Sartre w Szwalni

Idąc do Szwalni - niezależnego teatru stworzonego przez grupę młodych artystów, spodziewamy się wszystkiego - eksperymentu, buntu, bluźnierstwa, szoku... Nie spodziewamy się tylko tego, co tym razem tam zastaniemy - porządnej i utrzymanej w konwencjil - inscenizacji dramatu.

„Przy drzwiach zamkniętych” nie dzieje się nic zadziwiającego, a jednak widzowie oglądają spektakl z dużym zainteresowaniem. W inscenizacji bierze udział czwórka aktorów – dwie kobiety i dwóch mężczyzn. Tak jak w oryginalnym tekście dramatu, troje bohaterów trafia do piekła. Nie ma tam jednak kotłów z wrzącą smołą ani biczowania. Z początku nikt z obecnych nie dostrzega jtragiczności swojej sytuacji. Zwykły pokój, trzy łóżka, rzeźba z brązu, lampy – to wszystko sprawia, że rośnie niepokój, zarówno wśród skazanych na wieczne męki, jak i wśród widzów. Nie wiadomo bowiem, na czym ma polegać kara i kto będzie katem. Napięcie wzrasta dodatkowo ze względu na obecność „diabła” – jedynego przedstawiciela sił nieczystych pojawiającego się na scenie. Zamiast kreatury znanej z baśniowych opowieści o piekle, spotykamy mężczyznę, który zachowuje się jak służący w luksusowym hotelu. Mimo pozorów grzeczności i dobrego wychowania, niepokoi jego ironiczny uśmiech i lakoniczność wypowiedzi. Zaświaty stają się przez to jeszcze bardziej tajemnicze…

Postaci stworzone przez aktorów Szwalni przykuwają uwagę. Ich wzajemne relacje z minuty na minutę komplikują się i prowadzą do nieuchronnej konfrontacji. Człowiek staje się katem i ofiarą jednocześnie. Niestety – czegoś jednak brakuje w piekle w realizacji Ewy Mirowskiej. Gdzieś pomiędzy wierszami ulatuje napięcie, „schodzi powietrze”. Widownia skupia się na kolejnych przepychankach słownych pomiędzy bohaterami – znika dramatyzm sytuacji, która nieuchronnie zdąża do rozpoznania straszliwej prawdy, że „piekło to inni”.

Czego tak naprawdę brakuje spektaklowi zrealizowanemu w Szwalni? Jest interesujący dramat znanego autora, są młodzi aktorzy z dużym potencjałem i miejsce, w którym mogą swobodnie tworzyć, nie poddając się rygorom instytucjonalnego teatru. Udało się przygotować niezłą inscenizację i zainteresować publiczność. Prosta scenografia podkreśliła „zimny” charakter piekła Nie udało się jednak zbudować tego napięcia, które przekonałoby widza, że faktycznie obecność innych może stać się piekłem. Zabrakło momentu kulminacyjnego oraz wbijającego w fotel zakończenia.. Chyba nie przez przypadek zatem po przedstawieniu słychać było opinie: „Myślałem, że to dopiero przerwa…”



Zofia Snelewska-Stempień
Dziennik Teatralny Łódź
20 lutego 2012