Słownik – jedyny taki

Rycina przekroju głowy umieszczona na okładce tej niezwykłej, a chciałoby się powiedzieć, jedynej takiej książki, iluminuje w fantastyczny sposób jej zawartość. Bo w głowie wszystko ma swój początek, a dowody na to poznają dzieci już w wieku przedszkolnym, jeśli udadzą się do Teatru Baj Pomorski w Toruniu na spektakl „Po rozum do głowy".

Osobom bardziej dojrzałym, wnikliwa analiza wspomnianego profilu, wspomagana lupą, obrazuje jakie procesy i gdzie zachodzą w naszej głowie, rezultatem których jest wypowiedzenie słowa-znaku –symbolu. Jeśli oko zarejestruje obraz klucza do drzwi, a następnie zostanie on przepuszczony kolejno przez organy znajdujące się w obrębie szyi i głowy, przy wydatnej pomocy przewodnika w postaci cyfr kolejno po sobie następujących, to efektem końcowym jest wyartykułowanie słowa, nazywającego wymieniony wyżej desygnat. Mało tego, wypowiedziany w języku niemieckim.

Ale to nie wszystko! Zarejestrowany obraz klucza pobudza niesamowitą maszynerię ukrytą w głowie. Najpierw przechodzi w okolicach ucha, wędruje do potylicy, tam przechwytuje go aparat filmowy, po czym obraz zostaje przerzucony już bliżej ku czołu - wybitnemu i mądremu. Tutaj tajemniczy pianista transformuje go na litery układające się jak nuty na pięciolinii, podporządkowane oczywiście kluczowi wiolinowemu. Tak więc obraz zamienia się w brzmienie, które natęża się, idąc coraz to niżej, ku wiązadłom głosowym. I tutaj przy udziale powietrza, jak w fujarkach organów rodzą się dźwięki, by w końcu, już u kresu swej wędrówki w jamie ustnej, między innymi z pomocą zębów, tudzież języka, wypowiedzieć wreszcie to, co ujrzało oko.

Trzeba przyznać, że przeobrażenia te są osobliwie zajmujące uwagę czytelnika. Cała zaś ta maszyneria funkcjonuje idealnie.

Co jest w tym Słowniku najbardziej fascynujące? Że jego autorzy w przypadku każdego hasła proponują nam podobną podróż przez meandry naszego rozumu, emocji, posiadanej wiedzy, i wszystkiego, co sprawia, że jesteśmy zdolni do takich właśnie językowo-myślowych transformacji, skojarzeń.

A tę wyprawę poprzez historię języka, liczne anegdoty ze wszystkich stron świata, a także poprzez fantastyczną w swej istocie etymologię proponują nam umysły światłe i potężne w tej materii, czyli prof. Zbigniew Kadłubek, prof. Beata Mytych-Forajter oraz prof. Aleksander Nawarecki z Uniwersytetu Śląskiego i cały sztab naukowców, specjalistów, autorów poszczególnych haseł tego słownika, których jest dokładnie 133. A przy tym, wszyscy zaangażowani w powstanie tego arcy-ciekawego słownika obdarzeni są pasją badawczą, piszą jasnym, zrozumiałym językiem, nie pozbawionym przy tym poczucia humoru. I dlatego tak fantastycznie czyta się każde hasło, bo jego opracowanie to swoista monografia, to swoisty życiorys pełen przygód, niepowtarzalnych sytuacji, zdarzeń, słowem wszystkiego, co owo hasło tworzy.
I z tego chociażby powodu warto sięgnąć po ten leksykon, żeby przekonać się, że o najbardziej zawiłych teoriach, badaniach, odkryciach można opowiadać z ogromną pasją, przytaczać wiele interesujących informacji, przypominać to, co się zapomniało i wskazywać to, o czym warto wiedzieć. Dla rozbudowania własnych horyzontów myślowych, dla zabawy ze skojarzeniami, dla wypraw w głębiny etymologii, literatury. A także do poszukiwań w świecie zapomnianych legend, mitów, utworów prozatorskich i poetyckich. Bo w przypadku Słownika na pewno nie zagubimy się w sieci jego haseł jak w labiryncie, lecz podążymy za biegiem myślowych wywodów, które z pozoru wydają się nieco skomplikowane i trudne do zrozumienia, ale po zagłębieniu się w ich istotę, odkrywają przed nami jasny zrozumiały tok pracy autorów. Ich wiedzę i doświadczenie zawodowe, a nade wszystko niebywały talent w przekazywaniu w sposób czytelny wiedzy związanej z danym hasłem. Wielką rolę odgrywa także kompozycja każdego kasła, mająca wprowadzenie, punkt kulminacyjny i zakończenie, skłaniające czytelnika do wielu interesujących przemyśleń. Ale też treść haseł, ma moc wywoływania skojarzeń i odniesień do wiadomości i przeżyć własnych. I to odnajdywanie siebie oraz przeżytych wrażeń w treści tego leksykonu daje wiele dodatkowych emocji.

Na przykład hasło „Tekst", autorstwa Iwony Wieczorek-Bartkowiak rozpoczynające się zdaniem: -„Otwórz-nowy-dokument tekstowy" kieruje uwagę czytającego do komputera. I od razu otwiera się droga w wyobraźni, prowadząca od czasów nam współczesnych do źródeł powstawania pierwszych tekstów. I, jak napisała autorka, chwyta nić, by nie zagubić się w labiryncie tekstowych teorii. I dalej czytamy o tym, jak to etymologia ujawnia semantyczną bliskość między tkaniną i tekstem. A kiedy czyta się o tym, że tkanina jest tekstem, tak jak w przypadku płótna z Bayeux, to wyobraźnia przywołuje wszystkie wrażenia związane z książkami i wystawami na ten temat, jakie zgromadziły się przez lata w pamięci. Iwona Wieczorek-Bartkowiak wyprowadza z cytowanych przykładów wiele fantastycznych i odkrywczych wniosków, co jeszcze bardziej uskrzydla czytającego. Kompozycja porządkuje tu strukturę hasła i w jego końcowej części jak klamrą spina przeszłość z teraźniejszością, a i pierwsze zdanie łączy z arcyciekawym wnioskiem. – Tekst raz „skończony" odnawia się w innych tekstach, tkanina się marszczy i materiał nadal rozwija się w fałdach. Nie pozostaje nic innego, jak odszukać w nim „owo małe miejsce, maleńki ścieg lub pętelkę wplecioną w tylną ścianę płótna" (Derrida, 2011) i podążać za nicią wśród wszystkich rekwizytów: czółenek, kanw, wątków, zasłon i marionetek, w labirynt tekstów – czytamy.

I tak, w podobnej konstrukcji, ale i posiadające jednocześnie indywidualny styl autora, opracowane są pozostałe terminy literackie tworzące Słownik. Ale weźmy jeszcze chociażby termin „Adres" autorstwa Marty Baron-Milian, która pisze, że wszechobecny dzisiaj adres e-mail wyparł tradycyjne jego pojmowanie w znaczeniu zapisywania na kopercie, związanego z miejscem zamieszkania, czy ważny dla filologów adres bibliograficzny. Mało tego! – W całkowite zapomnienie popadło natomiast genologiczne rozumienie słowa jako samodzielnego gatunku epistolarnego i literackiego – czytamy. A przypomnienie czasownikowej formy zwrotnej „adressować się" ze słownika Lindego, który to daje przykład na jej zastosowanie – Śmiał się adressować do mojej córki", co późniejsi badacze opatrują wyjaśnieniem – „zalecać się", „stroić koperczaki", „smalić cholewki", nie jest znowu już tak zapomniane, bo w podręczniku do nauki języka polskiego szkoły podstawowej znaleźć można przytoczenie i objaśnienie tychże. To zapewne kolejne spotkanie dzieci z etymologią i historią. A przecież autorzy Słownika nie zapominają w nim o najmłodszych i podkreślają, w jaki sposób od najmłodszych lat spotykają się z terminami literackimi.

Słownik ów jest ilustrowany, i to w dość ciekawy sposób, bo autorami prac jest między innymi i Roland Topor, i Albrecht Dürer, Galileusz; są drzeworyty Wojciecha Gersona, zdjęcia rzeźb i fresków z Efezu. To bardzo ambitne dopełnienie słowa. Ale zdjęcia te nie tylko księgę tę w ten sposób „iluminują", ale przede wszystkim zawarte w nim terminy literackie rozświetlają nasze umysły, przypominają to, co zapomniane. Ozdabiają nasze umysły i emocje. Rozjaśniają to, co utonęło w mrokach przeszłości, wyposażają w wiedzę pozwalającą na stwierdzenie, jak silnie w naszym współczesnym języku obecna jest jego przeszłość. I jakże w zajmujący sposób pisze o tym wszystkim w Przedmowie profesor Aleksander Nawarecki.



Ilona Słojewska
Dziennik Teatralny Bydgoszcz
4 grudnia 2019