Sceniczny cud

Można się było spodziewać, że podobnie jak dotychczas, także i najnowsze dzieło Mariusza Grzegorzka będzie niepowtarzalnym spotkaniem i spektaklem wychodzącym poza jakieś normy. Każdy kto widział obsypany nagrodami "Habitat", bądź też - przez niektórych uważany ze najlepsze dzieło reżysera - "Lwa na ulicy", wie na co stać Grzegorzka. W moim mniemaniu to jednak "Słowo" jest estetycznym absolutem i najlepszym, co ujrzałam w teatrze przez ostatnie kilkanaście miesięcy.

W 1954 roku „Słowo" (Ordet) sfilmował Carl Theodor Dreyer, duński reżyser filmowy, jeden z największych mistrzów w historii kina. Film uznawany dziś za arcydzieło nagrodzony został Złotym Lwem na festiwalu w Wenecji oraz Złotym Globem. „Słowo" jednak nigdy nie ukazało się przetłumaczone na język polski i jak podkreśla reżyser, sztukę Munka musiał sprowadzić z Londynu.

Zamiast kurtyny, reżyser oddzielił w początkowej fazie widzów od bohaterów jasną ścianą z widocznymi pęknięciami. Niczym gregoriańskim śpiewem chóru rozpoczyna się przedstawienie. Wchodzimy w historię rodziny duńskiego przywódcy grupy protestanckiej Mikkela Borgena (Andrzej Wichrowski). Każdy z jego trzech synów ma swoje rozterki, jednak odnosi się wrażenie, że to postać Johannesa jest kluczowa - jego choroba częściowo zdominowała życie pozostałych członków rodziny. Johannes (Dobromir Dymecki) w przeszłości był studentem teologii, później wstąpił do seminarium, gdzie przeżył załamanie nerwowe. Teraz powraca do domu i nie potrafi odnaleźć się w tym środowisku. Uważa się za Jezusa Chrystusa, chce zbawiać świat. Rozmawiając, posługuje się jedynie cytatami z Pisma Świętego, mając odpowiedź na wszystko. Jego ojciec wyraźnie nie potrafi poradzić sobie z tą sytuacją, a to nie jego jedynie zmartwienie. Andres (Marcin Korcz) próbuje walczyć o miłość do Esther (Iwona Karlicka), córki przywódcy duchowego Reubena Snippera (Bogusław Suszka), którego praktyki religijne doprowadzają do podziału w społeczeństwie. Najstarszy syn - Mikkel (Ireneusz Czop) wiedzie szczęśliwe życie, ma żonę, dwie córki i wszystko jest po jego myśli, aż do momentu, kiedy podczas narodzin swojego trzeciego dziecka traci zarówno żonę, jak i potomka. I to właśnie nad trumną Inger (Katarzyna Cynke) dochodzi do konfrontacji siły wiary, na jaką zostają wystawieni bohaterowie. Czym jest wiara i w co wierzymy? W cud czy w słowo? Czy możliwe jest zwątpienie w silnej wierze? Czy można oceniać, która wiara jest lepsza i kto jest bardziej wierzący? Zasadniczy problem rozgrywa się na osi relacji człowiek - Bóg a człowiek i społeczeństwo. Jak wiara przekłada się na egzystowanie jednostki w określonym środowisku, stosowaniem się do przyjętych zasad wiary? Grzegorzek nie daje jednoznacznej odpowiedzi, bo jego spektakl jest daleki od pouczania, moralitetu.

Przedstawienie jest grą na najwyższych emocjach widza. Z obserwacji publiczności, nie trudno zauważyć, że porusza do granic. Scena pogrzebu, przejmujące pożegnanie kilkuletnich córek z matką na długo zapada w pamięć. Mroczną atmosferę niepewności, wewnętrznej walki podkreśla surowa, minimalistyczna scenografia utrzymana jedynie w szarości i czerni. Nie pojawia się ani jeden zbędny rekwizyt. Każdy ruch aktorów na scenie jest precyzyjnie dopracowany. Nie ma niczego przypadkowego.

Znakomita obsada, o której wspomnieć po prostu trzeba. Niezawodny Andrzej Wichrowski za każdym razem zachwyca formą i precyzją. Dobromir Dymecki wcielający się w postać Johannesa jest moim zdaniem największym odkryciem i zaskoczeniem tego spektaklu. Po jego niewykorzystanym potencjale we wcześniejszych, słabych przedstawieniach w Jaraczu („Survival", „Stara kobieta wysiaduje") pokazał na co go stać. Brawurowo oddał charakter obłąkanego młodzieńca. Słowa uznania należą się także Ireneuszowi Czopowi. Doskonale stworzył kreację dojrzałego, spełnionego, szczęśliwego mężczyzny, który zmuszony jest poradzić sobie z życiową tragedią - stratą ukochanej żony i dziecka. Czop pokazuje kolejny raz, że jest aktorem z perfekcyjnym przygotowaniem warsztatowym, obok jego roli nie można przejść obojętnie. Marcin Korcz, który dotychczas nie miał zbyt wielu okazji do pokazania się na łódzkiej scenie, dostał wreszcie tę szansę i wykorzystuje ją w pełni. Kolejna nadzieja Jaracza z dużym potencjałem. Ale brawa należą się wszystkim.

„Słowo" jest dla mnie potwierdzeniem fenomenu reżyserskiego jakim jest Mariusz Grzegorzek. Idąc dalej, sięgając szerzej - potwierdzeniem, że z takimi propozycjami repertuarowymi Jaracz utrzymuje bezkonkurencyjną pozycję wśród teatrów w Łodzi i nie tylko. I wreszcie potwierdzeniem tego, że próbując pisać o czymś tak doskonałym jak ten spektakl, nigdy nie znajduje się odpowiednich słów, aby to wyrazić.



Dagmara Olewińska
Teatr dla Was
18 kwietnia 2011
Spektakle
Słowo