Sen na jawie

Życie snem - calderonowska maksyma, która jest kwintesencją umowności przyjętych podziałów i norm, została w spektaklu łódzkiego Teatru Studyjnego zobrazowana w sposób precyzyjny, lecz nie pozbawiony humoru.

Najmocniejszą stroną przedstawienia było jednak aktorstwo - studenci IV roku PWSTiF są w pełni przygotowani do rozpoczęcia zawodowego życia, a wyrównanego poziomu gry może im pozazdrościć niejeden teatr instytucjonalny w Polsce.

Gileta (Justyna Wasilewska) zatraca się w marzeniach o lepszym życiu, dlaczego bowiem nie miałaby z Kopciuszka stać się księżniczką? Co stoi na przeszkodzie? Wystarczy jedynie przekonać otoczenie o słuszności takiego postrzegania, a imaginacja stanie się rzeczywistością. Skoro wszyscy będą się jej kłaniać, składać hołd i opiewać jej urodę, chociażby nawet nie było to prawdą, staje się jednak niezwykle realne. Siła sugestii to jedno, a zabawa naszym kosztem, którą mogą urządzić sobie otaczający nas ludzie to drugi typ reakcji, do którego może sprowokować czyjaś naiwność. Trudno dociec, gdzie kończy się żart, a zaczyna gra w zaklinanie rzeczywistości. Piękna suknia, urodziwy adorator, który jest w stanie z miłości porwać swoją ukochaną oraz okazywane ostentacyjnie uwielbienie sprawiają, że Gileta staje się księżniczką. Zachowuje jednak przy tym swoją prostolinijność i umiejętność dziwienia się najprostszym rzeczom, jest zatem nadal sobą, stając się jednocześnie kimś innym. Jest Giletą-Dianą - księżniczką na opak.

Spektakl grany jest w oszczędnej, lecz niezwykle pomysłowej scenografii. Naprzeciw nas, na scenie, znajduje się coś w rodzaju drugiej widowni, choć kilka rzędów z plastikowymi siedzeniami przypomina raczej miejsce stadionowych rozgrywek aniżeli teatr. Sugeruje jednak obserwację, patrzenie i postrzeganie - to wokół tych zagadnień skoncentrowana jest struktura spektaklu. Obserwujemy i jesteśmy obserwowani, a świadomość tego faktu nakazuje zachowanie czujności. Nic nie jest takie, jakie się wydaje - zdaje się mówić każdy ze scenicznych znaków. W pewnym momencie usytuowana na scenie widownia rozsuwa się dokładnie w połowie swojej długości niczym wielkie wrota, ukazując tym samym nową przestrzeń. Widzimy tam zranioną, cierpiącą z miłości Florę (Katarzyna Lenarcik) która siedząc przy fortepianie wygrywa i wyśpiewuje cały swój ból. Ubrana w czerwoną suknię oraz buty i rajstopy w tym samym kolorze staje się symbolem płomiennej miłości. Jednak czy jej przeżywanie to prawda, czy tylko złudzenie? Czy jej śpiew to aria zranionej kobiety, czy jedynie popis wokalnych umiejętności? Czy to wszystko dzieje się naprawdę, czy jest jedynie częścią dobrze wyreżyserowanego widowiska? Odpowiedzi na te pytania stają się kluczem do interpretacji spektaklu i elementem gry, w którą wciągają nas twórcy przedstawienia.

Jednym z największych atutów łódzkiego spektaklu są wyraziste postaci, które na długo zapadają w pamięć. Za przykład może posłużyć postać Fabia (Krzysztof Nowiński), za pomocą której po raz kolejny pokazane zostało, że wszystko jest umową społeczną, kwestią ustaleń, kulturowych nakazów. Płeć także jest sprawą umowną, a Fabio będący kimś w rodzaju zniewieściałego geja lub transseksualisty nieustannie przypomina o tym, że jesteśmy wytworem społeczeństwa w takim samym stopniu, w jakim marzenia są tworem naszej wyobraźni. Kategorie inności, sposób postrzegania i oceny zjawisk, a nawet władza, którą jesteśmy w stanie uznać lub odrzucić - wszystko jest sprawą punktu widzenia, ten natomiast jest wypadkową otoczenia kulturowego, uwarunkowań społecznych oraz indywidualnych konstruktów psychicznych każdego z nas. W naszym śnie to my ustalamy zasady, budujemy porządek, tworzymy własny mikroświat. Stąd wiadomo, że wszystko jest kwestią względną, a decyzje zapadają w naszych umysłach. To, co widzę, wcale nie jest kwestią obiektywnej oceny.

Młodzieńcza energia idąca w parze z świetnym przygotowaniem warsztatowym sprawiła, że spektakl ogląda się z przyjemnością. Skłania do refleksji, ale obfituje także w momenty pełne humoru. Każda z ról jest minietiudą, a równy poziom gry sprawia, że aktorstwo nie odciąga naszej uwagi od treści calderonowskiego dramatu. W tym spektaklu wszystko jest na swoim miejscu.



Olga Ptak
Dziennik Teatralny Łódź
20 kwietnia 2009