Seksualne pasztety straszą

Hit West Endu "The Rocky Horror Show" w wydaniu Och-Teatru przypomina spektakl w konwencji enerdowskiego programu rozrywkowego. To miał być kamp, czyli piorunująca mieszanka pastiszu, umowności i kiczu. Tymczasem reżyser Tomasz Dutkiewicz stworzył zdumiewająco zgrzebną wersję kultowego musicalu i filmu

Kicz jest dosłowny, erotyzm udawany, nagości ani krztyny, horror byle jaki. Naprawdę nie da się zrobić porządnego musicalu za 5 zł! I nie wiem, po co scena prywatna z ambicjami, jaką stawał się powolutku wyemancypowany z Polonii Och-Teatr, wchodzi w buty Teatru Roma, musicalowego warszawskiego potentata. Mogę tylko podejrzewać, dlaczego akurat "Rocky" i dlaczego w tym miejscu. Prawdopodobnie chodziło o wygenerowanie teatralnego hitu i przyciągnięcie z jego pomocą na lata wiernej, entuzjastycznie nastawionej do projektu grupy widzów. Nie tyle statecznych mieszczan i biznesmenów, jacy okupują Teatr Polonia, ile bardziej wyluzowanych warszawskich japiszonów, co to nie boją się lekkiej perwersji na scenie, ulegają modom kulturowym z Zachodu i lubią pojechane imprezy fanowskie.

"Rocky" nadaje się na taki obiekt kultu jak mało który musical. Czysto pretekstowa opowieść o seksualnej inicjacji pary amerykańskich studentów sztywniaków, Janet i Brada, w ponurym gotyckim zamczysku zamieszkałym przez przybyłego z galaktyki Transylwania androgynicznego dr. Frank\'n\'Furtera i jego perwersyjną świtę, parodiuje horrory spod znaku wytwórni Hammer. Zakręcona fabuła, bezdennie głupi bohaterowie, a nawet piosenki z premedytacją plagiatujące same siebie stwarzają wrażenie chorego projektu, nieudanego dzieła realizowanego przez absolutnie niezdolnych ludzi.

A jednak ten najprymitywniejszy z amerykańskich musicali zyskał już kilka pokoleń wielbicieli. Co roku oglądają 1 kwietnia jego wersję kinową z 1975 roku, mają strony internetowe, jeżdżą za spektaklami po całym świecie.

Dekadę temu triumfy święciła w Polsce wersja z chorzowskiego Teatru Rozrywki w reżyserii Marcela Kochańczyka. Byli i u nas uzależnieni od "Rocky\'ego" widzowie, którzy co wieczór przebierali się za monstra z kiczowatego horroru i antyseksualne pasztety. Fajnie byłoby ich mieć teraz w Warszawie. Tylko że najpierw trzeba zrobić efektowne przedstawienie.

Dutkiewicz poległ na całej linii: zamiast gotyckiego zamku jest aluminiowe rusztowanie tworzące dwa piętra do tańca i gry. Nie zadał sobie nawet trudu, żeby ponazywać te przestrzenie: ustalić, co dzieje się na górnej platformie, a co na dole. Aktorzy i balet włażą, gdzie chcą i jak chcą. Na dwóch ekranach straszą amatorskie animacje, stroje tancerzy sugerują, że po godzinach dorabiają sobie jako orszak Goplany.

Nie ma pomysłu na Narratora. Gdyby Rafał Bryndal, któremu odebrano piosenkę na otwarcie i zamknięcie show, bo ponoć śpiewać nie umie, dostał choć jedną wskazówkę aktorską, może powstałaby nawet zabawna postać. Bryndal ma zadatki na klasycznego Papposilenusa, grubego ojca wszystkich satyrów, który sam nie bierze udziału w orgii, ale ją sprawnie reżyseruje, namawia młodszych do ekscesów. W Och-Teatrze nie wiedzieć czemu skupia się na gadaniu i machaniu rękami raz do prawej, raz do lewej części widowni.

Andrzej Skorupa był Frank\'n\'Fur-terem poprawnym, acz bez błysku. Szkoda, że nie zagrał tej roli Tomasz Tyndyk, który po "Miss HIV" jest absolutnie najlepszą stołeczną drag ąueen. Resztę wykonawców można generalnie podzielić na "grupę dobrze wyglądającą w majtkach" i "grupę nieco już podstarzałą, aczkolwiek sprawną wokalnie".

Domyślam się, że pole manewru reżysera nie było wielkie: licencja strzeże pewnie zasad kompletowania obsady (nie można podmieniać płci bohaterów), kostiumów i detali. Dlatego nie da się podkręcić dowcipu 0\'Briena, zatrudniając na przykład samych facetów czy przebierając aktorów w faszystowskie mundury i żeniąc "Rockjfego" ze "Zmierzchem bogów". Ale już idei, żeby grafy, śpiewały i tańczyły same grubasy, nie powinno się zabraniać, bo nikt aktorów ważyć przed spektaklem przecież nie będzie. Inną szansą na sukces byłoby zatrudnienie reżysera z górnej półki, który chciałby się pobawić konwencją, a muzykę ma w małym palcu - jak Rychcik, Passini czy Czuj. Wyobrażacie sobie "Rocky\'ego" w wersji Jana Klaty? Bo ja tak. Szkoda, że Janda i Seweryn nie poszły tą drogą.

Żeby jednak choć trochę pomóc Och-Teatrowi w dystrybucji biletów, nakłaniam Państwa do nadużywania legalnych substancji halucynogennych przed spektaklem. I jeszcze tylko komenda: Mózg wyłącz! Spocznij. I lecimy z "Rockym". Szkoda, że już nigdzie nie można kupić kleju butapren.



Łukasz Drewniak
Dziennik Gazeta Prawna - dodatek Kultura
21 maja 2011