Słabeusz saksofonista
Czechow bez rosyjskiego kolorytu. Pragnienia kobiety i kondycja mężczyzny.Efektowne, trzeba przyznać, ma wejście Płatonow (Michał Jaros) w tej wersji dramatu Czechowa, jaką na Scenie Kameralnej Teatru Wybrzeże przygotował Grzegorz Wiśniewski. W skórzanym, stylowo podniszczonym trenczu, pogrywając na saksofonie, wmaszerowuje niczym wodzirej artystowskiej zabawy. Po tym jego entrée pijacka domówka rozkręci się w majątku generałowej Wojnicewej na całego.
I żałosne ma ten Płatonow zejście ze sceny. Skórzany trencz dostał się innym, pas do saksofonu służy mu za temblak. Podpity, brudny, kończy żywot jak wyrzutek.
Zdawałoby się zatem, że "Płatonow" w interpretacji Wiśniewskiego to historia upadku człowieka. A jednak bliższe prawdy byłoby chyba stwierdzenie, że żałosny finał sztuki wpisany jest w jej figlarny początek, a duchowa nędza Płatonowa, choć dobrze zamaskowana przed oczyma innych, kryje się w nim na długo przedtem, zanim zaczyna się przed nami odsłaniać. Dramat, jaki się tu rozgrywa, jest dramatem stopniowego poznawania przez innych tej jego ukrytej strony.
Młodzieńczy tekst Czechowa jest trudnym zadaniem dla inscenizatorów, bo autor w czterech aktach poupychał tyle wątków i postaci, że można by nimi obdzielić kilka sztuk. Wiśniewski, wspólnie z dramaturgiem Jakubem Roszkowskim, usunęli to, co tworzyło koloryt rosyjskiej prowincji, a wyeksponowali to, co rozgrywa się pomiędzy płciami. Przede wszystkim zaś - między Płatonowem i zlatującymi się do niego, niczym ćmy do świecy, kobietami. Na czym polega ta uwodzicielska siła Płatonowa? Na tym chyba, że daje kobietom złudzenie obietnicy odmiany życia. Nie bez powodu wkracza na scenę z saksofonem, bo jak wiadomo z niezliczonych filmów i sztuk, saksofoniści są symbolem pewnego typu męskości, zmysłowej, silnej, pociągającej. Nie bez powodu też zachowuje się jak bezczelny łobuz, łamiący konwenanse, bo i taki salonowy chuligan, paradoksalnie, pociąga kobiety. Sęk w tym, że pod tą powłoką, jak się z czasem okazuje, kryje się człowiek chorobliwie słaby, zagubiony, żyjący od impulsu wiążącego go z jedną kobietą, do impulsu, związującego go z kolejną.
Pewną tajemnicą pozostaje to, dlaczego kobiety, nawet gdy już się na nim poznają, nadal do Płatonowa lgną. Może z braku wyboru? Generałowa Anna (przestrzelona niestety rola Magdaleny Boć) w swoim monologu na temat niełatwego losu inteligentnych kobiet ten brak wyboru wyraża wprost. Spełnieniem losu kobiety jest w tym świecie jedynie takie czy inne owinięcie się wokół mężczyzny. Czy zatem Wiśniewski, posługując się Czechowem, popełnił wypowiedź w ramach dzisiejszego, ideologicznego dyskursu na temat relacji między płciami? To by mnie, szczerze powiedziawszy, niezbyt cieszyło bo nie byłoby wówczas głosem szczególnie oryginalnym. Gdyby jednak ta interpretacja "Płatonowa" mówiła o jakiejś nieprzezwyciężalnej, niezależnej od kultury, niezgodności między pragnieniami kobiety a kondycją mężczyzny, byłaby wypowiedzią dającą do myślenia. Nie najweselej nastrajającą... Główne jednak zastrzeżenie, jakie trzeba pod adresem tej inscenizacji zgłosić, to jej dramaturgia. Do przerwy rozwija się ona intrygująco, zbudowana na mnóstwie półcieni i niuansów w relacjach między wszystkimi bohaterami. Jeden tylko przykład: Płatonow rzuca jakąś dwuznaczną uwagę pod adresem Anny i to jedno zdanie natychmiast odzywa się echem w ukrytej reakcji podkochującego się w generałowej Głagoliewa (wyrazisty Robert Ninkiewicz). W części drugiej jednak skróty i cięcia sprawiają, że wydarzenia wpadają w dziki galop. Jednej chyba Monice Chomickiej-Szymaniak, jako Saszy, udaje się w tym wszystkim obronić swoją postać. Reszta postaci i zdarzeń, jak w sokowirówce, traci swój kształt. Wyszła z tego dramaturgiczna miazga. Szkoda wielka, że to, co ciekawie zawiązało się w pierwszej części, tak się rozplatało.
Jarosław Zalesiński
Polska Dzienik Bałtycki
29 października 2013