Serce zostało w...
Nie lubię fotografii. Nie dokumentuję miejsc, w których byłem. Jednak ostatnio zacząłem robić zdjęcia moich łóżek, bo po latach podróżowania zacząłem zastanawiać się, w ilu mogłem spać, jaką część życia w nich spędziłem, jakie sny zostawiłem. Zmieniam je często, bo jeżdżę w trasę ze spektaklami, pracuję w różnych miastach w Polsce, wielokrotnie się przeprowadzałem - o swoich podróżach opowiada Gazecie Turystyce Leszek Bzdyl, tancerz, choreograf, twórca gdańskiego Teatru Dada von Bzdülöw.Pierwszy raz wyjechałem za granicę w 1989 roku. Polska była szarobura, więc wyjazdy na Zachód odbierałem bardzo intensywnie. Może to, co wtedy widziałem, nie było fantastyczne samo w sobie, ale głód spotkania z tymi miejscami, językami, kolorami, zapachami był tak silny, że były one jak pierwszy seks, dotknięcie, pocałunek. Zostawiło najtrwalsze ślady.
Większość moich podróży była związana z występami: 26 krajów, 3 kontynenty. Jak zaczynam o nich myśleć, to przed oczami wyświetlają mi się slajdy.
Slajd 1. Miasta
Nie jestem zainteresowany przyrodą. Mógłbym w nią nie wchodzić. Wolę, kiedy morze pojawia się z miasta albo gdy po drugiej stronie zatoki, tak jak w Rejkiawiku, są góry wulkaniczne. Woda bez miasta w tle nie ma waloru.
Urodziłem się w centrum Wrocławia. Dzieciństwo spędziłem na podwórku, na którym rosło jedno drzewo; wokół bruk, kamienice. Miasto jest dla mnie środowiskiem naturalnym. Moje wyjazdy to tułaczka po miastach. Bez mapy, kierowanie się psim swędem. Nie kręci mnie odnajdywanie muzeów i podstawowych zabytków, które należy zobaczyć. Interesują mnie pęknięcia, skazy w mieście. To doprowadza do czegoś wyjątkowego, czasami mówiącego wszystko o danym miejscu.
Slajd 2. Zapachy
Zapachy miast są niepowtarzalne: to efekt nasłonecznienia, wilgoci. Zostałem porażony zapachem Tel Awiwu. Budynki i ziemia były nagrzane, powietrze miało zapach morza. Kiedyś wracając nocą do hotelu, wszedłem w zaułek. Domki stały ogrodzone murkami, na posesjach rosły drzewa pomarańczowe i jaśminowe. Takie połączenie zapachów spotkałem tylko na jednej uliczce. Przez kolejne dni chciałem go odszukać i nie mogłem.
Kiedy wybierałem się do Wenecji, wszyscy mówili, że to miasto cuchnie: przez kanały, algi. Gdy tam dojechałem, był akurat wysyp brzoskwiń. Stragany pełne wygrzewających się w słońcu owoców, gondole uginające się pod brzoskwiniami, całe miasto nimi pachniało.
Slajd 3. Smaki
Smaki podróży związane są dla mnie z okolicznościami, w których zasiadałem do stołu.
Z festiwalem w Awinionie kojarzy mi się zaprawiana likierem gruszka podana na deser w ogrodzie pod platanem. Jedliśmy, a mistral owiewał nam twarze.
Kiedy byłem w Dijon, przez miesiąc codziennie chodziłem do jednej knajpy - Version Latine - gdzie mieli świetne desery: tarte au citron, creme brulée, tiramisu, lody. Tarta była najwspanialsza.
W Wiedniu w lipcowy wieczór 1990 r. poznałem reżysera filmowego, który przez cztery godziny oglądał moje uliczne przedstawienie, a później zaprosił na chodzenie po Wiedniu, picie, a nad ranem na jedyną w swoim rodzaju jajecznicę pod klonami na placu przed jednym z kościołów.
Slajd 4. Dzień w Londynie
Londyn poznałem jak żadne inne miasto. Przenosząc się z południa na północ, zamiast wsiąść w metro, postanowiłem się przejść. Wyszedłem rano - doszedłem wieczorem. Co kwadrans byłem jakby w innym kraju: na Karaibach, w części arabskiej, wśród Rosjan, w city, w części polskiej, aż nagle wszyscy wokół zaczęli mówić po czesku. W każdej części Londynu ludzie inaczej chodzili, byli inaczej ubrani - kolory strojów harmonizowały z kolorami domów, inaczej siedzieli w knajpach, komunikowali się ze sobą. Zabudowa każdego odcinka miała cechy społeczności, która tam mieszkała. W połowie drogi miałem chwilę zwątpienia, ale wytrwałem. Po tej wycieczce byłem tak wykończony, że przez kilka kolejnych dni nie chciało mi się już nigdzie chodzić.
Slajd 5. Podróż w czasie
Kaliningrad 2005 rok. To było jedno z najbardziej bolesnych doświadczeń. W ciągu 8 godzin podróży autobusem z Gdańska do Kaliningradu cofnąłem się do lat 80. w Polsce. To, co znikło z krajobrazu, życia społecznego w Polsce, pojawiło się tam. Ludzie unikający spojrzenia, wszędobylski pył. Zobaczyłem miasto, które zostało zmiecione z powierzchni ziemi i zalane betonem, a dziś ten beton kruszeje i spod pokrywy wychodzą upiory przeszłości. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że ciągle chodzę po grobie. Można tam zobaczyć, jak w soczewce, świat rozpięty pomiędzy ideologią, Bogiem, konsumpcją: stoi pomnik Lenina, za jego plecami jest wielka cerkiew, a za nią targowisko.
Slajd 6. Łóżka
Nie lubię fotografii. Nie dokumentuję miejsc, w których byłem. Jednak ostatnio zacząłem robić zdjęcia moich łóżek, bo po latach podróżowania zacząłem zastanawiać się, w ilu mogłem spać, jaką część życia w nich spędziłem, jakie sny zostawiłem. Zmieniam je często, bo jeżdżę w trasę ze spektaklami, pracuję w różnych miastach w Polsce, wielokrotnie się przeprowadzałem. Wychodzi z tego potężna ilość łóżek, a one w większości uciekają z pamięci.
Pamiętam jedno z pierwszej podróży do Stanów. Nocowaliśmy w Sheratonie w Charleston (Południowa Karolina). Moje łóżko miało 2,20 na 2,20 m. Spędziliśmy tam tydzień. Każdego dnia kładłem się, jak Bóg przykazał z głową na wezgłowiu, a budziłem się w przeróżnych konfiguracjach - wykonywałem wokół własnej osi zadziwiającą podróż. Albo moje ciało próbowało się odnaleźć na nowym kontynencie, znaleźć azymut, albo to łóżko, nieograniczone wąskością, pozwoliło mi pływać, swobodnie się przemieszczać.
Łóżka to zadziwiająca sprawa. Czy wpływają na stan naszych myśli kolejnego dnia, na to, jak odbieramy świat na zewnątrz, jak wspominamy podróże?
Slajd 7. Powroty
Drugie wizyty są jak powroty do starych miłości. Awinion poznałem w 1992 r. w trakcie lipcowego festiwalu teatralnego. Nie miałem grosza przy duszy, więc mówiłem, że jestem biednym aktorem z Polski, i wpuszczali mnie na spektakle. Miasto było trochę zapleśniałe, duszne, ale na każdym kroku czułem, że jest w nim coś nierzeczywistego. Pewnej nocy wylądowałem z grupą przyjaciół przy zerwanym moście zamkniętym nocą dla turystów. Mur przy nim miał wystające kamienie, można było po nich wejść na most. Siedzieliśmy tam do 6 rano.
Przy kolejnym pobycie w 2005 r. okazało się, że nie ma tych kamieni - mur został wyrównany. Awinion został odrestaurowany, był kalką niemiecko-austriacko-szwajcarskich miast. Jest przyjazny i wygodny, ale jego tajemnica gdzieś się ulotniła.
Not. Izabela Szymańska
Gazeta Wyborcza
28 kwietnia 2009