosta kaniowski” jest bez wątpienia koncertowym popisem Zbigniewa Rucińskiego. Z bujnym wąsem fantazyjnie założonym za uszy (!), fryzurą à la kozacki osełedec i szablą przy boku staje się Sarmatą z krwi i kości. Od pierwszej sceny, w której w pełnym rynsztunku z hukiem rzuca się krzyżem na podłogę przed obrazem Matki Boskiej w geście ostentacyjnej, butnej, a jednak na swój sposób szczerej polsko-szlacheckiej pobożności, do scen ostatnich, kiedy z husarskimi skrzydłami na plecach i obnażoną szablą najeżdża się wzajemnie z wojewodzicem Gozdzkim (Ryszard Łukowski), nie robi ani jednego fałszywego kroku. W następujących po sobie krótkich epizodach znakomicie kreśli figurę pana starosty Potockiego, czyniąc ją zawsze odpowiednio groteskową, ale nigdy przerysowaną.
Świetna jest również scenografia autorstwa Łukasza Błażejewskiego. Artysta wspaniale wykorzystał skromne możliwości Nowej Sceny, tworząc dekorację efektowną i zarazem funkcjonalną. Ściany i podłoga z desek umownie stylizują wnętrze „z epoki” z obowiązkowym niskim stropem, są jednak dość uniwersalne, by w każdej z kolejnych scen służyć to za chatę, to za kościół, to za pole bitwy. Rozszerzające się zgodnie z liniami perspektywy ściany boczne tworzą złudzenie głębi, a jedyny ruchomy element scenografii poza dużą skrzynią z łatwością udaje biskupie krzesło, łoże, czy wóz, w zależności od potrzeb w danej chwili.
Mimo tych niewątpliwych zalet, niestety nie bardzo udało mi się wymyślić, czy poza faktem odbywania się festiwalu „Re_wizje/ Sarmatyzm” istnieje jakikolwiek inny powód do wyprodukowania podobnego spektaklu. Nie doszukałam się w nim chociażby próby odpowiedzi na pytanie, na ile postawy imć pana Potockiego dotyczą nas i czy jest jakaś przyczyna, dla której mielibyśmy przyjrzeć się im z bliska. Podsumowując, „Starosta kaniowski” Marii Spiss jest niewątpliwie spektaklem wartkim, barwnym i autentycznie zabawnym, ale według mnie brakuje mu niestety refleksji. Wizja niewątpliwie miała miejsce – z re_wizją już nieco gorzej.
Aleksandra Kamińska
Dziennik Teatralny Kraków
1 kwietnia 2009