Siła aktorstwa

"Toksyny" Krzysztofa Bizio, grane od kilku lat w łódzkim Teatrze Jaracza, to spektakl niezwykły. Cechuje go minimalistyczna scenografia, brak gry świateł oraz tła muzycznego. Jednak ten sceniczny ascetyzm sprawia, że moc aktorskiego rzemiosła bije ze sceny ze zdwojoną siłą.

Na scenie stoi metalowa klatka, która zaraz po rozpoczęciu spektaklu zostaje rozsunięta, ukazując publiczności dwóch bohaterów - Mężczyznę Starszego (Bronisław Wrocławski) i Mężczyznę Młodszego (Sambor Carnota). Młodszy siedzi związany na krześle, jest więźniem Starszego, który po chwili wyciąga broń, aby móc pomścić zamordowanego w bestialski sposób syna. Nie zostaje jednak ukazany finał tej „rozgrywki”. Przeniesieni zostajemy do następnego mikroświata, w którym poznajemy kolejnych bohaterów i ich toksyczne relacje. Jest biznesmen, który próbuje wymóc coś na swoim podwładnym, ojciec, który kupuje narkotyki u syna, którego opuścił w dzieciństwie oraz byli wychowankowie domu dziecka - znany biznesmen oraz niezdarny student pedagogiki.

W każdym epizodzie przedstawione zostają relacje, jakie łączą postaci, tytułowa toksyczność ich związków oraz nierozstrzygnięta walka. Prawda, która przez cały spektakl czai się gdzieś w niedopowiedzeniach odkryta zostaje dopiero podczas finału - twórcy dają jasną odpowiedz na ciągle zadawane pytanie: czy zło zwycięża? Dialogi, jakie prowadzą bohaterowie, stopniowo budują napięcie, przygotowując widza na prawdziwy szok. 

W tak zaadoptowanym spektaklu Bronisław Wrocławski i Sambor Czarnota zaprezentowali aktorstwo najwyższej próby. Wypracowany styl Wrocławskiego idealnie współgrał z siłą młodości Czarnoty. Panowie świetnie się uzupełniali, tworząc naprawdę rewelacyjny duet. Płynnie przechodzili z jednej postaci w drugą, każdej nadając odrębne, charakterystyczne cechy. Postać Mężczyzny Starszego, ubranego w szary, dobrze skrojony garnitur cechowała stanowczość i opanowanie. Większą możliwość do przeistoczeń miał Czarnota, który w kolejnych epizodach przechodził od mordercy, poprzez drobnego dilera do zagubionego wychowanka domu dziecka. Kilka gestów, zmiana głosu, rozpięcie koszuli sprawiło, że aktorom udało się tworzyć nowe fikcyjne światy pełne napięć i emocji. Bez krzyku potrafili wywołać strach, bez nachalnych gestów stworzyć ciekawe postaci, a skrajne emocje wywołać bez nadmiernego epatowania brutalnością.

Śmiało można rzec, że „Toksyny” grane w Teatrze im. Stefana Jaracza w Łodzi, to aktorski majstersztyk.



Kamila Golik
Dziennik Teatralny Łódź
1 grudnia 2009
Spektakle
Toksyny