Ścieżka w cyrku

Urodzony 23 sierpnia nic nie robi połowicznie, lecz wszystko spełnia gorliwie i z entuzjazmem! Potrafi połączyć w jedną harmonijną całość inteligencję z uczuciem, mądrość z miłością. Wykazuje zamiłowania artystyczne; przepełnia go uwielbienie dla wszystkiego, co piękne.

W swym ubraniu, zarówno, jak i w urządzeniu mieszkania - wykazuje dużo poczucia piękna i smaku. Jest to prawdziwe dziecko przyrody, rozkoszujące się nieustannie jej pięknem. Stawia sobie zawsze zadania wysokie. Dąży do doskonałości we wszystkim. Jest to inteligentny, dobry obywatel swego kraju. Jest to pracownik niezmordowany, a gdy będzie odpowiednio wychowany i posiądzie wyższe wykształcenie 

- przejawia wówczas duże zdolności filozoficzne i może zostać logicznym myślicielem Obdarzony jest niezwykłą zdolnością przekonywania Cechuje go wielka miłość własna i silne przywiązania Władczy - w swym występowaniu na zewnątrz jest pełen godności. Czegóż chcieć więcej! Magiczne liczby - 70 i 50! Cóż znaczą te młode lata przy długowieczności aktorów, że o wiecznej sławie nie wspomnę. Dlatego dziękując Ci za 50 lat wielkiej sztuki czekamy na dalsze" - takich oto życzeń - wyznań złożonych przez Lidię Bogaczówną w imieniu ZASP-u wysłuchał Edward Linde-Lubaszenko obchodzący premierą, ,Lęków porannych" [na zdjęciu] Stanisława Grochowiaka 70-lecie urodzin i 50-lecie pracy twórczej. 


A rzecz miała miejsce w Teatrze Nowym, gdzie jubileusz aktorowi wyprawiona W sztuce traktującej o problemach alkoholowych z dużym poczuciem humoru i dystansem odnaleźli się, obok Jubilata, Paweł Sanakiewicz i Piotr Sieklucki. Był to kolejny dowód na to, jak doświadczenia życiowe pomagają w tworzeniu... teatralnej fikcji Jerzy Trela obecny na jubileuszu zwrócił się tymi oto słowami do swego kompana: "Cześć. Co ja Ci będę dużo gadał, tyle lat się znamy. Masz i nie wypij sam, tylko podziel się z kolegą". I tu nastąpiło wręczenie srebrnej tuby z domyślną zawartością. Do życzeń dołączyła się Ewa Kutryś, rektor krakowskiej PWST, i Franciszek Gałuszką kanclerz tej uczelni (był prezent, ale nie ujawniona jaki) i władze: Ministerstwo Kultury odznaczyło jubilata Srebrnym Medalem Gloria Artis, a prezydent Krakowa Jacek Majchrowski wręczył artyście Medal Honoris Gratia. Były kwiaty, adresy od innych teatrów i opowieść Wiktora Herziga: "Pamiętasz, Edek, jak wracaliśmy ze Starym Teatrem z Festiwalu Bitef w Belgradzie, gdzie byliśmy ze spektaklem Swinarskiego? Anka Polony, panicznie bojąca się latania samolotem, zaczęła fruwać pod sufitem ze strachu. Dopiero ty uratowałeś sytuację, wnosząc na pokład butelczynę i zmuszając Hankę, by nieco się znieczuliła". Dnia następnego Jubileusz fetowano w Klubie Aktora "Loża", a komu tego mało może jeszcze wpaść do Starego Teatru, gdzie 16 listopada Elżbieta Binczycka poprowadzi kolejny jubel z Edwardem Lubaszenką w roli głównej. 

A sam Jubilat, spytany przeze mnie o życzenia rzekł tubalnym głosem: - Drogi Edwardzie, mój przyjacielu od dziecka. Życzę ci przede wszystkim grania, grania . i jeszcze raz grania, W formie jesteś doskonałej, wręcz olimpijskiej i wiem, że najbardziej to lubisz grać. 


Miał zostać lekarzem, nawet studiował medycynę przez sześć semestrów, ale wybrał karierę aktorską. Biografię ma niezwykle bogatą: dziesiątki zagranych ról w teatrach wrocławskich i w Starym Teatrze, któremu jest wierny niemal od czterdziestu lat, dziesiątki ról w filmie i telewizji, cztery żony, syn Olaf - aktor i córka Beata - studentka. I te flirty, flirty, miłości... Anna Dymna zapytana o wieloletnią przyjaźń z Edwardem Lubaszenką, powiedziała kiedyś: - "Na szczęście należę do nielicznych kobiet, których Edek nie chciał zdobyć, przez co czuję się wyróżniona Przyjaźń jest dużo ciekawsza: miłość przemija, przyjaźń zostaje". 

Pytany o nałogi odpowiada: Mam naturę mieszaną: nałogowo-antynałogową. Nałogi są bardzo kosztowne. Miło je mieć, ale trzeba też płacić wysokie rachunki. Po chorobie odzyskałem głos, którym muszę się posługiwać delikatnie. Mógłbym być amantem i szeptać do ucha kobietom. Kiedyś buczałem im do ucha, a one popadały w takie wibracje, że im rozum odbierała Efektem tego są cztery rozwody, które mam za sobą. Nie mówiąc o licznych rozstaniach. Jestem anarchistą. Wszystkim swoim żonom tłumaczyłem że nie nadaję się do układnego małżeńskiego życia. Po jednym z rozwodów, gdy zostałem w gołych ścianach, nareszcie zrozumiałem słowa Kochanowskiego: "Wielkieś mi uczyniła pustki w domu mojem...". 

Jego mocny i ciekawy glos pozwolił mu wygrać I Festiwal Piosenki Studenckiej w Krakowie - tuż przed Ewą Demarczyk. Po studiach, w 1964 roku, debiutował na deskach wrocławskiego Teatru Polskiego, był też gwiazdą tamtejszego Teatru Współczesnego, występował w Teatrze Kalambur, zaś wejście do zespołu Starego Teatru w 1973 roku było ukoronowaniem jego marzeń. 

Współpracował z największymi osobowościami polskiego teatru: Jerzym Jarockim, Konradem Swinarskiim, Andrzejem Wajdą, Krystianem Lupą, Tadeuszem Bradeckim. Od kilku lat związany jest z krakowskim Teatrem Nowym. Jego Peachum z "Opery za trzy grosze", Lapkin-Tiapkin w "Rewizorze", Edgar w "Tańcu śmierci" Łopachin w "Wiśniowym sadzie" czy Stary Aktor w "Hamlecie" - to tylko niektóre postaci w dorobku aktora godne uznania i docenienia. Nadal jest żądny granią a choć przed paroma laty, po zwycięskiej walce z chorobą, powiedział mi - Wypadłem z obiegu i reżyserzy nie są mną zainteresowani. Może właśnie dlatego, że nie piję i nie palę. Ale nie rozpaczam z tego powodu, bo jeśli obserwuję, jaki repertuar jest chodliwy, to zastanawiam się, co ja właściwie miałbym jeszcze grać? Uczestniczenie w festiwalu wzgórków łonowych interesuje mnie tylko w łóżku. Tą co jest istotą teatru, czyli jego poezją zaczyna być sprawą marginalną. Świat nieznanego, w którym króluje zdumienie, jest już w ogóle nieobecny w teatrze. I druga sprawa - wspólnota ludzka. Też już jej nie ma Mój teatr skończył się, bo skończyła się w nim poezja 

We wrocławskim "Współczesnym" był gwiazdą, mówiono wręcz, że to teatr jednego aktora, a w tamtejszym SPATiF-ie - później też w krakowskim - był królem życia - Nigdy nie ukrywałem, że lubię kobiety, wino i śpiew, No może zamiast wina wolę wódkę. A aktorstwo? To jest pomieszanie z poplątaniem. W aktorstwie jest sporo mistyfikacji, ale jest też tajemnica. Trzeba być niespełna rozumu, by chcieć robić z igły widły. Normalny człowiek się tym nie zajmuje. A jednak ta tajemnica cholernie wciąga 

- To jak się żyje z poczuciem, że dziesiątki lat robi się z igły widły? - spytałam 

Pije się wódkę albo kocha kobiety. Albo stwarza sie wokół siebie taki świat, w którym człowiek na własny widok, a nie wskutek teatralnych doznań, otwiera oczy ze zdumienia 

Teatr był dla Edwarda Lubaszenki zawsze najważniejszy, choć przecież popularność przyniósł mu ekran: ten duży i mały. 

W 1966 r. debiutował w filmie "Ktokolwiek wie..." Kazimierza Kutza. Wystąpił w filmach Stanisława Lenartowicza "Upiór" i "Martwa fala". Dużą popularność przyniosła mu rola doktora Bognara w serialu "Układ krążenia". W ciągu kolejnej dekady zagrał m.in. w "Kontrakcie" Krzysztofa Zanussiego i w "Kobiecie z prowincji" Andrzeja Barańskiego Jeszcze nie tak dawno grał w serialu "M jak miłość". Wystąpił we wszystkich filmach syna Olafa Lubaszenki. To role ważne, choć z reguły drugoplanowe. - Nasze relacje na planie zawsze były partnerskie. Olaf jest zawodowcem. Kręcąc z nim film w zasadzie nie sposób się denerwować. 

No i jeszcze praca pedagogiczna: w latach 1987-90 był dziekanem Wydziału Aktorskiego PWST w Krakowie, zaś do 2009 roku wykładowcą na tej uczelni. Od bieżącego roku przeszedł na emeryturę, co nie znaczy, źe prowadzi żywot emeryta. Wręcz przeciwnie, jest aktywny i to w wielu dziedzinach. 

Był w jego życiu czas, kiedy nie schodził ze sceny i z planu filmowego. - Harowałem jak wół. Poczułem, w znaczy popularność. Nie miałem czasu ani na kielicha ani na szeptanie słów kobiecie. Boże, to było piekło hedonisty. 

Edward Lubaszenko ma nie tylko bogatą karierę zawodową. Jego życie osobiste, pomijając sprawy romansowe, też mogłoby posłużyć za niezły scenariusz filmowy. - Przez kilkadziesiąt lat byłem Lubaszenką, synem "Ruska", byłego oficera Armii Czerwonej i Wąjska Polskiego; po czym przypadkowo dostałem list od mojego prawdziwego ojca - "Szwaba" z Wehrmachtu. Urodziłem się w Białymstoku 23 sierpnia 1939 roku. Moim ojcem był Lucjan Linde. Po wkroczeniu wojsk radzieckich do Białegostoku znalazł się w Niemczech, a do naszego domu dokwaterowano radzieckiego oficera - Mikołaja Lubaszenkę. W1941 roku wsadził on moją matkę i mnie do ostatniego eszekmu jadącego do Archangielska dołączając kartkę z nazwiskiem: "Emilia i Edward Lubaszenko". Później wychowywałem się w rodzinie ojczyma na Ukrainie. Do Polski wróciliśmy w 1945 roku. Matka ze strachu nie powiedziała o ojcu. Kiedy dostałem od niego list potwierdziła fakty. Ojciec nas odnalazł, osiedlił się w Polanicy, pomagał mi finansowo. Los mianował mnie polsko-ukraińsko-niemiecko-ruskim Żydem. 

Edward Linde-Lubaszenko ma w życiu także pozazawodowe pasje: oprócz kobiet są nimi piłka nożna i gra w brydża. Najdłużej grał trzy doby, czekając na narzeczoną, która miała przyjechać z Sosnowca. Nie przyjechała a do tego karta też nie szła. Twierdzi, że do kart nie ma szczęścia. I sam nie wie, dlaczego. - Za to obezwładniające szczęście do kart ma mój syn, Olaf, który gra od młodych lat. Wszystkie jego ryzykowne zagrywki przeważnie się udają. Czas mojego wchodzenia w dorosłość przypadł na lata 50., kiedy brydż był modny jedynie w wąskich środowiskach, podobnie jak jazz. Gdy miałem 17 lat opanowały mnie te dwie namiętności: karciana i muzyczna. Obie uwodzą mnie do dziś. Jako młody chłopak posiadłem umiejętność gry do tego stopnia, że w czasie wakacji jeździłem po kurortach, ciupiąc w karty ze starszymi ode mnie paniami oraz panami i w ten sposób sobie dorabiając. To były stolikowe, czyli robrowe rozgrywki jeszcze w starym zapisie. Konkurencja była niemałą bo chętnych do utrzymywania się z brydża grasowało kilku. Całkiem nieźle można było z tego żyć: mogłem sobie pozwolić na wynajmowanie podczas tych wojaży dobrego lokum. 

To były czasy, gdy mieszkał i studiował we Wrocławiu, a Jaskinia gry" mieściła się w studenckim klubie "Pałacyk". - Nauki pobierałem w Iwoniczu. Tam, na werandzie jednego z pensjonatów, zbierało się wytworne towarzystwa przeważnie wrocławianie przesiedleni ze Lwowa i całymi dniami grali w karty. Najpierw długo się przyglądałem, a później dołączyłem do stolika 

Od momentu, kiedy pan Edward połknął brydżowego bakcyla każdą wolną chwilę poświęca tej grze. Grywał niemal wszędzie, także w klubach: prawników i dziennikarzy. 

A co Panu w życiu jest potrzebne? 

Droga willa, małżeństwo - to śmierć wędrownika. Wędrownik nie może się zgodzić na stabilizację, bo po pięciu minutach umiera na zawał serca. Ruch człowiekowi potrzebny jest metafizycznie i dosłownie. Dawniej czułem dramat odrzucenia. Ale po latach zrozumiałem, że ono było treścią mojego życia Największą frajdę w życiu sprawia mi samo życie, pełne przygód, zasadzek, niespodzianek, zmian i przewrotów. Moje życie to jest jakaś ścieżka w cyrku, na której jakiś facet wykonuje przedziwne salta. A tym ostatnim będzie salto mortale.



Jolanta Ciosek
Dziennik Polski
19 listopada 2009