Skazany na bluesa – moralitet czy laurka dla ikony Śląska? (cz. 3)

Przykładem na przełożenie filmu na spektakl jest z kolei Skazany na bluesa – w wersji teatralnej w reżyserii Arkadiusza Jakubika oraz filmowej – której autorami są Jan Kidawa-Błoński oraz Przemysław Angerman.

Zacznę od filmu, ponieważ został stworzony jako pierwszy – swoją premierę miał w 2005 roku, 11 lat po śmierci Ryśka Riedla, frontmana zespołu Dżem. Otwiera go scena, w której widzimy estradę z widoku od kulis, na której stoi mikrofon, a zebrany tłum skanduje „Rysiek! Rysiek!". Przenosimy się na dach, gdzie siedzi zniszczony już nałogiem Riedel ze swoim przyjacielem Indianerem i pyta: „Co byś zrobił, jakbyś miał jeszcze jedno życie?". Ta rozmowa powtarza się w dokładnie tych samych słowach również na końcu filmu, tworząc klamrę i jasno określając przesłanie filmu. Indianer odpowiada za każdym razem: „Nie brałbym tego gówna". Dwukrotnie powtórzenie tych słów podkreśla to, czemu ma służyć w ogóle film biograficzny o legendarnym już bluesmanie z Tychów. Nie ma być to tylko opowieść o znanym człowieku, ma to być nauka dla pokoleń o tym, jak życie człowieka, który mimo przeciwności realizuje swoje marzenie, odnosi sukcesy, ma kochającą żonę, może zostać zniszczone przez jedną decyzję o wzięciu narkotyku. Film Kidawy-Błońskiego przybiera więc kształt moralitetu, a nawet przypowieści, w której za złe uczynki jest się ukaranym – przez samego siebie.

Jest to historia kariery w cieniu nałogu – w filmie nieustannie przeplatają się sceny energicznych koncertów z dramatycznymi scenami w których widz jest świadkiem upadku wokalisty. Bardzo istotne są tutaj emocje – od euforii, po tragedię rodziny, która cierpi wraz z Ryśkiem, którego poznajemy jako utalentowanego muzyka, syna, który ma trudne kontakty z ojcem, a który dla swoich dzieci stara się być jak najlepszy, obdarzonego bezgranicznym uczuciem męża oraz narkomana powoli sięgającego dna. Gola, żona Ryśka, jest tutaj postacią niemal świętą, będącą w stanie znieść wszystko. Jest kobietą, która cierpi, ale zostaje przy mężu aż do ostatnich chwil. Jana Riedla, ojca głównego bohatera poznajemy jako nieprzyjemnego, mściwego i działającego przeciwko własnemu synowi człowieka, jednak wraz z biegiem wydarzeń, widzimy jego rozpaczliwe próby naprawienia stosunków z dzieckiem, smutek, żal i rozpacz w momentach pogorszenia się stanu Ryśka, czy w końcu – tuż przed śmiercią. Reżyser sportretował dokładnie wszystkie postaci drugoplanowe od strony psychologicznej, dzięki czemu widz poznaje głównego bohatera nie tylko przez jego własne czyny, ale i przez to, jaki jest dla innych i jaki inni mają do niego stosunek. Jest to opowieść z morałem, jednak z elementami hołdu dla Goli, a także próbą usprawiedliwienia i uczłowieczenia Jana Riedla.

Wcielenie się w rolę realnie żyjącej postaci wiąże się z ryzykiem oceny tych, którzy faktycznie znali te osoby, w związku z tym film ten zdaje się doszukiwać w każdej z nich dobrych cech. Nie ocenia, tylko próbuje zrozumieć, pozostawić osąd widzom, wskazując jednak na to, co ważne. Bohaterowie nie mają być zawsze odczytywani dosłownie, mają być elementem paraboli, pomagając opowiedzieć historię z uniwersalnym przesłaniem.

Dwadzieścia lat po śmierci Ryśka Riedla i dziewięć lat po premierze filmu Jana Kidawy-Błońskiego Arkadiusz Jakubik przedstawił swoją wersję opowieści o bluesmanie z Tychów. Bo gdzie indziej jak nie na Śląsku powinien pojawić się tego typu spektakl? Jednak, jak wiadomo, teatr rządzi się innymi prawami niż film, inscenizacja ta nie mogła być więc przełożeniem jeden do jednego wersji z 2005 roku.

Reżyser postanowił w teatrze połączyć dobrze wszystkim znaną historię z konwencją koncertu oraz wykorzystaniem postaci znanych z obrazów prymitywistów śląskiej Grupy Janowskiej, w szczególności Erwina Sówki. W ten sposób na scenie Teatru Śląskiego widz otrzymuje przerywaną wykonywanymi na żywo piosenkami fabułę, która miesza się z onirycznymi wizjami o charakterze narkotycznego snu, w których występują takie postaci, jak Niebieski Budda, Plastikowa Barbara, Goła Baba, Czarny Górnik, Anioł z Tektury, czy Mały Wasyl, który przyjmuje niekiedy funkcję wodzireja, zachęcającego publiczność teatralną do żywiołowych reakcji podczas fragmentów koncertowych. Wykorzystanie niecodziennych postaci nie tylko jednak ma pełnić funkcję zainscenizowania wpływu narkotyków na percepcję. Jak przyznawał sam reżyser, ma to być oznaka tego, że Riedel wpisał się w „kanon" śląskich ikon, że gdyby Teofil Ociepka lub Erwin Sówka dzisiaj tworzyli swoje obrazy, obok świętych i gołych bab znalazłby się i Rysiek. Zamysłem było stworzenie obrazu śląskiego świętego-przeklętego świata.

By spektakl stał się bliższy, bardziej prawdziwy, w kwestiach postaci używa się śląskiej gwary, która jednak jest zrozumiała nie tylko na miejscu, w Katowicach, ale też nie sprawiała trudności widowni z innych części kraju podczas spektakli wyjazdowych. Ten najdroższy od długiego czasu spektakl (jak przyznała Krystyna Szaraniec pełniąca wówczas funkcję zastępcy dyrektora naczelnego Teatru Śląskiego), przez wzgląd na tematykę i rozmach, nastawiony był – i chyba jest do tej pory – na zysk i sukces. Po 5 latach od premiery, zmianie odtwórcy głównej roli (z uwagi na wypadek Tomasza „Kowala" Kowalskiego, rolę Ryśka przejął Maciej Lipina), spektakl Skazany na bluesa ciągle grany jest przy pełnej widowni, choć bilety na niego są droższe niż na pozostałe przedstawienia.

Dość oczywistym wyborem było obsadzenie w roli ojca Ryśka tego samego aktora, który zagrał go w filmie, to znaczy Adama Baumanna. Stworzył on postać, której nie da się polubić – tyrana, oficera ORMO, działającego wbrew własnemu dziecku, próbującego doprowadzić do tego, by syn został powołany do wojska w momencie, kiedy sam oczekuje na potomstwo. Dopiero w scenie, w której jest pijany, poznajemy jego historię.

Spektakl ten nie jest moralitetem. Zawiera on co prawda dosłowne cytaty z filmu, jednak poprzez sceny w konwencji koncertu oraz niedomknięte zakończenie w ten sposób, w jaki widać to w filmie, widz nie wychodzi z teatru w zadumie, ale pełen energii po finałowej piosence. To właśnie wersję teatralną, a nie filmową, mogłabym nazwać biografią, a nawet hołdem – tym razem nie dla Goli, a dla samego Ryśka, okrzykniętego przecież poprzez obecność postaci z obrazów Sówki ikoną Śląska. Publiczność przychodzi do teatru z sentymentu – dla zespołu, dla utworów, które dla wielu były elementem dorastania, które są dla niektórych hymnami młodości, a dla niektórych symbolem polskiego bluesa. Historia, znana już widzom z filmu jest tylko jednym z elementów tego przedstawienia, na który – zdaje się – zwraca się najmniejszą uwagę. Wrażenie robi muzyka grana na żywo, barwne postaci i angażowanie widowni. Aktorzy, rozpościerając na transparencie napis „Ilu jeszcze jest takich jak on?" w jakiś sposób co prawda nawiązują do uniwersalności przekazu – tak jak to mieliśmy w filmie. Odbywa się to jednak podczas „koncertu", w związku z tym jest to jedynie sposób na podbicie emocji, okrzyknięcie Riedla reprezentantem większej grupy. Riedel to postać, która zbłądziła i która przez błąd zaprzepaściła karierę. Jest on w tym spektaklu uosobieniem tęsknoty za tym, co było kiedyś, co straciliśmy.



Marta Szybiak
Dziennik Teatralny Katowice
24 października 2019
Spektakle
Skazany na bluesa