Sienna drag queen i ułanki

Dotarcie po raz pierwszy i to nocą do Willi FSC w Sopocie to niczym pokonanie odcinka specjalnego w biegach na orientację. Ciemno, deszcz pada, wilki wyją i do tego jeszcze "Ksawery". Prezydent Adamowicz przestrzegał przed wychodzeniem z domów w te dni huraganowe, co dodatkowo podniosło temperaturę wydarzenia.

Oczekiwałem szaleństwa podlanego wietrzną apokalipsą, wyzwolenia dodatkowych emocji spowodowanych wydarzeniami atmosferycznymi. Nastrój przygotowywały zapalone znicze, ustawione po obu stronach dróżki prowadzącej do Willi. Dyskretny, offowy poślizg (25 minut), tym razem wytłumaczalny jakby ("Ksawery") i szybko zleciał (obok siedział Misiuro, więc nudno nie było).

Krzysztof "Leon" Dziemaszkiewicz, zwany także Dziemkiem, jest najbarwniejszą postacią trójmiejskiej bohemy artystycznej. Bez względu na to, czy projekty podpisuje samemu, czy przez stworzoną przez siebie formację Teatr Patrz Mi Na Usta, czy występuje solo czy zespołowo, przekazuje nam bardzo wyrazisty, emocjonalny komunikat. Najnowszy projekt, który roboczo nazywał się "Chory kraj", jest bardzo deklaratywny i jednoznacznie odnosi się do polskości, czyli nienormalności, jak mawiał aktualny premier. Leon bezceremonialnie obchodzi się z naszymi atrybutami i artefaktami, demitologizuje, obnaża pozy, demaskuje pustkę i chamstwo lukrowane na co dzień przez polityków i media po to, by lud w ogóle mógł jakoś funkcjonować. Polska to kraj, w którym wszystko jest odwrócone, to kraj ludzi, którzy są nie na swoich miejscach, którzy oczywiście tylko chwilowo są nikim, bo stworzeni są przecież głównie do rzeczy wielkich i jedynie nieszczęśliwy splot wydarzeń sprawił, że robią coś absolutnie niegodnego ich uzdolnień oraz przeznaczenia. Ukazana w spektaklu walka "Biedronki" z "Lidlem" to współczesna wojna polsko-polska, rodzime hamletyzowanie codzienne, to poziom naszej dysputy, to najważniejsze rozterki egzystencjalne. Resztę problemów rozwiązuje za nas kościół, polski roman katolik to hipokryta, cham i kretyn, istota zdecydowanie zbędna, potrzebna jedynie jako bateria w Matriksie.

Sopocka premiera to rozbudowany, rytualny performance, ciąg kilku bardzo wyrazistych scen ilustrujących myśl przewodnią. Bardzo ważne w takich prezentacjach są pomysły, a tych na szczęście nie brakuje i możemy mówić wręcz o montażu atrakcji. Oto cwałujące na krzesłach ułanki, teatr malowania (widać Leon pozazdrościł Franciszkowi Starowieyskiemu) i Federico Fellini (fragment słynnego pokazu mody z "Fellini Roma"). Wykonawcy przebierają się kilkakrotnie, nawet w tak małej przestrzeni jak pokój w willi potrafią stworzyć kilka planów ekspozycji.

Najciekawszy i chyba najświeższy pomysł związany jest z sianem, które staje się głównym wyróżnikiem polskości. Oto wrócił kraj, w którym zniszczono inteligencję, a resztki wyjechały do Londynu, kraj w którym sojusz robotniczo-chłopski ustalał po wojnie normy estetyczne. Oto powraca, a właściwie tak naprawdę chyba trwał zawsze, podział na chamów i panów, dziś lepiej może by zabrzmiało na NIPów i VIPów.

Leon bardzo skupiony, oszczędny i przejmujący. Pod maską komedianta, pod chłodem genetowsko-fassbinderowskiego, zimnego i mrocznego homoerotyzmu, kryje się złożona osobowość wrażliwego kameleona, momentami wręcz lirycznego i ujmującego, choć to przecież odczucia tak niemodne i wręcz nieadekwatne dla ponowoczesnego performera, instalatora transgresyjnych emocji. Sceny nie są przeciągane i nadmiernie refrenizowane, nawet te najbardziej spektakularne, jak rozwalenie telewizora czy playback siennej drag queen, zatrzymane w niedosycie. W odróżnieniu od większości performerów Dziemaszkiewicz ma konkretne umiejętności aktorskie i sceniczne. Nawet w tak ograniczonej przestrzeni jak w Willi, potrafi wygrać wiele ruchem i gestem, nadając całej prezentacji walor artystyczny.

Partnerujące mu Anna Maria Górska i Emilia Pliś to nadwiślańskie infantki, tanecznice i ułanki, ich obecność wzbogaca spektakl, tworzy kolejne konteksty społeczne i kulturowe. Starannie dobrana muzyka oraz dźwięki (Joanna Sówka-Sowińska) są bardzo mocnym punktem przedsięwzięcia. Spektakl powraca po zakończeniu po raz kolejny, sugerując nowe zauważenia, co jest dla mnie uczuciem nieczęstym i bezdyskusyjnie potwierdzającym, że warto było.

Willa FSC potwierdziła status miejsca niebanalnego, przyjaznego dla poszukiwań artystycznych i bardzo potrzebnego na mapie artystycznej nie tylko Sopotu. Niewielka przestrzeń do manifestacji artystycznych i dobra energia, którą wyczuwa się od wejścia, tworzą sytuację wspólnotową, która jest wartością samą w sobie. Obserwujcie profil Willi na Facebooku i przybywajcie na kolejne wydarzenia - poczujecie się niecodziennie, a tego nam przecież brakuje najbardziej...



Piotr Wyszomirski
Gazeta Świętojańska
7 grudnia 2013