Silna ręka reżysera

Na komedię "Sześć w jednej" Michaela Frayna - autora z najwyższej komediowo - dramaturgicznej półki zaprasza Teatr na Targówku

Michael Frayn, urodzony w 1933 roku w Londynie. W końcu lat pięćdziesiątych i na początku sześćdziesiątych dziennikarz największych brytyjskich dzienników "The Guardian" i "Observer", dla których pisywał między innymi bardzo chętnie czytane przez Brytyjczyków felietony, a także reportaże ze świata. W połowie lat sześćdziesiątych autor wielu poczytnych powieści „The Tin Men” (1965), „The Russian Interpreter” (1966); „Towards the End of the Morning” (1967); „A Very Private Life” (1968); „Sweet Dreams” (1973). Wielokrotnie nagradzany i nominowany do największych nagród literackich. Dla teatru zaczął pisać na początku lat siedemdziesiątych.

W Polsce wystawiono kilka jego dramatów: „Ośle lata” - prapremiera w Teatrze Kwadrat w Warszawie (1990), „Kopenhaga” - prapremiera w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku (2003), „Chinamen” - prapremiera w Maybe Theatre Company w Gdańsku (2004 r.), „Playing Parts” - prapremiera w Maybe Theatre Company w Gdańsku (2004 r.) oraz „Demokracja” - w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku (2005).

Jednak pierwsza sztuka Frayna jaka pojawiła się na polskich scenach, to napisana w 1982 roku „Czego nie widać”.

Pierwszym, który dostrzegł w Polsce komediowy talent Frayna był Jan Prochyra - ówczesny dyrektor naczelny i artystyczny Wrocławskiego Teatru Współczesnego. Już w 1985 roku bowiem postanowił wystawić na wrocławskiej scenie „Czego nie widać”. Sztukę zaadaptował i wyreżyserował Grzegorz Warchoł dając jej trafny tytuł „Z tyłu”. Po tym jednak czasie wszystkie następne inscenizacje realizowane są pod tytułem „Czego nie widać”. Sztuka była wystawiana w Polsce ponad trzydzieści razy i jest jedną z najciekawszych komedii goszczących na polskich scenach.

Prochyra i Warchoł postanowili po niemal ćwierć wieku wprowadzić na polską scenę kolejny tytuł Michaela Frayna - napisaną w 1998 roku „Alarms and Excursions”. W oryginale jest to osiem komediowych miniatur skróconych przez reżysera do sześciu i dlatego spektakl nosi tytuł „Sześć w jednej”.

Grzegorz Warchoł jest reżyserem teatralnym i filmowym, a także aktorem i producentem telewizyjnym. Ukończył Wydział Aktorski krakowskiej PWST i zadebiutował podczas pierwszego roku studiów w szkolnym przedstawieniu „Król Lear” w reżyserii Bronisława Dąbrowskiego. W roli reżysera filmowego zadebiutował w 1979 roku „Gazdą z Diabelnej”, a zrealizowany we Wrocławiu w roku 1985 spektakl „Z tyłu” był jego reżyserskim debiutem teatralnym. Od tego czasu wyreżyserował sporo spektakli i filmów oraz zagrał w wielu produkcjach zarówno filmowych, teatralnych, jak również telewizyjnych. W Rampie wyreżyserował jeden z ciekawszych spektakli tego teatru - „Ósmy cud świata i zagłada”.

„Sześć w jednej”, to zbiór sześciu miniatur scenicznych - „Alarmy”, „Szczera rozmowa”, „Sobowtóry”, „Toasty”, „Uziemieni” oraz „Pożegnania”, z których każda stanowi odrębną całość. Na scenie oglądamy przeciętnych obywateli, którzy spotykają się z sobą w pracy, w domu czy w podróży i wszędzie tam przydarzają się im zabawne sytuacje. Tak jak w życiu: pracują, kochają się, złoszczą na siebie, popełniają gafy i wpadają w nieskończoną ilość prawdopodobnych, a przez to zabawnych sytuacji.

Wybór do realizacji „Sześciu w jednej” Michaela Frayna, to trafiony pomysł. Frayn jest bowiem mistrzem w tworzeniu dowcipnych, ciekawych i zaskakujących sytuacji. Jego obserwacja życia, umiejętność tworzenia nieskończonej ilości bardziej lub mniej skomplikowanych, barwnych i śmiesznych sytuacji powoduje, że po chwili widz czuje bliskość tego, co na scenie z tym, co zdarza nam się podczas spotkań z innymi ludźmi, czy to w pracy, czy w życiu towarzyskim w domu lub po prostu na ulicy.

Do współpracy reżyser zaprosił niemal cały zespół aktorski. To zaprawieni w komediowych bojach, doświadczeni aktorzy bardzo dobrze czujący ten rodzaj humoru. Wbrew pozorom uprawianie komedii w teatrze nie należy do najłatwiejszych w realizacji. Wymaga sporego doświadczenia, a także dyscypliny scenicznej, bez której nie można skutecznie rozśmieszać widzów.

W każdej z zaprezentowanych części znajdziemy elementy bardziej lub mniej prawdopodobne i zbliżone do naszych osobistych doświadczeń. Istotny jest sposób opowiedzenia przez Frayna tych wydarzeń. Każda z historii wydaje się z pozoru historią bardzo zwyczajną, ale tak jest tylko na początku. W chwilę później sytuacje nabrzmiewają taką ilością problemów, iż wydaje się, że nie ma już możliwości wyjścia bez szwanku z wynikłych kłopotów. Tak oczywiście nie jest, bo przecież to znakomita komedia napisana przez mistrza tej formy. To głównie za jego sprawą ale i z „pomocą” reżysera wszystko oczywiście kończy się dobrze. Grzegorz Warchoł dokonał pewnych zmian w strukturze sztuki. Zrezygnował z dwu części oryginału pozostawiając sześć miniatur, przy czym pierwszą „Alarmy” podzielił w taki sposób, żeby cały spektakl zamknąć tym samym wątkiem, jakim został rozpoczęty. Zabieg bardzo interesujący, pozwalający zgrabnie i jednoznacznie określić ramy spektaklu, jednocześnie „podkręcając” w istotny sposób jego tempo.

Interesujący jest także rodzaj zaprezentowanego humoru. Wydaje się, że, i reżyser, i aktorzy trafnie odczytali charakter dowcipu prezentowanego przez Frayna i gładko wpisali się zamysł autora. Nie jest to bowiem farsa, lecz spektakl z elementami surrealistycznego, czasami nawet abstrakcyjnego humoru, wymagający nieco większej uwagi od widza niż sztuki Raya Cooneya, Jeremiego Lloyda, Anthony Marriotta czy Johna Chapmana.

Zespół aktorski spisał się bardzo dobrze i trudno kogokolwiek wyróżnić. Wszyscy zasługują na uznanie. Należałoby jedynie oddać sprawiedliwość Maciejowi Gąsiorkowi, którego barwna i wymagająca współczucia, bohaterska postać Dietricha w „Uziemionych” wzbudzała najwięcej uśmiechów wśród widzów w po brzegi zapełnionej widowni Teatru Rampa.

Trzeba również zwrócić uwagę na z pozoru niewidoczną ale w istocie silną rękę reżysera, który zdecydowanie określił ramy interpretacyjne w jakich powinni poruszać się aktorzy. Wydaje się również, że Grzegorz Warchoł lubi ten gatunek humoru i jednocześnie potrafi przeprowadzić zespół przez cały spektakl zgodnie z założoną przez siebie koncepcją. To pożądana i nie tak znów częsta cecha reżyserskiego rzemiosła.

Tak więc Rampa „zaliczyła” kolejny spektakl, który z pewnością poważnie wzmocni jakość jej repertuaru. Dyrekcja odważnie sięgnęła po nieco trudniejszy gatunek komedii, z którym zespół  znakomicie sobie poradził. Można mieć nadzieję, że ten coraz bardziej znany i zasłużony dla warszawskiej Pragi Teatr będzie konsekwentnie realizował swoją linię programową, a na jego scenach przy ulicy Kołowej pojawi się niejedna jeszcze komedia, czy dramat muzyczny, których w Polsce nie wystawia się przecież tak wiele.



Ryszard Klimczak
Dziennik Teatralny
14 stycznia 2010
Spektakle
Sześć w jednej