Słowacki, Prus, Mazepa - premiera w teatrze
Płocki teatr rozpoczął nowy sezon. Na pierwszy ogień poszedł "Mazepa" Słowackiego w reżyserii Krzysztofa Prusa. Przedstawienie dobre, tylko... Właściwie nie wiem, czy jest sens w ogóle o tym pisać.Już tłumaczę dlaczego. Od dobrych kilku lat wiernie śledzę płockie premiery. I po każdej z nich staram się doradzić czytelnikom, czy warto zarezerwować wieczór, kupić bilet i obejrzeć to przedstawienie. Były w płockim teatrze premiery, po których radziłam wszystkim omijać je szerokim łukiem. Były i takie, po których zaklinałam, by rzucić wszystko i pędzić do teatru.
Po niedzielnej premierze "Mazepy" chciałam namawiać wszystkich na to drugie. Przekonywać, że warto wrócić do Słowackiego, który pod ręką Prusa mówi coś ważnego o Polakach - tych z epoki baroku, tych z epoki romantyzmu i tych współczesnych. Tych, którzy wstają od biesiadnego stołu i chwiejnym krokiem suną prosto na klęcznik. Tych, którzy jedną ręką przekładając karty brewiarza, drugą próbują zniewolić żonę gospodarza. Knują podłe spiski, a potem biczują się w otoczeniu miotanych świętym szałem mnichów, w oparach kadzidła (które na początku drugiego aktu autentycznie czuć). A wszystko - robią szczerze, głęboko, aż do krwi.
Są w tym przedstawieniu wspaniałe sceny zbiorowe, z tempem, wyrazem, ze świetnym ruchem scenicznym spod ręki Grzegorza Suskiego (scena finałowa z niezwykłym tańcem trupów wręcz przyprawia o dreszcze). Wspaniałe role - ode mnie szczególne brawa dla Marka Walczaka w roli Jana Kazimierza, w wykonaniu aktora rozkosznie grzesznego i wzniośle cierpiącego za grzechy. Prosta, ale nastrojowa (czyli mroczna jak samo dno piekieł) scenografia autorstwa Marka Mikulskiego. Z kilkoma barokowymi niezbędnikami - krzyżami, portretami szlacheckimi, oraz rzecz jasna trumną, która pod koniec przedstawienia wjeżdża na scenę i już z niej nie znika.
I choć chwilami wszystkie te elementy sprawiają wrażenie, że muszą się jeszcze dotrzeć, to chwilami płocki "Mazepa" ociera się o - nie bójmy się użyć tego słowa - prawdziwy tragizm. Tragizm syna zakochanego w macosze, kobiety kochającej nie swego męża, a innego (w oryginale Słowackiego był to syn męża Zbigniew, w płockiej realizacji - moim zdaniem - raczej Mazepa), starca węszącego zdradę w każdym spojrzeniu swojej młodej żony. I Mazepy - który gotów był zginąć marnie, zamurowany w alkowie, niż narazić na szwank honor kobiety. A w końcu króla - którym ogólnie rzecz biorąc targały wszelkie możliwe sprzeczne namiętności.
Tak więc - jeśli spokojnie odczekamy początek przedstawienia, gdy całość nabiera tempa - potem jest już naprawdę ciekawie.
Namawiać chciałam, póki nie spojrzałam na stronę internetową teatru i repertuar na wrzesień. W tym miesiącu "Mazepę" po południu można obejrzeć jeszcze tylko raz - 12 września. Potem idzie już tylko o godz. 10. Więc moi drodzy - jeśli nie uda się wam być w teatrze 12 września, to albo zwolnicie się z pracy i spędzicie urocze trzy godziny na oglądaniu spektaklu "Jak młodzież szkolna ceni to, że Słowacki wielkim poetą był. I jak to okazuje", albo... Może w październiku?
Milena Orłowska
Gazeta Wyborcza Płock
8 września 2009