Słowa nieulotne

Podobno nie sposób dziś wyreżyserować antycznej sztuki bez odwrotu do aktualnych kontekstów. Starożytne wzorce macerują się ze współczesnością, tworząc lepsze lub gorsze, autonomiczne lub do bólu wtórne jakości. Z zapowiedzi "Filokteta" wrocławskiego Teatru Polskiego można wywnioskować, że spektakl wpisze się w konwencję "political fiction". I owszem, inscenizacja Barbary Wysockiej rozgrywa się w sferze potencjalności, choć reżyserka unika drobiazgowej konstrukcji świata scenicznego. Przy operowaniu uogólnieniem jeszcze silniej wybija się jeden z głównych tematów "Filokteta" - manipulacyjna moc słowa

Najbardziej widoczną (i znaczącą) interwencją w strukturę tekstu Sofoklesa jest wymazanie pierwiastka nadprzyrodzonego. Bogowie funkcjonują jako wielcy nieobecni - czy to przywoływani bezwiednie w wyrażeniach natury ekspresywnej, czy wykpiwani jako wybrakowani, nieudolni, wycofani; bogowie, dla których świat ludzki jest nie tyle igraszką, co niewymagającym większej uwagi poletkiem. Co prawda, w finałowej scenie pojawia się Herakles, jegomość z wylewającym się ze spodni brzuszkiem, noszący groteskową głowę lwa nemezyjskiego (nawiasem mówiąc, czy można go w ogóle nazwać emisariuszem niebios, skoro w momencie wyciemnienia pozbywa się wypchanej głowy, odsłaniając twarz Odysa?). Herakles ("Herakles"?) nie dysponuje jednak żadną mocą sprawczą; jego słowa legitymizują tylko układ zawarty wcześniej między Filoktetem a Neoptolemosem.

Człowiek przestał być laufrem w boskich rozgrywkach. I tu ujawniają się zagrożenia związane z poszerzeniem zakresu odpowiedzialności. Ludzie, jako dysponenci wolnej woli, nie mogą już dłużej cedować winy za życiowe powikłania na rezydentów Olimpu. Oto prawda o manipulacji - może zaistnieć tylko wtedy, gdy jednostka posiada pewną swobodę decyzyjną. Słowem, manipulacja nie równa się przymusowi. Inna sprawa, że znajomość jej mechanizmów nie zawsze wystarcza, by się przed nią uchylić, zwłaszcza jeśli manipulator potrafi wykryć i uderzyć w maskowane czy tłumione pragnienia swojej ofiary.

Dlatego nie przekonuje zimna retoryka Odysa. Wiesław Cichy jako wódz z Itaki przypomina skrzyżowanie postaci rodem ze steampunkowych produkcji z apodyktycznym wojskowym w sięgającym kolan płaszczu i butach oficerkach. Odyseuszowi udaje się nakłonić towarzyszącego mu Neoptolemosa (Adam Szczyszczaj) do pozyskania w szeregi Achajów porzuconego niegdyś na Lemnos Filokteta. Splot śliskich retorycznych zagrywek ustępuje jednak aspektowi psychologicznemu. Niewielka jest tu bezpośrednia rola Odysa; dowódca steruje całą rozgrywką z pewnego oddalenia. To idealistycznie nastawiony Neoptolemos odnajduje wytrych do zaufania rezydenta wyspy. Nagłe przebudzenie sumienia skutkuje wyjawieniem podstępu. Kolejna interwencja Odysa pozbawiona jest już znamion dyskretnej perswazji. A że przymus nie skutkuje pełnym przekonaniem ofiary, co najwyżej tępym posłuchem - wódz ponosi fiasko.

To nieco ofermowaty Neoptolemos jest głównym rozgrywającym, choć nie do końca świadomym swojej funkcji. Manipulacja nie przebiega dośrodkowo, jako efekt zmasowania chwytów perswazyjnych, lecz odśrodkowo. Clou tkwi w umiejętności budowania więzi. W momencie, kiedy dyskutanci czują się równymi sobie partnerami, pozyskanie zaufania staje się daleko łatwiejsze. Konfrontacja Filokteta i Neoptolemosa przybiera ostatecznie formę pogawędki, do której wtrąca się co rusz członek chóru (czy, mówiąc oksymoronicznie, jednoosobowy Chór reprezentowany przez Rafała Kronenbergera).

Jednakże więź nie rodzi się spontanicznie. Jest wynikiem gry. Sama przestrzeń wyobrażająca wyspę Lemnos (rodzaj równi pochyłej, ze spadkiem nachylenia skierowanym w stronę publiczności) podlega obserwacji pod specyficznym kątem, co stwarza wrażenie planszy. Układ ruchów (w umownym sensie) jest dokładnie rozplanowany. Nieważne, jaką decyzję podejmie Filoktet; świat stoi na przednówku wojny. Ergo: obecność bądź nieobecność syna Pojasa w szeregach Achajów może przekształcić plan dziejowy o tyle, o ile może przechylić szalę zwycięstwa na jedną lub drugą stronę.

Zresztą, jak już zostało powiedziane, to nie kontekst polityczny jest w spektaklu kluczowy. Wspomniane rozmycie realiów i scenerii degraduje wojnę trojańską do roli sztafażu. Tym, co Wysocką interesuje najbardziej, jest słowo i operatywność jego użycia w sytuacjach codziennych. Nieprzypadkowo Neoptolemos zamalowuje planszę imionami uczestników wojny o Ilion (zabieg znany skądinąd z wcześniejszego "Kaspara"). To słowa mają potencjał tworzenia i niszczenia barykad komunikacyjnych. Przy tym znaczenie ma nie langue, lecz parole; język nabiera znaczenia tylko w użyciu, w konkretnym kontekście, co więcej, istotne jest owicie treści odpowiednią formą. Władcza postawa Odysa przegra z życzliwym nastawieniem Neoptolemosa. Cóż z tego, że wszystkie zabiegi obliczone są na jeden rezultat, czyli zwerbowanie Filokteta; lepiej smakuje łyżka dziegciu w beczce miodu niż na odwrót.

Wysocka po mistrzowsku tworzy klimat. Ulokowanie akcji w przestrzeni niby-hangaru, dramaturgia podbijana przez dźwięki gitary basowej tworzą frapującą oprawę. In plus można zaliczyć neurotyczną grę Marcina Czarnika, wcielającego się w łaknącego akceptacji Filokteta, szczególnie w konfrontacji z makiawelicznym Odysem Cichego. Sama interpretacja tragedii Sofoklesa, zawierająca pokaźne przesunięcia względem oryginału, jest nieco niedopracowana. Jest tu trochę socjotechniki, konfrontacja siły nakazu, presji oraz psychologicznej gierki z plastycznością osamotnionego wojownika. Całość jest jak naciągnięta cięciwa. Lot strzały urywa się jednak w trakcie.



Agnieszka Tomasiewicz
Teatr dla Was
25 kwietnia 2013
Spektakle
Filoktet