Słowa, które nie rozczarują

Warszawscy miłośnicy muzyki klasycznej od dłuższego już czasu czekali na przełomową produkcję stołecznego Teatru Wielkiego - Opery Narodowej. Dwie pierwsze premiery nowego sezonu były co najmniej rozczarowujące - ani "Faustowi" Gounoda w reżyserii Wilsona ani "Annie Kareninie" Szczedrina nie udało się zawładnąć sercami publiczności. Najnowsza premiera, "Dwa słowa", od początku wzbudzała duże kontrowersje - połączenie dwóch oper z absolutnie różnych epok - czy to się może udać?

Na początku od razu należy wyjaśnić, że tytuł przedstawienia nie odwołuje się do żadnego istniejącego dzieła operowego pod tą nazwą. "Dwa słowa" to zestawienie dwóch jednoaktowych oper: pierwsza z nich to "Verbum Nobile" Stanisława Moniuszki, cenione, krotochwilne dzieło szkoły narodowej, przesiąknięte charakterystyczną dla kompozytora "Halki" polskością i apoteozą czasów sarmackich. A librecistą jest wszakże nie kto inny jak Jan Chęciński, autor "operowego Pana Tadeusza", czyli polskiej opery narodowej -  "Strasznego Dworu".

Druga opera to "Przysięga" ("Le Serment") Aleksandra Tansmana, kompozytora polskiego pochodzenia, napisana w latach 50. XX-ego wieku, której fabuła oparta jest na noweli Balzaca. Tu wkraczamy w świat nowoczesnej, trudniejszej w odbiorze muzyki, gdzie oszczędne w wyrazie słowo odgrywa drugorzędną rolę. Muzyka Tansmana buduje niesamowity, fantastyczny wręcz nastrój opuszczonej rezydencji, w której niegdyś rozegrała się małżeńska tragedia, a zdradzony mąż uśmiercił kochanka swej pięknej żony Beatrice, zamurowując jego kryjówkę.

Reżyser Laco Adamik miał zatem przed sobą niełatwe zadanie, nikt bowiem chyba nie zaprzeczy, że zaadoptowanie zapomnianej i wymienianej już najczęściej tylko z tytułu jednoaktówki Moniuszki w intrygujący dla współczesnego widza sposób i dodatkowo połączenie jej z na wskroś współczesną "Przysięgą" Tansmana to proste zadanie. 

Na początku w "Verbum Nobile" uderzająca jest przede wszystkim bogata dekoracja: wysokie, przeszklone ściany, modernistyczne meble, zachmurzone niebo oraz cała defilada elegancko odzianych ludzi: od marynarskich mundurów, po fraki i strojne suknie. Ale jak to – zapytają niektórzy – a gdzie ziemiańskie dworki, futrzane czapki i kontusze? Niczego takiego nie zobaczymy na scenie. Jedynie poprzedzający operę epizod z aktorami zamkniętymi w domu lalek (wystawiany podczas uwertury) daje widzowi wskazówkę, w jakich czasach powstało to dzieło.

Adamik przenosi akcję "Verbum..." w czasy o wiele nam współcześniejsze, które najdokładniej możnaby określić jako lata trzydzieste: w tle sceny zobaczymy przejeżdżające samochody, jeżdżącego konno policjanta, stroje są już dużo uwspółcześnione, ale, mimo wszystko, posiadają szyk minionej, przedwojennej epoki. Co najistotniejsze, to przeniesienie w czasie w żaden sposób nie przeszkadza naszej percepcji opery – może jedynie bardzo kwieciste libretto Chęcińskiego oddala nas do wcześniejszego stulecia – cała fabuła i komiczny splot wypadków pasuje bowiem jak najbardziej do zmienionej rzeczywistości. Spośród postaci największy zachwyt wzbudza główna bohaterka, Zuzanna (Iwona Sobotka) oraz pan Pakuła Adama Kruszewskiego, który swoją arią o ptaszku przywoła uśmiech wzruszenia na każdej twarzy.

 Po antrakcie przenosimy się w zupełnie inny świat – opuszczony, nawiedzony przez duchy przeszłości dwór przywodzi na myśl uczucia towarzyszące oglądaniu thillera. Scenografia zmienia się niewiele – pozostajemy jakby w tym samej lokacji, w tym samym domu, jednak odwiedzamy go wiele, wiele lat później po wydarzeniach z "Verbum Nobile". Narrator (zaskakujący w tej roli Paweł Deląg) – postać łącząca obie części przedstawienia – wprowadza nas w ponury świat tego domostwa, gdzie, przez złożenie fałszywej przysięgi, doszło do zabójstwa człowieka. Tej scenie nie będą towarzyszyły tłumy pięknie odzianych chórzystów i statystów –  zobaczymy w niej jedynie sześciu bohaterów. Największe brawa należą się zjawiskowej hrabinie Beatrice – Iwonie Hossie – od której wprost nie można oderwać oczu w mistrzowsko zaśpiewanej i zagranej scenie szału. Cudowną postać kreuje również Przemysław Firek jako zdradzony mąż - każda jednak postać "Przysięgi" odgrywa tu dużą rolę i zasłużone wyrazy największego uznania należą się wszystkim wykonawcom.

Z ogromnym zaskoczeniem muszę stwierdzić, że "Dwa słowa" są najciekawszą produkcją Opery Narodowej od kilku sezonów. Przedstawienie jest w stanie spodobać się zarówno zwolennikom nowoczesności w operze, jak i sceptykom tego kierunku. Z ogromną więc radością i wzruszeniem należy stwierdzić, że nadszedł wreszcie przełom na naszej stołecznej scenie operowej i życzę jej, aby jej kolejne produkcje dotrzymały poziomowi "Dwóch słów".



Michał Fijałkowski
Dziennik Teatralny Warszawa
17 lutego 2009
Spektakle
Dwa Słowa