Scena podważonego faktu

O losie Gorgonowej zadecydował fakt, że była kobietą, że była obca, że społeczeństwo żądało sprawiedliwości. Żadna z tych tez nie zmienia się jednak w dogmat i to decyduje o sukcesie spektaklu.

W 1931 R. w eilli architekta Henryka Zaremby zamordowano jego siedemnastoletnią córkę. O morderstwo oskarżono Ritę Gorgonową, kochankę i gospodynię domu Zaremby. W głośnym procesie skazano ją na karę śmierci, potem wyrok zmieniono na osiem lat więzienia. Gorgonową opuściła więzienie w 1939 r. Jej dalsze losy są nieznane.

Reżysera Wiktora Rubina i autorkę tekstu Jolantę Janiczak nie interesuje w tej historii dociekanie winy czy niewinności Gorgonowej. Przeciwnie: interesuje niemożność dojścia prawdy. Jej złożoność, nieuchwytność. Być może nawet: jej nieistnienie. "Sprawa Gorgonowej" w Starym Teatrze to spektakl z założenia antydokumentalny.

Główny tok akcji, w którym opowiada się o losach Gorgonowej (Marta Scisłowicz) - od przyjęcia posady u Zaremby (Juliusz Chrząstowski) do wydania wyroku śmierci - jest nieustannie burzony, komplikowany. Fakty istnieją na równych prawach z poetycką fantazją; rzeczy błahe sąsiadują z poważnymi. Tropy są mylone, a sens się rozprasza.

Jednak - nie rozprasza się swobodnie. Narracja jest poddana dyscyplinie kilku tez: o losie Gorgonowej zadecydował fakt, że była kobietą, że była obca, że społeczeństwo żądała sprawiedliwości. Żadna z tych tez nie zmienia się jednak w dogmat i to decyduje o sukcesie spektaklu.

Janiczak i Rubin świadomie i z premedytacją unikają nie tylko pokusy heroizacji bohaterki, ale i (to najważniejsze) wepchnięcia jej w formę. "Nie Medea, nie Antygona, nie Demeter, nie Elektra - po prostu Rita" - powtarza Ścisłowicz. Chodzi o to, by nie ulec pokusie narracyjnych klisz i schematów, które pozwolą uprościć i uprzystępnić zagadkę osoby i losów Gorgonowej. By stworzyć własny, jednorazowy sposób ustanawiania historii, a najlepiej: by w ogóle jej nie ustanawiać.

Ten tok narracji nicuje w spektaklu nurt przeciwny, któremu - jak się wydaje - twórcy przyznają możliwość dotknięcia prawdy. Po tej stronie widziałbym fascynację martwym ciałem, znajdującą ujście w szeregu monologów: z założenia mocnych i dosadnych, obliczonych na to, by widza ująć, może nawet zbulwersować. Ścisłowicz poddawana jest hipnozie przez profesjonalnego hipnotyzera (Jerzy Korzeniewski), by tą drogą penetrować myśli Gorgonowej z feralnej nocy. Nie wiem na pewno, czy na scenie była to hipnoza autentyczna, czy zagrana. Ta niepewność nie jest jednak wkalkulowana w odbiór: scena rozgrywana jest z pełną powagą, w napięciu... Siła skandalizującego słowa poetyckiego i siła przeciwteatralnego doświadczenia aktorki mają ustanowić w spektaklu niszę dla teatralnej transgresji. Nie powiodło się to przede wszystkim dlatego, że kolidowało z zawartą zaraz na początku spektaklu umową z widzem, opartą na zasadach partnerstwa i demistyfikacji.

Wreszcie: po tej stronie widziałbym zbudowanie ramy spektaklu w postaci autentycznego doświadczenia więźniów, którzy w prologu przedstawiają się publiczności, a na końcu wracają na scenę, by w kilku słowach opowiedzieć o sobie. Wdziera się tu jakiś fałsz, uproszczenie. Przyjęty przez Rubina i Janiczak, popularny w dzisiejszym teatrze postulat współczesnej humanistyki podważającej dogmat historycznej prawdy i historycznych faktów - w tym konkretnym, namacalnym doświadczeniu powinien zostać poddany próbie, komplikacji, może nawet podważeniu. Nic takiego się jednak nie dzieje: Ścisłowicz całuje każdego w usta, ustanawiając sojusz.

Jest to - trzeba powiedzieć - sojusz łatwy: wszak przewinienia, do których przyznają się skazani, to rozboje i kradzieże, zaś Gorgonową została oskarżona o morderstwo!

Wreszcie: czy nie wyłącznie za sprawą czasowego i emocjonalnego dystansu oraz gruntownej niepewności co do sprawiedliwości wyroku odpowiedź Gorgonowej na pytanie o winę - "W jaki system, w jaki światopogląd mam się teraz przyciąć?" - przyjmujemy tali ochoczo, bez zastrzeżeń? Wszystkie wątpliwości, które zgłaszam, poczytuję na korzyść spektaklu.

"Sprawa Gorgonowej" nie jest dziełem doskonałym i właśnie dzięki temu bardzo ciekawym - pod warunkiem, że widz zamiast poddawać się jego aurze i autorytetowi twórców, lubi przyglądać się założeniom, sprawdzać je, podawać w wątpliwość. "Sprawa Gorgonowej" świetnie się do tego nadaje: jako spektakl złożony i eksperymentujący zaprasza do dyskusji, jest żywy i otwarty na dialog. Rubin i Janiczak z aktorami sprawnie tkają misterną fakturę przedstawienia, które wciąga, zajmuje, intryguje. Ustawiłbym je - obok "Joanny Szalonej; Królowej" (2011) i "Carycy Katarzyny" (2013) - w szeregu najlepszych spektakli duetu. I po stronie tych premier Starego Teatru, które ratują jego reputację.



Marcin Kościelniak
Tygodnik Powszechny
27 kwietnia 2015
Spektakle
Sprawa Gorgonowej